Taco Hemingway - „Cafe Belga”


„Nigdy nie mów nigdy” to zdanie mogłoby spokojnie posłużyć jako moje życiowe motto. Jeszcze parę lat zasłuchiwałam się w muzyce rockowej i metalowej i ani mi się śniło słuchać czegoś innego. W okresie studiów zaczęłam wpuszczać do swojego muzycznego światka inne utwory, które niekoniecznie należały do wyżej wymienionych gatunków. Wszystko zmieniło się, kiedy mój mąż zaraził mnie rapem chrześcijańskim, z którego płynnie przeszłam do innych rapowych utworów. Dziś częściej w głośnikach gości rap niż rock i stąd też kilka słów na temat albumu „Cafe Belga”. Nie pomyślałabym, że będę tutaj mówić o płycie polskiego rapera młodego pokolenia jakim jest Taco Hemingway. Nie będzie to typowa recenzja, bo mnie rapowemu laikowi nie wypada recenzować płyty z tego muzycznego gatunku.



Moje pierwsze spotkanie z Taco do udanych nie należało. Utwór zupełnie mi nie siadł, a ja jeżeli chodzi o muzykę, mocno się zrażam do wykonawców po jednym utworze. Przypadek sprawił, że pokochałam teksty ze wspólnej płyty Taco Hemingway’a i Quebonafide, choć początkowo pierwsze nuty „Tamagotchi” przyprawiały mnie o dreszcze. Do solowych utworów Quebo przekonałam się szybciutko, jednak z Taco nie było tak łatwo. Zupełnie nie planowaliśmy z mężem zakupu „Cafe Belga”, mój ukochany dostał ją w prezencie od kolegów. Nie wiedzieliśmy, że album tak mnie porwie.

Kiedy usłyszałam o nowości od Taco, nie planowałam jej słuchać, ale skoro już pojawiła się na muzycznej półce to postanowiłam dać Taco drugą szansę. Jak wspomniałam wcześniej bardzo polubiłam „Soma 0,5 mg”, więc może przyzwyczajenie do stylu Taco sprawiło, że łatwiej było mi zasłuchać się w „Cafe Belga” – nie wiem. Po pierwszym przesłuchaniu mąż stwierdził, że zabiera ją w trasę, jednak ja powiedziałam kategoryczne „nie”, ku zdziwieniu mojego ukochanego. Z Taco Hemingway’em przeszłam od przełączam, gdy się włącza do męczę „replay”. W tym albumie znajdziemy odniesienia do utworów ze wspólnego albumu z Quebonafide, co sprawia, że przyjemnie mi się jej słucha. Trzeba też przyznać, że płyta od pierwszych nut wypada w ucho, a to bardzo sobie cenię w płytach rapowych.

Utworów z „Cafe Belga” słucha się bardzo przyjemnie, teksty świetnie współgrają z bitami, co we wcześniejszych utworach Taco trochę mnie się gryzło jedno z drugim. To co mocno mnie chwyciło za serce w najnowszym albumie Taco Hemingway’a to teksty, lubię kiedy niosą one za sobą jakiś przekaz, a tutaj to właśnie znajdziemy. Wszystkie piosenki są ze sobą spójne, co sprawia, że od razu przyjemniej się słucha. Po kilkunastu przesłuchaniach od soboty, wciąż nie znalazłam swoich ulubionych utworów, ale to w moim przypadku, jeżeli chodzi o muzykę hip – hopową rzecz normalna. Muszę to napisać, że bardzo podoba mi się brzmienie głosu Taco Hemingway’a, co może sprawiło, że w efekcie spodobał mi się ten album. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż „Cafe Belga” to nie album dla wszystkich. Nie do każdego trafia bowiem muzyka rapowa.

Tracklista:
1. „Cafe Belga”
2. „Ztm”
3. „Wszystko na niby”
4. „Reżyseria: Kubrick”
5. „2031”
6. „Fiji”
7. „Abonent jest czasowo niedostępny”
8. „Motorola”
9. „Modigliani”
10. „Adieu”
11. „4 AM in Girona”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz