E. Bronte - Wichrowe Wzgórza

Oddałam książkę do biblioteki i zapomniałam zrobić zdjęcie okładce,
ale takowe wydanie czytałam.

Ilekroć czytałam literaturę zwaną literaturą kobiecą, ale nie tylko, często bohaterki czytywały lub porównywały swoich wybranków do bohaterów „Wichrowych Wzgórz”. Moje postanowienie sięgnięcia po klasykę i odwołania w różnych książkach do tej powieści najmłodszej z sióstr Bronte zachęciły mnie to do sięgnięcia w końcu po „Wichrowe Wzgórza”.

„Wichrowe wzgórza” to powieść, której akcja rozgrywa się na przełomie wieku XVIII i XiX w dwóch posiadłościach: Wichrowych Wzgórzach, posiadłości Earnshawów, skąd pochodziła Katarzyna (Catherine) – piękna, choć trochę diaboliczna kobieta – i Drozdowym Gnieździe, posiadłości rodziny Lintonów. Pewnego mroźnego dnia podczas wycieczki do Liverpoolu ojciec Katarzyny przyprowadza do domu sierotę. Chłopca, o kruczoczarnym spojrzeniu i ciemnych włosach, najprawdopodobniej dziecko hinduskie lub cygańskie, nazywa go Heathcliffem. Pomiędzy Katarzyną a Heatcliffem rodzi się przyjaźń, która z czasem przeradza się w miłość. Brat Katarzyny – Hindley – przybłędy jednak nienawidzi i jak może stara mu się uprzykrzyć życie. Pewnego dnia Katarzyna poznaje Edgara Lintona, który wywiera na młodej panienice niemałe wrażenie i dziewczyna postanawia zostać jego żoną, choć serce oddała już Heathcliffowi.

Kiedy rozpoczęłam czytanie „Wichrowych Wzgórz” myślałam, że będę miała do czynienia z ckliwym romansem, który będzie wyciskał ze mnie łzy, im bardziej zagłębiłam się w lekturę tym bardziej się myliłam. Owszem były momenty, kiedy łza już prawie spływa po moim policzku, ale nie był to raczej wynik tego, do czego zdolny był Heathcliff najpierw wobec Haretona, a później Lintona i Katy i owszem był tutaj romans, bardzo tragiczny. Nie umiem jednak znaleźć odpowiednich słów do zrecenzowania tej książki. Akcja „Wichrowych Wzgórz” toczyła się szybko, czasami dla mnie za szybko, jednakże powieść Brönte niesamowicie mnie zaskoczyła. Kiedy czytałam tę książkę zastanawiałam się, do czego można być zdolnym w obliczu miłości, ale i nienawiści, bo granica pomiędzy tymi dwoma uczuciami ciągle się w tej przeplata, po lekturze dostałam wiele odpowiedzi. Pomimo udręki, ogromnych cierpień i wielu złych i nieprzyjemnych słów i czynów jest to opowieść o tragicznej i niespełnionej miłości, która nie miała prawa była w ogóle zaistnieć.


„Wichrowe Wzgórza” bardzo mnie poruszyły i sprawiły, że na pewno na długo nie zapomnę powieści Emily Bronte, choć spodziewałam się czegoś innego, książka ta bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Czytając „Wichrowe Wzgórza” przeniosłam się całkowicie w świat wykreowany przez autorkę, a bohaterowie byli dla mnie tak wyraźni, że miałam wrażenie, że to mnie cała historia została opowiedziana, jakbym była bohaterką wydarzeń, który zdarzyły się w „Wichrowych Wzgórzach”.

Przeczytane w ramach wyzwań:

Stosik marcowy #15 (#3/2014)

Witajcie!
Miałam nie kupować książek, inaczej miałam ograniczyć zakupy książkowe i mogę z ręką na sercu powiedzieć, że mi się to udało, jednakże to nie znaczy, że moja domowa biblioteczka się nie powiększyła. Ostatnio zaczęłam przeglądać półki "Podaj dalej" w bibliotekach, które odwiedzam i udało mi się stamtąd zabrać trzy pozycje. 
Bronte Emily - Wichrowe wzgórza [wypożyczona z biblioteki]
Od zawsze chciałam zapoznać się z twórczością sióstr Bronte, zaczęłam od twórczości najmłodszej. Książka została już przez mnie przeczytana jednakże opinia na jej temat ukaże się wkrótce.

Biggers Derr Earl - Charlie Chan prowadzi śledztwo [przyniesiona z półki "Podaj dalej"]
Nie przeglądałam się jej jeszcze zbytnio, z tytuły sądzę, iż będzie to kryminał. Czeka sobie spokojnie na swoją kolej.

Dahl Arne - Msza żałobna [wypożyczona z biblioteki]
Kolejny kryminał na mojej półce, wzięty impulsywnie, już wkrótce się za niego zabieram, niestety to chyba szósta część z serii, ale skoro już wypożyczyłam to przecież nie oddam nieprzeczytanej

Emmerich Anna Katarzyna - Pasja [podarowana]
To książka o męce Chrystusa, którą teraz w okresie Wielkiego Postu powoli sobie czytam.

Fredro Aleksander - Śluby panieńskie [przyniesiona z półki "Podaj dalej"]
Żeromski Stefan - Wierna rzeka [j.w.]

A Wy czytaliście którąś z tych książek? Miłego dnia!

Małe zaproszenie do mojego światka

Witajcie!
Dzisiaj chciałam Was zaprosić na bloga/stronę którą założyłam z myślą o publikacji moich zdjęć, których robię dużo, a jakoś nie ma, gdzie się nimi pochwalić, dlatego też wpadłam na pomysł z założeniem strony, gdzie mogłabym je wrzucać ;)

Na razie zdjęć jest niewiele, ale sukcesywnie je dodaję, nie tylko te całkiem nowe, ale również i te zrobione przed laty, a trochę się przez te trzy lata (odkąd mam już aparat, a nie robię zdjęcia telefonem) zdjęć nazbierało.

X - men: Pierwsza klasa (2011)


Gatunek: Akcja, Sci - fi
Produkcja: USA
Reżyseria: Matthew Vaughn
Scenariusz:  Jane Goldman, Ashley Miller, Zack Stentz, Matthew Vaughn
Na podstawie: Stan Lee, Jack Kirby  i inni - komiks

Filmy o X – menach znam niemal na pamięć (głównie te starsze), gdyż powiedzieć to trzeba z przyjemnością oglądam wszelakie produkcje o mutantach. Już niedługo premiera kolejnej odsłony o mutantach, więc dobrą okazją odświeżenie sobie części o tytule X – men: First Class, który przed trzema laty wywarł na mnie naprawdę pozytywne wrażenie.


Lata 60. XX wieku Charles Xavier broni właśnie pracę na temat mutacji, czym zdobywa tytuł profesora. Erik Lensher to pałający rządzą zemsty mężczyzna, który nie potrafi poradzić sobie ze swoją mocą, poszukuje on mężczyzny, którego zna pod nazwiskiem Schmidt. Spotyka na swojej drodze Charlesa i oboje zbierają grupę mutantów, którzy stawią czoła Sebastianowi Shaw, który chce wywołać wojnę nuklearną pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim.

X – men: Pierwsza klasa to produkcja o mutantach, która przypadnie do gustu nie tylko tym, którzy orientują się i lubią świat mutantów i ogólnie mówiąc świat Marvela, ale także osobom, które oczekują filmu nakręconego z rozmachem, łączącego historię z fikcją. Do tego w produkcji mamy do czynienia z naprawdę dobrymi efektami specjalnymi, które nie wydawały się być sztuczne. X – men: Pierwsza klasa ogląda się z ogromną przyjemnością. Akcja filmu jest wartka, szybka i nie można było się nudzić, a kiedy zaczęło się oglądać produkcję nie można było już się od niej oderwać. Przy moim pierwszym oglądaniu tego filmu moja uwaga skupiła się głównie na dwóch postaciach. Pierwszą z nich był Magneto, czyli Erik Lensher grany przez Michaela Fassbendera, głównie, dlatego że poznajemy tutaj jego osobisty dramat i widzimy jak rodzi się potęga. Aktor grający młodego Magneto, który jeszcze nie przybrał tego imienia naprawdę świetnie odnalazł się w roli mutanta z tak potężną mocą. Drugą postacią jest Hank McCoy, czyli mówiąc krótko Bestia. W produkcji starał on  się zahamować proces rozwoju jego mutacji, nie chce on przyjąć do wiadomości tego, że jest inny. Bestia to może nie moja ulubiona postać, jednak zawsze wzbudza we mnie pozytywne emocje, tak też i było w tej produkcji. Jeśli chodzi o grę aktorską, to uwagę należy zwrócić również na Jennifer Lawrance (znaną z Igrzysk Śmierci), która wcieliła się w postać Raven, czyli zjawiskowej kobiety, która potrafi przybierać różne formy. Film ten bez wątpienia zasługuje na miano najlepszego z serii o X – menach.


Oglądając go po raz drugi, oglądałam go tak, jakbym widziała go po raz pierwszy, bo sporo już z seansu zapomniałam. Takie odświeżenie przed X – men: Days of the future past było naprawdę dobrym pomysłem. Jak już mówiłam na początku to film, który przypadnie do gustu nie tylko fanom serii o X – menach, ale także tym, którzy lubią filmy akcji, w których przewija się historia.

Przed Zachodem Słońca (2004)

Gatunek: Dramat, Romans
Produkcja: USA
Reżyseria: Richard Linklater
Scenariusz: Richard Linklater, Julie Deply, Ethan Hawke

Po obejrzeniu Przed Wschodem Słońca tylko kwestią czasu było to, kiedy obejrzę kolejną odsłonę rozmowy Cecile i Jesse’go, która toczyła się w Przed Zachodem Słońca. Przyznać muszę już na wstępie, że produkcja ta bardzo przyjemnie mnie zaskoczyła, pomimo tego, iż znałam już co było potem.


Jesse przyjeżdża do Paryża, aby promować napisaną przez siebie książkę. Niespodziewanie na jego spotkaniu pojawia się Cecile, dziewczyna, a może już raczej kobieta, którą spotkał przed dziewięcioma laty w pociągu i z którą później spacerował rozmawiając ulicami Wiednia. Korzystając z chwili, dosłownie chwili czasu przed odlotem samolotu do Nowego Jorku, Jesse udaje się na małą przechadzkę z Cecile. Wspominają przeżyte wspólnie chwilę w Wiedniu, ale również opowiadają sobie o życiu.

Przed Zachodem Słońca pokazuje to co nad czym zastanawialiśmy się po obejrzeniu pierwszej części filmu. Choć tutaj mniej jest romantyzmu, to jednak nie oznacza, że nie ma go tutaj wcale. Od ostatniego spotkania tej dwójki mija dziewięć lat, w ich życiu wiele się od tamtego czasu wydarzyło. Po raz kolejny oglądając rozmowy Cecile i Jesse’go odniosłam wrażenie, że takie rozmowy prowadzi każdy z nas, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Film w niezwykły sposób ukazał to, że każde zauroczenie można przy odrobinie ludzkiej pomocy ponownie pobudzić do życia.

Choć Przed Zachodem Słońca był dla mnie tą częścią, która nie wniosła dla mnie nic nowego do tej historii (cóż oglądałam na samym początku Przed Północą), to jednak jest to produkcja warta uwagi, a po obejrzeniu Przed Wschodem Słońca pojawia się w naszej głowie tyle pytań bez odpowiedzi, że chce się je poznać, właśnie oglądając Przed Zachodem Słońca odpowiedzi na większość tych pytań otrzymamy. Nie jest to film łatwy, ale bardzo przyjemny w odbiorze. Niektórych może męczyć fakt, że w tejże produkcji całą akcję napędzają dialogi, a właściwie to jeden dialog. Dla mnie nic więcej nie trzeba, bo przez tą rozmowę dowiadujemy się wiele informacji z życia Jesse’go i Cecile.

Moja ocena: 8/10

Źródło zdjęć: filmweb.pl
Film obejrzany w ramach wyzwania własnego:

A. Munro - Dziewczęta i kobiety

 Nie było mnie tutaj ponad tydzień, na inne blogi także nie zaglądałam, ale porwał mnie wir pracy, bowiem pojawiły się trudności z moimi badaniami do pracy licencjackiej. Nie miałam nawet chwili, aby napisać recenzję, która dzisiaj już szczęśliwie publikuję. Przepraszam za moją nieobecność! 

Z twórczością Alice Munro nie miałam do tej pory styczności, pod choinkę dostałam dwie książki zeszłorocznej noblistki i kwestią czasu było tylko sięgnięcie po te tytuły. Postanowiłam przeczytać na początek „Dziewczęta i kobiety”, które jak pisało na okładce jest powieścią o biograficznym wyglądzie, jednakże cała historia jest w kilku opowiadaniach. Zastanawiałam się o czym może być ta książka, co w niej znajdę i jakie wrażenie na mnie wywrze. W końcu miałam do czynienia z noblistką.


Del poznajemy, jako dziewczynkę, która początkowo przedstawia nam swoje życie przy Drodze na Moczary, gdzie mieszka z młodszym bratem Owenem i rodzicami. Opowiada ona o życiu, oraz o przygodzie, jaka spotkała jej wujka. Później Del przenosi się z matką do miasteczka, gdzie ma przyjaciółkę Naomi, z którą spędza każdą wolną chwilę, gdzie dorasta i staje się kobietą. Del mówi o tym, co spotkało ją podczas mieszkania w Jubilee.

Akcja książki rozgrywa się w Kanadzie, skąd pochodzi sama autorka. Od pierwszych stron zaciekawiło i jednocześnie zaintrygowało podejście Del i innych bohaterów podejście do Amerykanów, który był dosyć krytyczny i niezbyt schlebiający najbliższym sąsiadom Kanadyjczyków. Podobał mi się jednak język, jakim operowała autorka, bo choć treści, które przekazały wymagały zastanowienia to mimo to był on prosty, ale nie kolokwialny, choć i te, co mnie bardzo zaskoczyło w książce się pojawiały.

Nie wiedziałam, czego mogę się po tej książce spodziewać, ale „Dziewczęta i kobiety” dostarczyły mi sporej dawki wrażeń, choć jakoś specjalnie powieść ta mnie nie porwała. Brakowało mi chyba ciągłości, drażniła mi taka poszarpana akcja. Z niewiadomych mi przyczyn „Dziewczęta i kobiety” wydały mi się wersją dla dorosłych „Dzieci z Bulerbyn”, co wpłynęło bardzo pozytywnie na całą moją ocenę tejże książki. Czytając „Dziewczęta i kobiety” zastanawiałam się nad własnym życiem, choć losy bohaterki były zupełnie inne od moich własnych i sama bohaterka była zupełnie różna ode mnie, to jednak sporo znalazło się wątków, które w jakimś stopniu odniosłam od siebie. Ta książka Alice Munro to nic innego, według mnie oczywiście, jak próba znalezienia swojej życiowej drogi, na którą składa się przecież tak wiele czynników: praca, religia, znalezienie miłości itp. Każdy z nas dąży do czegoś innego i stawia sobie inne priorytety, taka sama była Del, której pogląd zmieniał się wraz z wiekiem, ale to przecież znane każdemu z nas.


Czas spędzony na „Dziewczętami i kobietami” na pewno nie był czasem straconym, książka wiele wniosła do mojego życia. Pozwoliła odetchnąć po długim dniu, a przy okazji zmusić do drobnej refleksji. Po inne książki autorki jeszcze sięgnę, bo podoba mi się sposób pisania Alice Munro.

Książka przeczytana w ramach wyzwań:
WYZWANIE Z PÓŁKI 2014

Liebster Blog Award


Zostałam po raz pierwszy nominowana do Libster Blog Award przez Czworgiem oczu, czego się zupełnie nie spodziewałam. Czas odpowiedzieć na pytania zadane przez Kaś i Sylwka:


  1. Gdybyś miał/a nieograniczony dostęp do literackiego (pół?)światka, z którym pisarzem chciał/a/byś złapać bliższy kontakt?
    Ciężko powiedzieć, chyba nie ma takiego autora, albo na tą chwilę nie mogę takiego znaleźć.
  2. Ile książek liczy Twoja biblioteczka i jak przechowujesz swoje zbiory?
    Ostatnio zaczęłam robić spis swoich książek, doliczyłam się ponad 100 pozycji, stoją one na dwóch za małych półkach (i ledwo się mieszczą) oraz jednej wnęce z szafy (są tam jednak głównie pozycje zaliczane do literatury dla dzieci, a trzymam je ze sentymentu)
  3. Czy podczas czytania jakiejś książki pomyślałeś/aś "zrobił/a/bym to lepiej!"? Jeśli tak, podaj jej tytuł i powód. 
    Chyba nie było takiej książki, powieść albo mnie zawodzi, albo zachwyca.
  4. Przygody jakiej postaci literackiej chciał/a/byś przeżyć?
    Frodo Baginsa, nie wiem dlaczego, ale chciałabym wybrać się w taką niemożliwą do wykonania misję.
  5. Jaka jest Twoja recepta na udany wieczór?
    Od niedawna był to kubek herbaty i książka lub pisanie własnej książki lub oglądanie filmu. Od jakiegoś czasu jest to czas spędzony z moimi znajomymi na pogaduchach i wygłupach, choć czas na wyżej wymienione rozrywki również znajduję.
  6. Co najbardziej przyciąga Cię do sięgnięcia po dany tytuł? Okładka, blurb czy może coś całkiem innego?
    To zależy, czasem jest  to tytuł, czasem okładka, a czasem kieruje mną ciekawość poznania jakiegoś autora. Ostatnio w ogóle lub bardzo rzadko sięgam po opis, biorę książki na chybił trafił. Kusząca cena ;)
  7. Jakie są Twoje "idealne warunki do czytania"?
    Noc, ciepła kołderka i cisza wokoło oraz kot śpiący w nogach.
  8.  O jakiej książce marzysz, choć póki co nie możesz jej mieć?
    Chciałabym mieć na półce „Władcę Pierścieni”, więcej książek Stephena Kinga oraz całą sagę Millenium Stiega Larssona.
  9. Co najbardziej Cię denerwuje, a co sprawia Ci najwięcej radości?
    Najbardziej mnie denerwuje, kiedy ktoś krzyżuje moje plany i każe mi je zmieniać. Najwięcej radości sprawia mi możliwość robienia tego na co mam ochotę, czyli czytanie, pisanie i oglądanie filmów oraz spędzanie czasu ze znajomymi.
  10. Co, poza czytaniem, lubisz robić w wolnym czasie?
    Pisać swoją własną książkę, oglądać filmy, spędzać czas ze znajomymi.
  11.  Jakie są Twoje trzy dominujące cechy?
    Uparta, cierpliwa, nieśmiała

Miałam ogromny problem z wytypowaniem osób do LBA, nie chcąc typować osób, które brały już w tej zabawie udział parę razy, dlatego też naginam zasady i zachęcam do zabawy wszystkich, którzy mają ochotę odpowiedzieć na 11 pytań, które mimo wszystko zdecydowałam się przygotować.

  1. Gdybyś miał/a wybrać jedną książkę na bezludną wyspę, jaka byłaby to książka?
  2. W jaki sposób najczęściej trafiają książki do Twojej biblioteczki?
  3. Jakbyś miał/a okazję spędzić dzień z jednym bohaterem, kto by to był i dlaczego?
  4. Gdybyś miał/a napisać książkę o własnym życiu, jaki miałaby tytuł?
  5. Dokąd wybrałabyś się na wycieczkę, gdybyś miał możliwość podróżowania po świecie wykreowanym w różnych książkach?
  6. Czy masz jakiś film, książkę, która kojarzy Ci się z dzieciństwem, jeśli tak to jaka to książki/jaki film?
  7. Jaka jest Twoja ulubiona piosenka, która nie nudzi ci się już od paru dobrych lat?
  8. Czy była jakaś ekranizacja, która podobała Ci się bardziej, niż jej literacki pierwowzór, jaka to była ekranizacja?
  9. Co drażni Cię, kiedy robisz to co lubisz? Jakie czynniki odciągają Twoją uwagę, jakie zachowanie innych Cię denerwuje?
  10. Czy masz jakieś ulubione "powiedzonko", które często używasz?
  11. Jaka jest Twoja największa słabość, której zawsze używasz?

Ze śmiercią jej do twarzy (Death Becomes Her)

Produkcja: USA
Reżyseria: Robert Zemeckis
Scenariusz:  David Koepp, Martin Donovan
Gatunek: Fantasy, Czarna Komedia

Są takie filmy, które kojarzy się z tytułu, ba nawet wie, jacy aktorzy w nim grają, ale nigdy się go nie widziało. Ja mam, co najmniej kilka takich filmów, które mogłabym podpiąć pod to zdanie. Nie dawno obejrzałam film z roku 1992 o tytule, który chyba każdy słyszał Ze śmiercią jej do twarzy z Meryl Streep, Goldie Hawn i Bruce’m Willisem.

Ernest Manville (Bruce Willis) to dobrze prosperujący chirurg związany z Helen Sharp (Goldie Hawn), jednak pewnego dnia rzuca ją dla Madeline Ashton (Meryl Streep), która jest wschodzącą aktorką. Jednak z biegiem lat Madeline bardziej przybywa zmarszczek, aniżeli dobrych ról. Próbuje to różnymi metodami tuszować, ale nic już nie przynosi oczekiwanego przez nią efektu. Po długim czasie niewidzenia spotyka Helen, która wygląda jakby była nastolatką, a nie kobietą w średnim wieku. Od jednego z właścicieli zakładu kosmetycznego dostaje wizytówkę do pewnego miejsca, gdzie zdołają jej pomóc. Udaje się do domu Lisle Von Rhoman (Isabella Rosellini), która daje Madeline tajemniczy flakon, który ją odmładza.


Film to czarna komedia, więc sporo w niej „trupiego” humoru, który nie każdemu przypadnie do gustu. Dla mnie osobiście bardzo zabawnym momentem było to, kiedy Madeline, która spadła ze schodów i mówiąc krótko skręciła sobie kark, wstała i podeszła do rozmawiającego przez telefon Ernesta z głową z tyłu, a nie z przodu, lub kiedy jej szyja nie potrafiła utrzymać głowy. Niby to rzecz przerażająca, ale oglądając ten film naprawdę bawi. Absurdalne wydaje się również to, że istnieje jakiekolwiek serum, które odmładza i zapewnia życie wieczne (nawet wtedy, kiedy jesteśmy już martwi), ale tutaj wchodzi właśnie fantastyka całego filmu. W Ze śmiercią jej do twarzy sporo jest dziwnych i nieracjonalnych wydarzeń, ale w tej produkcji, aż to pasuje, nie wydaje się jednak możliwe do odtworzenia w rzeczywistości. Produkcja ta nie będzie na pewno bawiła każdego, niektórzy nazwą ją kompletnym dnem i filmem pozbawionym sensu. Mnie osobiście Ze śmiercią jej do twarzy przypadł do gustu i zapewnił naprawdę dobrą godzinę (z hakiem) rozrywki. Z pewnością obejrzę go ponownie, jednak uważam, że nie jest to film, który odgrzewany będzie „smakował” równie dobrze.

Efekty specjalne, jak na rok 1992, są całkiem dobrze wykonane i praktycznie nie widać sztuczności scen, są one jak najbardziej autentyczne, choć nie mają pokrycia w rzeczywistości. Gra aktorska, także zasługuje na uwagę. Aktorzy grający w Ze śmiercią jej do twarzy są znani z innych filmów, ale w tej produkcji wypadli świetnie, na uwagę zasługuje postać grana przez Isabellę Rosellini, która wcieliła się w postać kobiety, która pokonała starość i śmierć. Była ona bowiem niesamowicie majestatyczna i pewna siebie. Analizując to co zobaczyłam na ekranie stwierdziłam, że żadna aktorka nie oddałaby lepiej tej postaci. Bruce Willis w roli Ernesta także nie wypadł gorzej, choć jego postać była mało wyraźna i sam grany przez niego bohater był bardzo zlękniony i podatny na uwagi Madeline i Helen to jednak aktor znany ze Szklanej pułapki w tej roli okazał się doskonały. Meryl Streep i Goldie Hawn nie tylko prześcigały się w fabule, ale również w całej ocenie, według mnie obie aktorki wypadły dobrze, obie bohaterki były na swój sposób zepsute, ale każda z nich innego powodu i obie panie oddały emocje swoich bohaterek w odpowiedni sposób.

Ze śmiercią jej do twarzy to film, który nie przypadnie do gustu każdemu, ale wydaje się być produkcją dobrą do obejrzenia w niedzielne popołudnie (czy jakiekolwiek inne), kiedy w normalny sposób nic nam się nie chce. Nie wymaga on od widza nadmiernego wysiłku, bo film jest po prostu lekki i łatwy w odbiorze.

Moja ocena: 7/10

G. Masterton - Niewinna krew


Hollywood. Miejsce, które jest skupiskiem gwiazd, miejscem, gdzie swoje siedziby mają wszystkie największe wytwórnie filmowe świata. Każdy z nas ogląda produkcje, które wychodzą spod tego wzgórza. Wszyscy wiemy, jakie potrafią być produkcje emitowane przez Hollywood.

Frank Bell jest scenarzystą, który pracuje w Fox, jego serial „Gdyby świnki umiały latać” bije rekordy popularności. Pewnego dni, kiedy zawozi swojego syna Danny’ego do szkoły, notabene prywatnej szkoły w Cedars, do której chodzą wszystkie dzieci znanych osobistości Hollywood. Frank jest spóźniony, a chwilę po jego przyjeździe na terenie szkoły wybucha bomby. Jego synek ginie raniony odłamkiem.
Do zamachu bombowego przyznaje się tajemnicza organizacja Dar Tariki Triquat, jednak nie wiadomo, z kim jest ona powiązana, ani kto pociąga w niej za sznurki. Parę dni później dochodzi do kolejnego zamachu, tym razem jednak atakiem padają studio Universal, to jednak nie jedyne wybuchy, które wstrząsają Hollywood. Dar Tariki Triquat grozi, że będą podkładać bomby we wszystkich ważnych dla rozrywki miejsc, jeśli z ramówki nie znikną wszystkie filmy pokazujące obłudną rzeczywistość. Co ciekawego Frank zaczyna zauważać w różnych miejscach ducha swojego zmarłego synka.

„Niewinna krew” (wcześniej wydana jako „Wybuch”) to moje pierwsze spotkanie z twórczością Grahama Mastertona, które na pewno nie będzie ostatnim, bowiem podczas czytania przeżywałam chwile grozy, a także z ciekawością próbowałam rozwiązać zagadkę, która pojawiła się w tej powieści. Czytając „Niewinną krew” nie można było być pewnym, bo to, co stworzył Graham Masterton zaskakiwało z każdą stroną. Zakończenie powieści mnie zaskoczyło, choć niektóre zagadki zdołałam rozwikłać przed finałem, to jednak nie spodziewałam się, aż takiego obrotu spraw. Czytając „Niewinną krew” naprawdę czułam strach, gdyż pojawiające się w powieści duchy osobiście bardzo mnie przerażały i nie potrafiłam spokojnie zmrużyć oka, gdyż bałam się, że duchy nawiedzą i mnie.


Na pewno sięgnę jeszcze po twórczość Grahama Mastertona, gdyż to co otrzymałam w „Niewinnej krwi” trafiło w mój czytelniczy gust. Otrzymałam podczas lektury, wiele mieszających się ze sobą emocji – strach, smutek, zdziwienie etc., ponadto było to pomieszanie thrillera, horroru i kryminału, co tylko wzmocniło moje odczucia podczas czytania. Bardzo się cieszę, że rozpoczęłam swoją „przygodę” tego autora właśnie od tej pozycji, gdyż zachęciła mnie ona do sięgnięcia po inne książki.

Przeczytana w ramach wyzwania:

Dallas Buyers Club (Witaj w klubie)

Tytuł polski: Witaj w klubie
Gatunek: Biograficzny, Dramat
Produkcja: USA
Reżyseria: Jean-Marc Vallée
Scenariusz: Craig Borten, Melisa Wallack


Lubię oglądać dramaty i stosunkowo często po nie sięgam. Lubię, gdy poruszają one temat trudny. Przypadek sprawił, że postanowiłam obejrzeć Dallas Buyers Club. Polski tytuł, według mnie trochę nie trafny, która zapowiada coś zupełnie innego to Witaj w klubie. Do obejrzenia tego filmu zachęciła mnie obsada, a także sam problem, który się w nim pojawia.


Dallas Buyers Club jest biografią mężczyzny, który ostro używał swojego życia. Pewnego dnia trafił do szpitala, gdzie lekarze zdiagnozowali u niego obecność wirusa HIV. Początkowo Ron Woodroof (Matthew McConaughey) nie chce wierzyć, że mógł zachorować na AIDS, a kiedy lekarz mówi mu, że przeżyje zaledwie 30 dni życia mówi, że nic jeszcze nie pokonało Rona Woodroofa i na pewno pomylili wyniki, a on przeżyje znacznie dłużej. Na rynku farmaceutycznym pojawia się lek, który niweluje objawy choroby, ale jest on w fazie eksperymentalnej, w którym biorą wybrane osoby. Ron jednak nie poddaje się w zdobyciu leku. Kiedy trafia do szpitala na wskutek wyczerpania poznaje transwestytę Rayona (Jared Leto), który bierze udział w projekcie AZT. Kiedy Ron dowiaduje się, że serwowane pacjentom chorym na AIDS AZT to trucizna, postanawia go więcej nie brać i dostaje szereg innych leków na spory zapas. Rozpoczyna ich sprzedaż i tworzy klub, do pomocy przychodzi mu właśnie Rayon. Ma na sobie federację lekarską i nagminnie łamie prawo, ale on przecież chce pomóc sobie i innym. Ron przedłuża swoje życie i życie innych, niwelując ich ból i objawy związane z AIDS.

Dallas Buyers Clubporusza temat trudny i ciężko nawet  było napisać mi tę opinię na jego temat. Oglądając ten film, którego akcja dzieje się w latach 80. XX wieku, widzimy jak postrzegane jest jeszcze AIDS i zauważamy różnice pomiędzy tym co było kiedyś, a tym co jest dziś. Choć wciąż obawiamy się tej choroby, to mamy jednak większą świadomość jak można się nią zarazić. W Dallas Buyers Club nie ma miejsca na łagodność, to produkcja która od samego początku do ostatniej minuty wstrząsa. Jest oparta na faktach autentycznych, co jeszcze potęguje wszystkie emocje, które towarzyszyły mi podczas oglądania tego filmu. W jakiś sposób starałam się zrozumieć determinację Rona, który chciał przedłużyć swoje życie stosując leki, które nie były przebadane, ryzykował dla własnego (i nie tylko) zdrowia .

Wspomniałam na wstępie o obsadzie filmu, która w jakimś stopniu mnie do tego filmu przyciągnęła. Oboje aktorów: Matthew McConaughey – grający tutaj pierwsze skrzypce – i Jared Leto – grający rolę mniejszą, ale nie nieważną – zasłużyli  na uwagę. Kiedy produkcja się rozpoczęła zupełnie nie poznałam pana McConaughey, mężczyzna w tym filmie był przeraźliwie wychudzony, odpychał samym swoim byciem i wyglądem. Według mnie odnalazł się on w roli cierpiącego na AIDS mężczyzny znakomicie, był wiarygodny, bo nie tylko jego wychudzone do roli ciało wskazywało na to, że mamy do czynienia z bohaterem cierpiącym na nieuleczalną chorobę. Zaś Jared Leto wcielający się w rolę Rayon, również okazał się być nie do poznania. Przede wszystkim, że Rayon to transwestyta, więc jest to rola na pół kobieca. Jared Leto idealnie odnalazł się w roli kobiety uwięzionej w ciele mężczyzny, był on w swojej roli naprawdę przekonujący, miał kobiece ruchy, zachowania i on także był w tym filmie nie do poznania. Oboje z tych dwóch aktorów w pełni zasłużyli sobie na otrzymane nagrody (Złoty Glob/Oscar).

Może nie porusza on tematu AIDS w sposób doskonały, ale porusza temat, który wzbudza kontrowersje, że towarzystwa farmaceutyczne nie chcą, aby inne leki, które gdzieś zostały wynalezione wyparły te ich, które pozornie tylko leczą, a przy tym skazują setki ludzi na pewną śmierć, bo lekarstwo zamiast leczyć zatruwa.

Dallas Buyers Club to produkcja warta uwagi, ze względu na podjęty w niej temat, który dziś, jeśli chodzi o politykę farmaceutów,  jest wciąż aktualny, bo istnieją na świecie leki, które zostały wynalezione i pomagają, a nie są dopuszczone do ogólnego leczenia.

 Moja ocena: 7/10

Podsumowanie lutego #2/2014

Witajcie!

Luty to jeden z krótszych miesięcy w roku, jednak udało mi się przeczytać parę pozycji w ramach własnego wyzwania, a także innych w których postanowiłam wziąć udział. Na filmy miałam małą ochotę, choć zapoznałam się z chińskim kinem, które jak dotąd było mi nieznane i przez mnie omijane, ale nie obejrzałam jednej pozycji, którą wyznaczyłam sobie na ten miesiąc, ale nie miałam ochoty na filmy, co przejawia się w moim wyniku.

Przeczytanych książek: 10
w tym:  komiksy
Wyzwanie Z półki: 2
Wyzwanie Grunt to okładka: 1
Wyzwanie kryminalne: 4
Wyzwanie Czytam starą literaturę:
Najgorsza książka: W. Somerset Maugham - Malowany welon (choć nie tragiczna, po prostu wypadła najgorzej spośród przeczytanych w lutym)
Obejrzanych filmów: 3
w tym
 krótkometrażowych
 3 pełnometrażowe
Wyzwanie własne Umrę jak nie zobaczę: 1
Wyzwanie Oglądam światowe kino: 1
Najlepszy film: Przed Wschodem Słońca
Najgorszy film: American Hustle
Obejrzane tytuły:

  1. American Hustle
  2. Przed Wschodem Słońca
  3. Niebezpieczne związki
Jestem zadowolona ze swojego wyniku, szczególnie czytelniczego. Gdybym miała większą motywację do oglądania filmów pewnie byłoby na tym polu o wiele lepiej, ale nie potrafiłam usiąść do jakiegoś filmu, było mi ciężko. Przygotowałam sobie jeszcze jeden film do wyzwania: Oglądam kino światowe to jednak nie zdołałam go obejrzeć. Skupiałam się na pracy licencjackiej lub też swojej książce, bo książki czytałam wieczorami. Ponadto na blogu ukazał się post z serii Muzyczne upodobania, gdzie tym razem opowiadałam o swoich 10 ulubionych piosenkach.

H. Murakami - Sputnik Sweetheart


„W marzeniach nie musisz ustanawiać żadnych podziałów. Żadnych. Granice nie istnieją. Tak, więc w marzeniach kolizje prawie się nie zdarzają. A nawet, jeżeli, to nie bolą. Rzeczywistość jest inna. Rzeczywistość kąsa.”

Niektóre książki są dla nas zagadką od pierwszej strony i z każdą stroną praktycznie nic się nie wyjaśnia, ale kiedy przeczytamy ostatnie zdanie rozjaśnia się niemal wszystko, bo niektóre „sprawy” pozostają zagadką. Takie doświadczenie właśnie miałam podczas lektury „Sputnika Sweetheart” Haruki Murakami’ego.

O czym właściwie jest „Sputnik Sweetheart”? Pierwsze słowo, które kojarzy mi się z tą książką po jej przeczytaniu to: marzenia. W tej powieści japońskiego pisarza poznajemy historię dziewczyny o imieniu Sumire, która chciała zostać pisarką oczami jej kolegi z college’u. Sumire marzy o tym, aby pisać powieści i być światowej sławy pisarzem, pewnego dnia spotyka Miu, starszą od siebie kobietę, w której się zakochuje. Jest to potężne i silne uczucie, jednakże czy odwzajemnione?

„Dlaczego ludzie muszą być tak samotni? Jaki to ma sens? Na tym świecie żyją miliony ludzi; każdy z nich tęskni, szuka spełnienia u innych, a jednak się izoluje. Dlaczego? Czy Ziemia powstała tylko po to, by pielęgnować ludzką samotność?”
„Sputnik Sweetheart” to opowieść oniryczna, przedstawiająca życie na granicy snu i rzeczywistości. Bohaterowie błądzili gdzieś pomiędzy światem marzeń/snów a rzeczywistością. Narracja prowadzona przez przyjaciela Sumire, które żywił do niej uczucia bardzo głębokie poruszała i zastanawiała, co z tego co się dzieje jest prawdą, a co tylko wymysłem narratora. Sama Sumire wydawała się bohaterką, która podążała tylko za swoimi marzeniami. „Sputnik Sweetheart” to także książka o samotności, o zmaganiu się ze swoimi rozterkami. Nie jest to pozycja łatwa, trzeba ją przemyśleć, poukładać przeczytane treści.  Jest to powieść metaforyczna, która pokazuje jak ulotne i złudne życie czasem prowadzimy, jak niszczymy wszystko to co jest dla nas ważne. Ciężko mi napisać cokolwiek na temat tej książki, wiem tylko tyle, że Haruki Murakami po raz kolejny zaskoczył mnie do cna swoją powieścią i sprawił niesamowitą zagwozdkę. Kiedyś powrócę do tej książki, aby może pełniej zrozumieć to, co chciał przekazać japoński pisarz.


„Sputnik Sweetheart” nie jest książką opasłą, ja przeczytałam ją w trzy wieczory, gdyż musiałam sobie treści z niej płynące przemyśleć. Z całą pewnością była to pozycja godna uwagi, pokazała mi ona (choć wcześniej oczywiście zdawałam sobie z tego sprawę), że sporą część naszego życia zajmują marzenia i czasem naprawdę zatracamy się w snach/marzeniach i znikamy z rzeczywistości.