Wilk z Wall Street

Tytuł oryginalny: The Wolf of Wall Street
Gatunek: Biograficzny, Komedia kryminalna
Premiera: 3 stycznia 2014 (Polska), 19 grudnia 2013 (świat)
Reżyseria: Martin Scorsese
Scenariusz: Terence Winter
Muzyka: Howard Shore
Na podstawie: Jordan Belfort (książka)

Co można zrobić dla pieniędzy? Do czego można się posunąć, aby stać się milionerem? Jak sprzedać wszystko co się da? Jeśli chcemy się tego przekonać, Wilk z Wall Street odpowie nam na cześć tych pytań. Poznajcie życie Jordana Belforta, który w ciągu kilku lat dorobił się sporej fortuny.


Jordan Belfort (Leonardo DiCaprio) rozpoczyna pracę na Wall Street, jako makler, jednak w wyniku krachu traci pracę. Przypadkiem trafia do firmy, która zajmuje się sprzedażą akcji groszowych. Pewnego dnia postanawia otworzyć własną firmę z pomocą Donniego Azoffa (Jonah Hill), która zaczęła się prężnie rozwijać, a Jordan wraz ze swoimi wspólnikami zaczyna zarabiać grube pieniądze. Belfort ma piękną żonę Naomi (Margot Robbie), dwójkę dzieci, wystawną willę, własny jacht, masę pieniędzy. Nie stroni od alkoholu, narkotyków i prostytutek. Ma tyle pieniędzy, że może się w nich tarzać, wydawać na co zechce i kiedy zechce. Jego frywolne i rozrzutne życie zwraca uwagę FBI. Wszystko to opowiadane jest przez samego Jordana, który przybliża widzom swoje życie od pierwszej pracy na Wall Street do ogromnego bogactwa.
Leonardo DiCaprio, Margot Robbie

Wilk z Wall Street to nie tylko film biograficzny i komedia kryminalna, ale i przestroga, pokazująca jak szkodliwe może być bogactwo, ale także poradnik jak sprzedać wszystko.  Na tym filmie nie można się nudzić – ciągle się coś dzieje. Co chwilę dzieje się coś śmiesznego, co automatycznie wyzwala śmiech, nie można się wręcz powstrzymać. Żarty są tutaj głównie sytuacyjne i trzymają one fason i nie są głupawe. Cały film to naprawdę doskonała i przemyślana produkcja, która jednak nie każdego zachwyci. Owszem Wilk z Wall Street zasługuje na uwagę, ale trzeba to przyznać, nie każdy przepada za filmami biograficznymi, a do tego powiedzieć to należy jest to produkcja dość obsceniczna, co jednak nadaje jej prawdziwości, a przecież jest to film opowiadający autentyczną historię.
Ethan Suplee, Brian Sacca, Henry Zebrowski, Jonah Hill, P.J. Byrne, Kenneth Choi, Leonardo DiCaprio

Przy omawianiu Wilka z Wall Street nie sposób nie wspomnieć o odtwórcy głównej roli, czyli o Leonardzie DiCaprio. Ten aktor, który zasłynął rolą Jacka Dawsona w filmie Titanicjako Jordan Belfort wypadł znakomicie, jego gra pokazywała wszystko: upojenie narkotykami, radość itd. Szczególnie moją uwagę przykuła scena, kiedy wracał do domu pod wpływem pewnej substancji oraz jak rozmawiał przez telefon z inwestorem. Po raz kolejny na ekranie oglądałam naprawdę wyśmienicie zagraną postać przez DiCaprio, choć nie jest on moim ulubionym aktorem, to jednak w każdym filmie, w którym mogę go oglądać ten mnie zachwyca, czy gra upośledzonego chłopaka – Co gryzie Gilberta Grape’a? - , czy też biednego chłopaka, który przypadkiem trafia na statek wypływający do Nowego Jorku – Titanic – czy też w końcu obrzydliwie bogatego faceta, który wzbogacił się w oka mgnieniu – Wilk z Wall Street. Trzeba to przyznać, że jakkolwiek dobrze by nie wypadli pozostali aktorzy w tej produkcji to Leonardo DiCaprio ich wszystkich przyćmił swoją rolą.

Wilk z Wall Street to film na którym na pewno nie będziemy się nudzić, dostaniemy sporą dawkę dobrego humoru. Dostaniemy drobną przestrogę, ale i dowiemy się, że jeśli się naprawdę chce można sprzedać  dosłownie wszystko. Warto naprawdę warto poświęcić te prawie trzy godziny na tę produkcję.


Moja ocena: 9/10

(źródło zdjęć: filmweb.pl)

Stosik styczniowy #13 (#1/2014)

Witajcie!
Przychodzę do Was ze pierwszym stosikiem w roku 2014, który wcale nie jest taki mały, ale nie jest też ogromny. Dla mnie w sam raz. Bardzo szybko przeleciał ten pierwszy miesiąc nowego roku (choć są tu i pozycje zakupione jeszcze w grudniu). Znajdą się tutaj książki w formie tradycyjnej, jak i te w wersji elektronicznej, które pobrałam za darmo z różnych portali oferujących sprzedaż e - booków (głównie virtualo.pl). A co przybyło na moje półki w tym miesiącu tymczasowo i na stałe?

Książki w formie papierowej:


Auster Paul - Człowiek w ciemności [zakup własny]
Książka, która znalazłam w koszu w pewnym supermarkecie na wyprzedaży. Skusiła mnie cena (tylko 6,99 zł), opis, ciekawa okładka i opinie na lubimyczytac.pl, które sprawdziłam od razu w sklepie (ach te udogodnienia XXI wieku).

Grzegorczyk Jan - Trufle. Nowe przypadki księdza Grosera [podarowana]
Tę książkę przyniosła mi mama, czego zupełnie się nie spodziewałam. Dostała ją ona od znajomej i przyniosła mi, jako że lubię czytać książki, jak to ujęła.

Masterton Graham - Niewinna krew [wypożyczona z biblioteki]
Do twórczości tego autora przymierzam się od dawna. Zaintrygował mnie tytuł powieści i okładka, więc zdecydowałam się ją wypożyczyć. Za jakiś czas mam zamiar się za nią zabrać.

Nurowska Maria - Zabójca [zakup własny]
Maria Nurowska to moja ulubiona autorka, nie mogłam sobie odpuścić jej nowej książki i oczywiście od razu ją kupiłam. Gdy tylko skończę Władcę Pierścieni mam zamiar zabrać się właśnie za tę pozycję.

Schmitt Eric - Emmaneul - Małżeństwo we troje [zakup własny]
Chciałyśmy tę książkę przeczytać z siostrą, więc zdecydowałyśmy się ją kupić. Ostatnio wracam po latach do tego autora, co mnie bardzo cieszy.

Stoker Bram - Dracula [zakup własny]
To książka, którą kupiłam jeszcze w grudniu, po opublikowaniu stosu grudniowego, który opublikowałam rano, a Draculę kupiłam wieczorem w katowickim Matrasie. Był to zakup bardzo spontaniczny, bo pojechałam z kolegą do kina i podczas czekania na pociąg, weszliśmy do Matrasu, co było błędem.  Już jestem po lekturze tej książki, więc klikając w tytuł przeniesiecie się do recenzji. 

de Villers Gerard - Kto chciał zabić papieża? [podarowana]
Z tą pozycją było tak samo jak z Truflami. Ta książka nie przekonuje mnie tak jak wspomniane właśnie Trufle, ale z chęcią i przyjemnością się z nią zapoznam.

Książki w formie elektronicznej:


Hugo Victor - Człowiek śmiechu 
Choć o tym nie wspomniałam wcześniej (tak przynajmniej mnie się wydaje), postanowiłam zapoznać się w tym roku z takimi nazwiskami, które uznane są za klasykę. Dlatego, więc postanowiłam "zakupić" Człowieka śmiechu. 

Poe Allan Edagr - Beczka Amontillada, Berenice, Czarny kot, Diabeł na wieży
Bardzo lubię wiersze Edgara Allana Poe, chciałam zapoznać się z jego opowiadaniami, jednak nigdzie nie potrafiłam ich znaleźć, dopiero przeglądając ofertę darmowych e - booków, znalazłam ich parę i postanowiłam "kupić"

Opracowanie Zbiorowe - 31.10. , 31.10: Wioska przeklętych, 31.10: Księga Cieni 
Krótkie straszne opowiadania to coś dla mnie, więc kiedy dowiedziałam się, że mogę te trzy książki dostać w formie e - booka za darmo nie wahałam się zbyt długo i po prostu je przygarnęłam.

A Wy czytaliście któraś z tych książek? Macie któraś w planach? Coś polecacie albo odradzacie?

Oglądane seriale: Dracula

Gatunek: Dramat, Horror
Produkcja: USA/Stacja NBC
Odcinków w sezonie: 10
Sezonów: 1 (jest szansa na 2)
Czas trwania odcinka: ok. 40 minut
Na podstawie: Bram Stoker - Dracula

Draculę w wersji serialowej zaczęłam oglądać w październiku, gdyż zaintrygowała mnie trailer wyemitowany po którymś z pierwszych odcinku Grimm. Obejrzałam pierwszy odcinek i wciągnęłam się. Zaczęłam oglądać ten serial nie znając jeszcze literackiego pierwowzoru, na którym według mnie ten serial  jest luźno oparty, jednak wcale nie przeszkadza to w odbiorze serialu.


"Czasem są nam pisani ludzie i miejsca,które nas zaskakują."*
Mamy Londyn XIX wiek. Alexander Grayson przyjeżdża do Anglii, gdzie zamierza rozkręcić przemysł geomagnetyczny, a tym samym zniszczyć Zakon Smoka, który zarządza całym naftowym procederem. Na ironię pomaga mu Abraham Van Helsing (Thomas Kretschman), któremu Zakon wymordował rodzinę. Wiernie przy boku Draculi stoi Renifield, który załatwia to wszystko czego Alexander nie może ze względu na to, iż słońce go spala. Chłopcem od czarnej roboty jest tu również Johantan Harker (Oliver Jackson - Cohen), który jednak nie jest notariuszem, a dziennikarzem, jest i Mina Murray (Jessica de Gouw) - narzeczona Harkera, które jest złudnie przypomina żonę Graysona - Ilonę. Dracula z pomocą tych trzech dżentelmenów - Harkera, Renifielda i van Helsinga buduje przedsiębiorstwo, które ma zniszczyć przemysł naftowy. Do tego na Draculę polują łowcy, jednak ten sprytnie skrywa swoją tożsamość, przez co jest nieuchwytny.



"Gdy chodzi o marzenia, człowiek może się potykać, ale upadnie dopiero wtedy,gdy przestanie marzyć."*
Przyznać trzeba, że cała fabuła serialu była bardzo sprytnie przemyślana. Co prawda Alexander Grayson wydaje się być postacią wzbudzającą zaufanie i przyjazną, choć stosuje dosyć twardą zasadę: po trupach do celu. Od samego początku serial intryguje, a akcja toczy się szybko. W każdym z tych dziesięciu odcinków nie było miejsca na nudę, ciągle coś się działo, a czasem nawet można było poczuć się zaskoczonym. Postacie, choć w większości przypadku odbiegały od literackiego pierwowzoru było ciekawe i wyraźne. Niektóre zyskały moją sympatię, inne nie, co jest rzeczą naturalną. O dziwo, sama postać Draculi grana przez Johantana Rhys - Myersa nie robiła szału, dla mnie o wiele bardziej ciekawszą postacią była Lady Jayne (Victoria Smurfit), która notabene była łowczynią, ale także kobietą, której prowadziła dosyć frywolne życie. Czasami było mi żal, że niektóre wątki nie zostały bardziej rozwinięte, a na niektóre musiałam czekać, aż do ostatnich odcinków. Serial ten łamie także pewne schematy i wyobrażenia, ukazuje pewne zachowania, które mogą budzić zgorszenie i odrzucać, czuć tutaj ducha współczesności.

Dracula to według mnie serial nie tylko dla fanów wampirów, ale i tych, którzy lubią produkcje osadzone w latach przełomu wieku XIX i XX. Nie sposób się oderwać od oglądania go. Serial nie jest także długi, jeden odcinek ma niewiele ponad 40 minut, a od początku do końca w serialu coś dzieje. Z niecierpliwością będę czekała na drugi sezon (mam nadzieję że II sezon dojdzie do skutku), gdyż jestem bardzo ciekawa, co może się wydarzyć teraz, po finale sezonu pierwszego. Fani literackiej Draculi mogą poczuć się zawiedzeni oglądając ten serial, ale jeśli podejdziemy do niego nie jak do ekranizacji to może nam się on spodobać.

* cytaty pochodzą z odcinków serialu Dracula
źródło zdjęć: filmweb.pl

Muzyczne upodobania #4 /Thirty Seconds To Mars

W ostatnich dwóch postach z serii Muzyczne upodobania mówiłam o zespołach z nieco bardziej liryczno - mroczną nutą. Miałam publikować te posty regularnie jednak jakoś straciłam motywację, będzie więc to cykl bardzo nieregularny. Dziś jednak chciałam opowiedzieć o zespole, który to wdarł się w moje życie przypadkiem i rozburzył to co było już poukładane. Będzie to chyba jedyny zespół w tym zestawieniu, który jest tak popularny. Pora na spotkanie z...

\
Tutaj również oszczędzę sobie głębszego wchodzenia w historię zespołu. Zaznaczę jednak, że zespół znany dzisiaj jako 30 Seconds To Mars został założony przez dwóch braci Jareda i Shanona w 1998 roku, zaś w 2003 roku do zespołu dołączył Tomo Miličević. 

Moja "miłość" do 30STM narodziła się w momencie, kiedy zespół miał zagrać swój pierwszy koncert w Polsce, w roku 2010 na Coke Live Music Festival, w tym czasie zespół promował swój album This Is War. Początkowo zakochałam się w piosence Closer to the edge, a później w albumie, aż w końcu w całej twórczości, którą poznałam już w roku 2007, ale wtedy twórczość zespołu do mnie nie przemówiła, choć piosenka From Yesterday gdzieś tam czasem pobrzmiewała. Lubiłam także piosenkę Attack. Bardzo chciałam pojechać na CLMF, ale rzecz jasna się nie udało. Nie byłam na żadnym koncercie Marsów, choć sobie to często obiecywałam. Zagrali oni ponownie w 2010 roku 14 grudnia na warszawskich Torwarze, miałam jechać, ale... zabrakło biletów. Jednak po kolei, jako że nie udało mi się pojechać na CLMF z różnych przyczyn, na pocieszenie kupiłam sobie album This Is War, który to bardzo w tym czasie lubiłam, słuchałam Marsów namiętnie i szybko polubiłam kolejną piosenkę, która doczekała się potem teledysku - Hurricane. Zafascynował, mnie również sam Jared Leto, nie tylko jako wokalista, ale także jako aktor. 



Przy 30 Seconds To Mars dotarałam do niebezpiecznej granicy, którą przeżyłam parę lat wcześniej w przypadku Red Hot Chili Peppers, ale byłam już sporo starsza i potrafiłam sobie z tym radzić. Choć i tak można było zauważyć "głupawkę Marsową". Moje polubienie się z Marsami było bardzo spontaniczne. Zaczęło się jak powiedziałam w 2010 roku, tak się złożyło, że pisząc swoje opowiadanie często słuchałam Antyradia bądź Eski Rock i tak jakoś w ucho wpadła mi piosenka Closer to the edge, później już tylko w necie wynalazłam resztę piosenek z tego albumu i się zaczęło. Co najciekawsze 30 Seconds To Mars był pierwszym zespołem, którym "zaraziłam" moich dwóch bliskich znajomych. 




Ulubionych piosenek mam mnóstwo, jednak tym najbardziej ulubionym albumem jest ten, który wcześniej przeoczyłam - Beautiful Lie, a na nim praktycznie każdy utwór jest mi bliski, wszystko zależy od czasu i okoliczności. Moją sympatię wzbudza jednak R - evolve, które wyróżniłabym również na szczycie ulubionych piosenek w ogóle. Najmniej wsłuchuje się w pierwszy album, nie potrafię się przez niego przegryźć, choć wielokrotnie próbowałam. Każda piosenka 30 Seconds To Mars jest dla mnie idealna na różne okazje. Choć teraz na Marsów (jak i zresztą każdy zespół) muszę mieć ochotę, to jednak 30 Seconds To Mars jest tym, który słucham najczęściej (jakoś przyjemniej mi odpalić płytę Marsów aniżeli Red Hotów na przykład), a najbardziej to chyba w wakacje. W przypadku tego zespołu dokładnie wiem co mnie urzekło, była to melodyjność ich piosenek, trochę elektroniki, trochę mocnego brzmienia i przede wszystkim głos Jareda. 30 Seconds To Mars bardzo często zabiera się za covery znanych piosenek, tak się akurat stało, że ich wykonanie Bad Romance pobiło moje serce do tego stopnia, że polubiłam tę piosenkę (jednak tylko w ich wykonaniu), także bardzo lubię ich wykonanie Stay (Rihanna) i Where the streets have no name (U2). W któryś momencie zespół zepchnęłam bardzo daleko, ale zwyciężyła we mnie słabość do głosu Jareda. I choć ich nowa płyta nie zbyt początkowo przypadła mi do gustu, później się to radykalnie zmieniło i nadal jest w tym moim Top10. Na Marsów albo muszę mieć ochotę i jest to wtedy słuchanie tak długo, aż mi się znudzi, albo słuchanie okazyjne, czyli robię coś i włączam 30 Seconds To Mars (a to zdarza się często jak już pisałam). Pisząc ten post w listopadzie nie przypuszczałam, że moje marzenie o zobaczeniu Thirty Seconds To Mars na żywo będzie tak szybko możliwe.
Marsi zagrają 22 czerwca na stadionie miejskim w Rybniku, a ja już posiadam na niego bilet! 




Te najbardziej ulubione piosenki (cześć już była wyżej):




D.Glukhovsky - Metro 2033


Metro 2033 czytałam bardzo długi czas, ale książkę mam w formie e – booka i tu był problem, gdyż tablet na którym powieść czytałam nie należy do mnie i nie zawsze miałam do niego dostęp, a czytanie tej książki na ekranie mojego telefonu (gdzie program do odczytywania e – booków mam zainstalowany) bardzo mnie nużyło (nawet pomimo znalezienia programu idealnego). Istnieje również inny powód, dla którego Metro 2033 było czytane szło mi jak krew z nosa, momentami  naprawdę męczyła mnie ta powieść.


Metro 2033 to historia ludzi żyjących w podziemiach moskiewskiego metra, gdzie życie toczy się dalej, kiedy na powierzchni Ziemi to życie stało się niemożliwe z powodu nuklearnej wojny, która zanieczyściła powietrze i tym samym uniemożliwiła dalsze funkcjonowanie ludziom. Głównym bohaterem jest Artem, mieszkający na stacji WOGN, gdzie od jakiegoś czasu mieszkańcy nękani są przez przybyszów z powierzchni, których nazywają Czarnymi. Zagrażają oni nie tylko stacji Artema, ale i całemu metru. Do jego stacji przybywa tajemniczy Hunter, który powierza mu zadanie. Chłopak musi wyruszyć ze swojej stacji w nieznane, dojść do Polis i pokonać czające się zło. Co ciekawe metro funkcjonuje jak jeden wielki świat, niektóre stacje łączą się organizacje, jedne walczą z drugimi, aby dostać się na niektóre stacje potrzebny jest paszport, a nawet wiza. Artem rusza, więc w nieznane, gdzie czeka go wiele trudnych przygód.
Może ja się nudziłam, ale moja kotka była lekturą zainteresowana.
(słaba jakość zdjęcia - robione telefonem)


Muszę przyznać, że wszystkie te stacje, które przemierzał Artem mnie fascynowały, ale z drugiej strony ciągła wędrówka głównego bohatera mnie męczyła. Były momenty, kiedy czytałam Metro 2033 z zapartym tchem i byłam ciekawa dalszych wydarzeń, ale były i takie, które mnie nudziły i chciałam, żeby się skończyły. Powieść Dymitra Glukhovskiego na pewno była ciekawa, ale miała swoje mankamenty, które mnie trochę zraziły do innych książek z tego uniwersum. Szeroko pojętej fantastyki czytam mało, wolę nieco przyziemne książki i co jakiś czas horrory. Byłam ciekawa wizji post apokaliptycznego świata i w pewnym stopniu się zawiodłam. Szczególnie, że Metro 2033 chciałam przeczytać od długiego już czasu. Książka wydawała mi się czasami pisana na wyrost na siłę, coś było wrzucone bez sensu, a czasem coś było niedopowiedziane. Po części jednak książka mnie zadowoliła, autor bowiem w dokładny sposób wszystko opisał i moja wyobraźnia mogła dokładnie wyobrazić sobie miejsca, których nigdy nie widziałam, ale także i przerażające monstra, które czyhały na bohaterów.

Pomimo tego, iż  po Uniwersum Metro 2033 na pewno nie sięgnę, dam drugą szansę tej powieści, kiedy tylko uda zakupić mi się własny czytnik. Może jak przeczytam ją od początku do końca bez przerw moje zdanie się zmieni. Mam też chęć na inne książki mówiące o życiu po apokalipsie, choć ta w pełni mnie nie zadowoliła, zachęciła mnie do innych książek tego typu, ale jak już wspomniałam odpuszczę sobie to uniwersum.


N. Roberts - Kwestia wyboru


Książkę pożyczyłam koleżance jako, że zainteresowałam
ją jej fabułą i nie zdążyłam zrobić zdjęcia
(jak tylko książka wróci zamienię na zdjęcie,
mam po prostu pomysł na nie).
Nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie wyzwanie w którym postanowiłam wziąć udział. Byłam bardzo wrogo i wręcz negatywnie nastawiona na tę pozycję, choć z twórczością Nory Roberts wcześniej się nie spotkałam. Romans to nie mój gatunek literacki, po prostu. Jak się okazało po kilkunastu stronach książka wciągnęła mnie tak, że nie mogłam się od niej oderwać i choć przewidziałam co i jak się potoczy już na samym początku, to podobała mi się  cała ta kryminalna otoczka, która się w Kwestii wyboru pojawiła.



Komisarz James Sladerman jest policjantem w nowojorskim wydziale zabójstw, niespodziewanie jego przełożony Charles Dodson wysyła do Connecitiut, gdzie miałby ochraniać jego chrześnicę Jessicę Winslow, która to prowadzi sklep z antykami, gdzie jak podejrzewa FBI prowadzony jest przemyt brylantów na światową skalę. Slade jest bardzo negatywnie do całej sprawy, gdy przyjeżdża do domu Jessici od razu czuję, że ta kobieta zwala go z nóg i czuje ogromne pożądanie widząc ją. Pragnie jej, ale równocześnie nie chce.

Typowe romansidło z prostym kryminalnym tłem. Pewnie gdyby nie to kryminalny wątek książka ta nie stałaby się dla mnie, aż tak ciekawa. Muszę jednak powiedzieć, że Nora Roberts stworzyła naprawdę świetną historię, w niesamowity sposób operowała językiem. Był on prosty, przyziemny, ale każde słowo było dobrane z wielką starannością. Książka bawiła i była naprawdę dobrą pozycją przed zbliżającą się sesją. Byłam bardzo negatywnie nastawiona na tą pozycję jak już wspomniałam we wstępie, jednak Nora Roberts bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Połączenie romansu i kryminału bowiem bardzo mi odpowiada, choć książka była dla mnie przewidywalna i od samego początku wiedziałam kto stoi za przemytem , a także również to jak skończy się książka.


Cała jednak ta przewidywalna otoczka nie popsuła mi książki, była mocno emocjonalna i prosta. Wszystko działo się szybko, może za szybko i momentami wiało mi to nierealnością, ale mimo wszystko bardzo podobała mi się „Kwestia wyboru”. Może nie jest to wybitna literatura, ale czasami ma się po prostu taki moment, że chce się przeczytać taką książkę. Czego nie podejrzewałam przed rozpoczęciem tejże powieści, ale sięgnę po twórczość Nory Roberts w przyszłości. Nie przypuszczałam, że zwyczajny romans może mnie tak omamić, ale to chyba kwestia języka jakim autorka operuje. Tu idealnie sprawdza się przysłowie „kobieta zmienną jest”, idealna na zimowe niekoniecznie zimne wieczory (patrzą na aurę za oknem), a także bezsenne noce (które mi się niestety ostatnio zdarzają). W sam raz, jeśli chcemy sięgnąć po coś na raz, inaczej „Kwestii wyboru” przeczytać się nie da. Miałam przeczytać jeden rozdział, przeczytałam całą książkę.

Książka przeczytana w ramach wyzwań:




I. Hedström - Nauczycielka z Villette


Nauczycielkę z Villette zobaczyłam na półce miejskiej biblioteki, kiedy już wychodziłam ze swoją „zdobyczą”, aby ją wypożyczyć. Nie zastanawiając się długo wzięłam ją, bo z przyjemnością czytam kryminały, a te skandynawskie zawsze spędzają mi sen z powiek. Z autorką tej powieści się jeszcze nie zetknęłam, ale stwierdziłam, że z kryminałem mogę zaryzykować.

Nauczycielka z Villette to pierwsza część serii o sędzi śledczej Martine Poirot, więc poznajemy tutaj bohaterkę, jej otoczenie - miasteczko w którym mieszka i pracuje – Villette - , jej przyjaciół, rodzinę. Oczywiście mamy też zagadkę kryminalną do rozwiązania. Opis z tyłu książki mocno mnie zaintrygował i miałam nadzieję, że będę miała do czynienia z naprawdę znakomitym kryminałem o którym na długo nie zapomnę. Czy tak się stało? Zachęcam do zapoznania się z moją recenzją.


W Villette w miasteczku w Belgii dochodzi do wypadku, któremu ulega znana i lubiana nauczycielka Jeanne Demaret. Zostaje ona potrącona przez samochód i sędzia śledcza Martine Poirot nie do końca wierzy, że był to nieszczęśliwy wypadek. Razem z komisarzem Christianem de Jonge zaczyna badać sprawę morderstwa madame Demaret. Wkrótce potem dochodzi do próby zlikwidowania Dominica di Bartolo, który posiadał cenne informacje na temat tego co wydarzyło się w przeszłości, gdyż śmierć nauczycielki miała związek z minionymi wydarzeniami. Martine Poirot nie tylko musi znaleźć winowajcę śmierci Jeanne Demaret i usiłowania zabójstwa Dominica di Bartolo, ale także musi uporządkować z sprawy z przeszłości, które naprawdę mają ogromny wpływ na popełnione zbrodnie.

Jest to debiut autorki – Ingrid Hedström –i nie mogę powiedzieć, że jest on nieudany, bowiem autorka wykreowała własne miasteczko, którego nie znajdziemy na mapie Belgii, bo właśnie w tym państwie znajduje się Villette. Jest to całkiem ciekawie prezentujące się miasto. Główna bohaterka śledcza Martine Poirot jest postacią wyraźną i bardzo łatwo ją polubić i jest to nawet przyjemne, kiedy odpowiedzialną za rozwiązanie kryminalnej zagadki jest kobieta, a nie mężczyzna. Sama zagadka może i do najzmyślniejszych nie należała, ale była na swój sposób ciekawa, domyślałam się rozwiązania, ale zostałam zaskoczona, a to ogromny plus. Nie czytało mi się Nauczycielki z Villette źle,  jednak nie był to kryminał, który mnie zaintrygował. Język autorki był przyjemny, nie irytował. Akcja może czasem się plątała i zbyt dużo wątków pojawiało się na raz i nie wszystkie były zrozumiałe to jednak z czasem się one układały i dawało jakieś światło na całą fabułę. Nie był to ciężki kryminał, był on lekki, dobry na to, aby usiąść wygodnie w fotelu z kubkiem gorącej herbaty i zatopić się w lekturze na cały wieczór.


Mnie specjalnie Nauczycielka z Villette nie zachwyciła, jednak nie była to książka zła. Ingrid Hedström miała całkiem dobry pomysł i zmyślnie połączyła przeszłość z teraźniejszością tworząc całkiem ciekawie zapowiadającą się zagadkę kryminalną, ale czegoś w niej brakowało. Dla mnie wszystko było jakieś nieskładne i momentami zbyt namieszane. Czytając ją odprężyłam się i oddaliłam od siebie dręczące mnie myśli, więc książka spełniła swoje zadanie.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:

Miłość

Tytuł oryginalny: Amour
Gatunek: Melodramat
Produkcja: Austria, Francja, Niemcy
Premiera: 2 listopada 2012 (Polska), 20 maja 2012 (świat)
Scenariusz i reżyseria: Micheal Haneke


Są takie filmy, których nie sposób zapomnieć i które wpływają na nas w jakiś niewytłumaczalny sposób. Poruszają nas swoją prostotą wykonania i bogactwem treściowym. Oglądanie takich filmów, bez zbędnych efektów, bez znanych aktorów itd. to na pewno bywa trudniejsze, przywykliśmy bowiem do kina wzbogaconego o efekty specjalne i inne cuda techniki. Czasem jednak trzeba obejrzeć taki film. I właśnie dziś chciałabym opowiedzieć o takim filmie, o którym było głośno w zeszłym roku, gdyż otrzymał on Oscara w kategorii: „Najlepszy film nieanglojęzyczny”, mówię o filmie Miłość Michela Haneke. 


O czym jest Miłość? Opowiada on historię starszego małżeństwa, które z pewnością przeżyło ze sobą wiele dobrych i gorszych chwil. Poznajemy ich jednak, kiedy są w podeszłym wieku, ich córka jest dorosła i ma własne życie. Anne dostaje udaru, który paraliżuje jedną stronę jej ciała, od tej chwili porusza się na wózku inwalidzkim, a jej mąż Georges samodzielnie się nią opiekuje. Ze stoickim spokojem znosi jej kaprysy i humory, które są częste u osób, które na coś chorują. Gdy dochodzi do kolejnego udaru, który całkowicie już uniemożliwia Anne dalsze funkcjonowanie, jej mąż w dalszym ciągu z miłością się nią opiekuje.

Film przepełniony jest symboliką, akcja filmu dzieje się tylko w jednym miejscu. W mieszkaniu Georges i Anne. W tej produkcji, praktycznie nie ma żadnej muzyki, ale to niczemu nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie nadaje klimatu i sprawia, że łatwiej zrozumieć pewne rzeczy. Jestem skłonna powiedzieć, że przeszkadzałaby ona w odbiorze tego filmu. Miłość to filmu takiego pokroju, który może być uważany za arcydzieło, albo wręcz przeciwnie jako totalną porażkę. W tej produkcji nie zobaczymy niczego co nas zaskoczy, wszystko jest proste i klarowne, choć jak powiedziałam przewija się tutaj spora symbolika.

Po obejrzeniu tej produkcji postanowiłam sobie pytanie: „Czy ja byłabym zdolna do takiego poświęcenia?”. Do Miłości trzeba podejść bez emocji, bo jeśli zdołamy przez niego przebrnąć, on te emocje wzbudzi.


Moja ocena 9/10

Film obejrzany w ramach wyzwania:

Dracula (1992)

Gatunek: Horror
Produkcja: USA
Premiera: 31 grudnia 1992 (Polska), 13 listopada 1992 (świat)
Reżyseria: Francis Ford Cappola
Scenariusz: James V. Hart
Muzyka: Wojciech Kilar
Na podstawie: Bram Stoker Dracula

Już tak mam, że lubię na świeżo po przeczytaniu książki obejrzeć jej ekranizację. Szczególnie wtedy, gdy ten film jest w moich planach od bardzo dawna. Taką produkcją był właśnie DraculaFrancisa Forda Cappoli . To był film, który chciałam obejrzeć długi czas. Chciałam go obejrzeć, jeszcze zanim wampiry stały się popularne – tak już wtedy miałam w planach Draculę i coś mi świta, że kiedyś z mamą chciałyśmy go oglądać. Jednak późna pora i sam Vlad Dracula tak nas przeraził, że zmieniłyśmy program. Szczególnie zachęcające jest, że to film nakręcony w roku moich urodzin i mówiłam o nim przy okazji postu z serii 5 filmów w moim wieku, nie udało mi się przeczytać książki i obejrzeć tego filmu w roku 2013, ale na początku tego owszem. Zapraszam do mojej skromnej opinii.


Dracula pragnie przenieść się do Londynu,  w tym celu do Transylwanii własny jest młody notariusz Jontahan Harker, które ma sfinalizować wszystkie formalności. Gdy przybywa on do zamku nie przypuszcza on, że jego gospodarz jest krwiopijcą. Pewnego dnia trafia w  zamku na trzy urokliwe kobiety, także wampirzyce. Pragnie on wydostać się ze straszliwego zamku, ma bowiem świadomość, że Dracula już znajduje się w jego ojczyźnie. A Książę całkiem dobrze „radzi” sobie w Anglii, przede wszystkim uwodzi on narzeczoną Harkera – Minę, która łudząco przypomina mu jego tragicznie zmarłą żonę. Kiedy z przyjaciółką Miny – Lucy zaczyna się dziać coś niepokojącego do Anglii przybywa Abraham Van Helsing, który oznajmia wszystkim z jaką bestią mają do czynienia.

Dracula Francisa Forda Cappolii to znakomity film, który pomimo upływu czasu, jaki minął wciąż jest unikalny. Spotkać tu możemy naprawdę wielu wspaniałych aktorów, którzy w swoich rolach wypadli znakomicie. Zacznę od aktora pierwszoplanowego grającego samego Draculę, czyli Gary’ego Oldmana. Ten aktor, który mi kojarzy się wyłącznie ze znakomitą rolą Syriusza Blacka w serii filmów o Harry’m Potterze, tutaj jako Dracula wypadł równie doskonale. Idealnie odegrał on przepełnionego żądzą mordu, ale także i poszukującego zrozumienia i szczęścia wampira. Mam jakaś niewyjaśnioną bliżej sympatię do tego aktora i lubię oglądać go na ekranie. W tym filmie się go bałam i mnie odpychał, ale to bardzo dobrze, gdyż pokazuje to, że idealnie wpasował się w on odtwórcę roli wampira. Kolejnym znanym i cenionym aktorem, którego zobaczyliśmy w Draculi to Anthony Hopkins w roli Abrahama Van Helsinga, może nie odpowiadał on moim wyobrażeniom profesora z Amsterdamu, ale mimo to w tej roli wypadł całkiem dobrze, jednak nie można powiedzieć, że znakomicie.  W rolę Miny Murray wcieliła się Winona Ryder, którą bardzo lubię oglądać na ekranie, ma w sobie coś co zawsze sprawia, że grane przez nią bohaterki zyskują moją sympatię.  W Draculi także spisała się bardzo dobrze i jej rola nadawała uroku całej produkcji. W filmie wystąpił również Keanu Revees znany przede wszystkim z Matrixa (ja jednak tego filmu nie oglądałam) wcielił się w rolę Jonathana Harkera, pomimo mojej sympatii do tego aktora, nie pasował mi on do roli młodego notariusza, choć nie wypadł w tym filmie źle, to jednak mnie nie zachwycił. Zastanawiała mnie jednak rola Richarda E. Granta, który wcielał się w postać doktora Johna Sewarda, zagrał on trochę szalonego doktora, w jego oczach czaił się widoczny obłęd.

Choć w Draculi było trochę odstępstw oraz zmian w fabule, w porównaniu z literackim pierwowzorem to jednak mimo to był naprawdę dobry film. Oglądałam go z przerażeniem w oczach, jednak po lekturze książki spodziewałam się co może się wydarzyć i specjalnie się nie bałam. Oglądając Draculę nudzić się nie można, bo akcja rozgrywa się naprawdę szybko, oglądamy go i nawet nie zauważamy, że minęły te dwie godziny, które on trwa. Polecam gorąco fanom wampirów, ale także i tym lubiących stare, dobre mrożące krew w żyłach kino.
Moja ocena: 7/10

Film obejrzany w ramach  wyzwania:


Ciekawy przypadek Benjamina Buttona

Tytuł oryginału: The Curious Case of Benjamin Button
Gatunek: Melodramat, Fantasy
Premiera:  6 lutego 2009 (Polska), 10 grudnia 2008 (świat)
Produkcja: USA
Reżyseria: David Fincher, 
Scenariusz: Eric Roth, Robert Swicord
Na podstawie: Scott Fitzegarld - Ciekawy przypadek Benjamina Buttona

Ten film w momencie, kiedy natrafiłam na jego opis mnie zaintrygował. Już wtedy wiedziałam, że muszę go zobaczyć, kiedy więc natrafiłam na zmiankę, iż leci w telewizji nie mogłam sobie tego odpuścić. Jest to melodramat z nutką fantasy, więc stwierdziłam, że nie będzie ckliwie i nudno podczas oglądania tego filmu. A ja miłośnik filmów dziwnych znajdę coś co mnie zadowoli.


Benjamin rodzi się w dniu zakończenia I wojny światowej, jednak rodzi się on jako dorosły człowiek – staruszek – a nie jako niemowlę. Z każdym dniem młodnieje, a nie starzeje się. Benjamin będąc „dzieckiem” poznaje uroczą dziewczynkę imieniem Daisy. Kiedy Daisy dorasta ten ma wygląd pięćdziesięciolatka. Czas płynie Daisy się starzeje, a Benjamin młodnieje. Spotykają się ponownie, gdy oboje są po czterdziestce. W między czasie Benjamin zaciąga się na statek holowniczy, gdzie spędza spory kawałek swojego życia. Tam przeżywa wiele przygód.

Ciekawy przypadek Benjamina Buttona to alegoria ludzkiego życia, które nie jest przeżywane od młodości do starości, tylko właśnie na odwrót. W filmie ukazane są rozterki człowieka, które dotyczą każdego z nas. Znalezienie miłości naszego życia, znalezienie pracy, która będzie nas satysfakcjonowała, poszukiwanie swojego szczęścia. Film w ciekawy sposób pokazuje to, że nasze życie zaczyna się od pieluch i bardzo często w pieluchach kończy. To także opowieść o zmaganiu się z trudnościami, cierpieniem i szukaniem sensu życia, ale i przebaczeniem.

Niesamowita może się wydawać rola Brada Pitta, który wcielił się w postać Benjamina Buttona i potrafił on zagrać starszego pana, a później młodzieńca, a wciąż był autentyczny. Jest to oczywiście spora zasługa charakteryzacji i efektów specjalnych, ale mimo to Brad Pitt wypadł w tym filmie doskonale. Także uwagę należy zwrócić na Cate Blanchett, która wcieliła się w rolę Daisy. Odnalazła się w tej roli i nie wyobrażam sobie innej aktorki na jej miejscu.  Efekty specjalnie i charakteryzacja w tym filmie były naprawdę na wysokim poziomie i cały czas zadziwiały. W produkcji pojawiło się również parę zabawnych sytuacji, które automatycznie wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Co tylko wzmocniło pozycję tego filmu i w znacznym stopniu wpłynęło na ocenę. Film momentami wydawał się absurdalny, ale przecież pochodzi z gatunku fantasy, więc nie ma czemu się dziwić.

Jeżeli chcecie obejrzeć lekki, aczkolwiek trochę inaczej podany film to polecam Ciekawy przypadek Benjamina Buttona. Nie można się nudzić na tym filmie. Warto go obejrzeć, gdyż jest to jak już wspomniałam prosta historia, ale ukazana wspak.

Moja ocena: 8/10


Film obejrzany w ramach wyzwania:

Hobbit: Pustkowie Smauga

Gatunek: Fantasy, Przygodowy
Produkcja: Nowa Zelandia, USA
Premiera: 27 grudnia 2013 (Polska), 2 grudnia 2013 (świat)
Scenariusz: Guillermo del Toro, Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens
Reżyseria: Peter Jackson
Muzyka: Howard Shore
Na podstawie: J.R.R. Tolkien - Hobbit, czyli tam i z powrotem

Tuż przed Sylwestrem wybrałam się do kina na Hobbita: Pustkowie Smauga, byłam bardzo ciekawa drugiej części filmu o Bilbo Bagginsie, gdyż pierwsza bardzo mi się podobała. Zanim jednak nastąpiła premiera drugiej części przeczytałam książkę i tu zaczyna się problem. Od razu zaznaczam, że w tejże opinii pojawić się mogą spoilery filmu, gdyż ocena go dla mnie jest bardzo trudna. Hobbit: Pustkowie Smauga można rozpatrywać jako film i jako ekranizację i niestety w przypadku tej produkcji będą to dwie różne opinie.



Bilbo wraz z kompanią kransoludów dalej wędruje w kierunku Samotnej Góry. Wędrówka oczywiście do najłatwiejszych nie należy, ściągają ich orki, a później gdy muszą przejść przez Mroczną Puszczę, gdzie czyha na nich wiele niebezpieczeństw, kompanię opuszcza Gandalf, który mówi, że ma do wykonania misje. Hobbit podczas wędrówki przez Mroczną Puszczę wykazał się sprytem i uratował swoich towarzyszy przed tym, co czaiło się w lesie. Docierają oni do Miasta nad jeziorem, gdzie ludność początkowo jest wrogo nastawiona, później jednak zmienia swoje podejście, gdy dowiaduje się, że przybyli oni odbić Samotną Górę z rąk Smauga. Jako pierwszy do góry wchodzi Bilbo, który to ma zadanie znaleźć Arcyklejnot. Kransoludy starają się przechytrzyć smoka, pokonać go, aby w końcu po wielu latach oczekiwania odbić Samotną Górę.

Gdyby nie to, że w październiku przeczytałam Hobbitafilm podobałby mi się, tak jak poprzednia część, którą oglądałam przed czytaniem. Jednak stało się. Oglądałam Hobbit: Pustkowie Smauga i momentami zastanawiałam się, czy ja czytałam na pewno tę książkę na podstawie której powstał ten film. Pierwsze: kto w ogóle wpadł na pomysł, aby zrobić wątek miłosny elfka – kransolud, gdyby coś takiego było w książce, cieszyłabym się, że nie zostało to pominięte, ale nie było, więc skąd ten wątek? Fakt, sprawił, że film stał się łagodniejszy. Drugie: dla mnie trochę dziwne było pojmanie przez leśne elfy i taka nie składna ta ich ucieczka.

Nie wiem naprawdę co myśleć o tej ekranizacji, z jednej strony oglądało mi się ją naprawdę dobrze. Efekty robiły wrażenie i momentami naprawdę wgniatało mnie w fotel. Z drugiej jednak strony ta drobna niezgodność z książką. Wiadomo zawsze film odbiega od książkowego oryginału. Po raz kolejny zachwyciłam się dziełem Petera Jacksona, ale coś ten mój zachwyt minimalizuje i ja wiem co to jest spartaczona ekranizacja. Może nie mocno, bo jakoś strasznie nie popsuło mi to obrazu, jednak nie jest tak jak sobie wyobrażałam czytając powieść.

Wspomniałam już, że efekty naprawdę mi się podobały i robiły wrażenie. Tak wczułam się w film, na którym tym razem byłam w wersji 3D i z napisami, a nie z dubbingiem, że niemal czułam ogień, którym zionął smok. Oglądałam go z ciekawością, bo nie był nudny, był ciekawy. Akcja toczyła się swoim, trochę pomieszanym, torem. Gdybym miała ponownie wybrać się do kina na ten film uczyniłabym to bez zawahania, jednak tylko ze względu na całą otoczkę, a nie z zgodnością z powieścią. Mam duży problem z oceną tego filmu, co prawda wystawiłam mu ocenę, ale jakoś ciężko mi się z nią zgodzić. Dla kogoś, kto nie czytał i nie ma zamiaru czytać film jak najbardziej, dla tych drugich może być lekkim zawodem. Czy dla mnie był? Nie, bo film jako film naprawdę mi się podobał. Gorzej tylko z nim jako ekranizacją.

(zdjęcia pochodzą z serwisu: filmweb.pl)


B. Stoker - Dracula


Wampiry. Sporo teraz na rynku powieści, filmów, seriali traktujących o tych istotach. Wiele starszych powieści wypłynęło pod wpływem popularności Zmierzchu, jednak współczesne opowieści o wampirach są śmieszne, praktycznie żałosne. Wampir jest w nich ukazany jako wspaniała, kochająca i to najważniejsze nieśmiertelna istota, która pomimo swojego przekleństwa zamieni nasze życie nie w tragedię, a w ogromną radość. Tak przynajmniej to widzę. Nie chcę jednak rozwijać tego tematu, gdyż wampirycznych książek przeczytałam niewiele, po prostu mnie do nich nie ciągnie. A tutaj poza tym chciałam opowiedzieć o klasyku gatunku o Draculi Brama Stokera.


Od zawsze chciałam zapoznać się jednak z historią najpopularniejszego wampira na świecie – Draculi. Książki poszukiwałam usilnie w bibliotekach i księgarniach. Gdy w końcu udało mi się zakupić Draculę Brama Stokera, nie zastanawiałam się zbyt długo nad jej przeczytaniem. Zabrałam się za nią niemal od razu i co otrzymałam?

Dracula rozpoczyna się od dziennika Jonhantana Harkera, który opisuje swoją podróż do Transylwanii, gdzie ma wykonać prawne sprawy dla Hrabi Dracula zamieszkującego okazały, ale dosyć ponury zamek ukrytych w górach. Hrabia nie od razu wydaje się być dziwny młodemu notariuszowi, dopiero z czasem odkrywa mroczną tajemnicę skrywaną przez Draculę. W zamku wraz z nim mieszkają trzy przepiękne kobiety, jak się można domyślić wampirzyce. Hrabia szykuje się do wyjazdu do Londynu. Późniejsze losy  Draculi w Anglii poznajemy poprzez relację Miny Murray – narzeczonej Harkera - , wszelkiego rodzaju listy, notatki, ale również pamiętnik doktora Sewarda. Kiedy z Lucy – przyjaciółka Miny - zaczyna się dziać coś dziwnego, czego racjonalne myślenie nie jest w stanie wyjaśnić, do akcji wkracza Abraham Van Helsing.

W książce Brama Stokera, która jest połączeniem zapisków kilku osób, które  są od siebie odrębne, ale tworzące logiczną i spójną całość, poznajemy wampira, który budzi grozę. Wampira, którego nie chciałoby się spotkać na ulicy. Prawdziwego wampira. Kiedy rozpoczęłam czytać Draculę nie potrafiłam się oderwać, byłam ciekawa co się zdarzy, jednak każda wzmianka o Draculi wyzwala na moich plecach ciarki.
Podczas lektury Draculi nie nudziłam się, akcja była wartka i cały czas coś się działo. Opisy miejsc i nie tylko sprawiały, że niemal przenosiłam się do świata przedstawionego, a to w powieściach lubię. Do tej książki zabierałam się długo, ale była ona warta. Wiem, że wcześniej nie zrozumiałabym jej fenomenu, choć nigdy nie należałam do fanów współczesnych wampirów. Dla mnie od zawsze była to postać zła, przepełniona ciemnością i nienawiścią. I choć Dracula  jest powieścią dosyć starą, to jest ona unikalna nadal. Przeraża, jest klimatyczna i jest „lekka” w odbiorze. Nie czyta się jej ciężko, nie przytłacza.


Z pewnością do Draculi kiedyś powrócę. Warto było sięgnąć po taki klasyk, który stał się kanwą dla wszystkich powieści i produkcji o tych mrocznych istotach, jakimi są wampiry. To była wspaniała książka grozy, choć należy ona do gatunku powieści gotyckich.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:

S. King - Doktor Sen


Czasami jest tak, gdy czytamy jakaś powieść i dochodzimy do zakończenia, zastanawiamy się, co stało się z bohaterami później. Nie zawsze jednak możemy poznać dalsze losy postaci literackich. Często pozostaje nam jedynie wyobrazić sobie, co wydarzyło się potem, jak potoczyły się dalsze losy naszej ukochanej bohaterki czy bohatera. Niekiedy jednak zdarza się tak, ze autor funduje nam drugi tom opowieści, gdzie poznajemy dalsze życie postaci, z którą zetknęliśmy się wcześniej. Tak zrobił też Stephen King w przypadku Lśnienia, jednego z najbardziej znanych i przerażających dzieł. Muszę to przyznać, że z tą powieścią króla horroru zapoznałam się niedawno, jednak byłam ciekawa jak potoczyły się losy Danny'ego i jego matki Wendy po opuszczeniu przez nich hotelu Panorama.


Dan, bo bohater Lśnienia nie jest już małym chłopcem, a dorosłym mężczyzną. Dan ma kłopot z alkoholem, podobnie jak przed laty jego ojciec. Pewnego dnia postanawia on zacząć nowe życie. Los zsyła go do miasteczka o nazwie Frazier w stanie New Hampshire, kiedy zaczyna uczęszczać na spotkania grupy AA na jednym spotkaniu w notesie, w którym miał zapisywać dziewięćdziesiąt spotkań, zapisuje nazwę, imię - Abra. Początkowo nie wie, kim jest Abra, ale później domyśla się, że to dziewczynka, która obdarzona jest ogromną jasnością. Dostaje on pracę w hospicjum, gdzie pomaga przejść na drugą stronę umierającym ludziom. Nazywają go Doktor Sen. Z czasem, z pomocą Abry odkrywa, że na dzieci obdarzone jasnością czyha Prawdziwy Węzeł... Kim jest i jak potoczą się losy Danny'ego i Abry już nie zdradzę.

Doktor Sen od samego początku wciągał, choć były momenty, kiedy książka się dłużyła to mimo to powieść spędzała sen z powiek. Działo się dużo, czasem miało się wrażenie, że narrator powieści chce nam pokazać za dużo, opowiedzieć rzeczy, które są niepotrzebne w całej tej historii. Jednak z biegiem akcji wszystko się wyjaśniało. Choć nie nazwę Doktora Sen książką fenomenalną to jednak jest ona warta uwagi, dostajemy w niej bowiem strach, może nie tak wielki jak w Lśnieniu, ale lekko wyczuwalny. Czytając Doktora Sen sama się dziwiłam jak szybko toczy się akcja. Stephen King bardzo mnie zaskoczył tym wszystkim co zaprezentował, szczególnie zaskoczyło mnie postępowanie Danny’ego, bo jednak inaczej wyobrażałam sobie dalsze życie tego małego chłopczyka. Najbardziej bałam się w całej tej opowieści Prawdziwego Węzła, ale to chyba słuszny odruch. Bardzo polubiłam Abrę, choć jej bezmyślność czasami mnie śmieszyła. A jeśli już jestem przy śmiechu, to parokrotnie się uśmiałam.


Może i Doktor Sen nie jest najlepszą książką Stephena Kinga, może i jest napisany trochę na siłę, to przyznać trzeba, że czytając ją sami nie wierzymy w to co czytamy. Wszystko co się działo mocno mnie zaskakiwało, wielu rzeczy się nie domyślałam. Pozycja warta uwagi dla tego znajomionego z twórczością Stephena Kinga, ale również tego, który chce ją poznać, bo nieznajomość Lśnienia wcale nie zepsuje nam odbioru, może stać się jednak odwrotnie. Śmiało mogę polecić tę książkę, dostajemy grozę (minimalną, ale jednak jest), akcję i trochę humoru.

Filmowe wyzwanie "Umrę jak nie zobaczę"

Witajcie w nowym 2014 roku!
Jak postanowiłam tak też zrobiłam. Wypisałam sobie te filmy, które od lat opatrzone są etykietą "muszę obejrzeć" i "umrę jak nie zobaczę" na filmweb.pl. Myślałam, że filmów na tej liście wyjdzie więcej, a jednak pozytywnie (?) się zaskoczyłam. Postanowiłam jednak dodać do tej listy filmy, które chcę obejrzeć z uwagi na grającego w nich aktora lub też reżysera  oraz te, których nie oznaczałam żadną etykietką, ale od dawna dawna chcę je zobaczyć. Założyłam sobie bowiem, że chcę obejrzeć wszystkie filmy z Hughiem Jackmanem, z uwagi, że to mój ulubiony aktor od wielu lat oraz wszystkie (bez wyjątku) filmy Woody'ego Allena i Tima Burtona. Na początek jednak zaprezentuję listę, którą pozwoliłam sobie nazwać Umrę jak nie zobaczę, choć wcale nie mam ochoty umierać z powodu kilkudziesięciu nieobejrzanych filmów, a oto i filmy, które bardzo chce zobaczyć:




  1. Nędznicy
  2. Uwiedziony
  3. Super 8
  4. Czarny łabędź
  5. Historie zagubionych dusz
  6. Dzieci śmieci
  7. Kod dostępu
  8. Foresst Gump
  9. Zielona mila
  10. Incepcja
  11. Siedem dusz
  12. Przed zachodem słońca
  13. Przed wschodem słońca
  14. Piękny umysł
  15. Stowarzyszenie umarłych poetów
  16. Milczenie owiec
  17. Wywiad z wampirem
  18. Atlas chmur
  19. Abraham Lincoln łowca wampirów
  20. Lincoln
  21. Yuma
  22. Zelig
  23. Kraina lodu
  24. X – men: Days of future past
  25. Guardians of Galaxy
  26. Sens życia wg Monty Pytona
  27. Dracula
  28. Labirynt
  29. Blue Jasmine
  30. Pod Mocnym Aniołem
  31. Donnie Darko
  32. Nosferatu wampir
  33. Underworld: Evolution
  34. Underworld: Bunt Lykanów
  35. Underworld: Przebudzenie
  36. Pulp Fiction
  37. Ciekawy przypadek Benjamina Buttona
  38. Mój przyjaciel Hachiko
Pojawiły się tutaj filmy starsze, jak i te, które premiery będą miały dopiero w tym roku. 38 filmów, niby niewiele, ale jednak patrząc na czas jakim dysponuje jest to trochę sporo z uwagi na to, że chcę obejrzeć jeszcze inne filmy, ale damy radę, a ta lista jest po to, abym w końcu uporządkowała swój mały filmowy światek. Pojawiły się tutaj też filmy, które już oglądałam, ale było to oglądanie tak pobieżne, że chcę obejrzeć je jeszcze raz.

Jeżeli i Ty masz filmy, które chcesz zobaczyć, a wciąż brakuje Ci na nie czasu albo wciąż obejrzenie ich przekładasz na filmy nowe, które wychodzą w kinie - dołącz! Stwórz swoją listę filmów do obejrzenia i podejmij wyzwanie!