360

Gatunek: Melodramat
Produkcja: Austria, Brazylia, Francja, Wielka Brytania
Premiera: 26 grudnia 2012 (Polska), 9 września 2011 (świat)
Reżyseria: Fernando Meirelles
Scenariusz: Peter Morgan
Na podstawie: Arthur Schnitzler Korowód (sztuka)

Na ten film wybrałam się wczoraj z mamą i siostrą do kina. Zdecydowałyśmy się na niego, gdyż nie mogłyśmy dojść do porozumienia na co pójść, ja nie chciałam na Skyfall, a moja siostra na Hobbita. Cieszę się, że wybrałam się na ten film do kina, bo tak pewnie bym go nie obejrzała.

360 to film, w którym przewija się kilka wątków w różnych zakątkach świata: we Bratysławie, skąd pochodzi piękna prostytutka "Blanka" (Lucia Siposová) i swoich klientów zdobywa w Wiedniu, jej pierwszym klientem ma być Micheal Daly (Jude Law) angielski biznesman, który jednak nie decyduje się zdradzić swojej żony Rose (Rachel Weisz), która podczas nieobecności męża w Londynie spotyka się z młodym brazilijczykiem Rui (Juliano Cazarré), który z kolei ma dziewczynę Laurę (Maria Flor), ale ona nie ma już siły być tą drugą, więc wraca do Brazyli, w samolocie spotyka mężczyznę z którym wdaje się w rozmowę (Anthony Hopkins), a na lotnisku w Denver poznaje Tylera (Ben Foster), który właśnie wyszedł z więzienia. Jest jeszcze w tym wszystkim Valentina (Dinara Drukarova), która mieszka ze swym mężem Sergiejem (Vladimir Vdovichenkov) w Paryżu, podkochuje się on w swoim szefie (Jamel Debbouze). Co wyniknie z tych wszystkich zakrętów i spotkań...dowiedziecie się z filmu.

360 byl filmem ciekawym i wartym obejrzenia, pokazującym jak jedna chwila może zmienić całe nasze przyszłe życie. Każdy z bohaterów czegoś szukał: szczęścia, miłości, akceptacji, zarobku i każdy z nich w końcu otrzymał to czego tak usilnie potrzebował. Wiem, że gdyby nie występujący w filmie aktorzy tacy jak: Rachel Weisz, Jude Law czy Anthony Hopkins pewnie nie wybrałam się na ten film.

W filmie bardzo spodobała mi się muzyka, która idealnie wpasowała się w ogólny nastrój filmu. W 360 pojawiało się wiele języków: słowacki, rosyjski, angielski, francuski, podobało mi się to, że nie ma sztuczności, że wszyscy mówią po angielsku. Nie jest to film prosty i typowa komedia romantyczna, nad tym filmem warto się zatrzymać, choć wydawał się być produkcją z której niewiele można wyjąć, jednak arcydzieło, czy film na który ma kłaść wszystkich na kolana to nie jest to jednak warto go obejrzeć, choć nie powinno oczekiwać od niego zbyt wiele. Dobra jest tutaj obsada, o której już wspomniałam. Oceniłam ten film na 7/10, bo wydaje mi się, że na tą ocenę zasługuję najbardziej.

M. Nurowska - Dom na krawędzi

Dom na krawędzi kupiłam z pieniędzy, które dostałam na swoje urodziny, po prostu musiałam ją mieć i przeczytać, bo jej wcześniejsza cześć Drzwi do piekła po prostu mnie oczarowała i stała się moją ulubioną książką, ale przejdę do Domu na krawędzi.

Jak już wspomniałam na wstępie Dom na krawędzi to kontynuacja powieści Drzwi do piekła, poznajemy w niej dalsze losy Darii, która po wyjściu z więzienia próbuje zacząć żyć od nowa. Zupełnym przypadkiem odnajduje swoje współwięzniarki, które różnie skończyły po wyjściu z "piekła", jednym powiodło się lepiej innym gorzej. Daria zmienia imię, aby nie wzbudzać podejrzeń, a także buduje dom w którym pragnie zamieszkać i ułożyć swoje skomplikowane życie. Darię - Martę odnajduje również kobieta, która pomogła przejść jej wyrok - Iza, która również wywraca życie Marty do góry nogami.

Dom na krawędzi pisany jest w formie listu skierowanego do Izy, Marta - Daria opisuje w liście do "przyjaciółki wszystko to co przydarzyło się jej od momentu wyjścia z więzienia. Nie czuję się tego, że jest powieść epistolarna, bo czyta się ją z niezwykłą lekkością, choć Maria Nurowska nie porusza tematów prostych. Dom na krawędzi był moją trzecią książkę polskiej powieściopisarki i na pewno nie ostatnią, gdyż książki Marii Nurowskiej czyta się z zapartym tchem. Choć bardziej podobała mi się pierwsza cześć opowieści o życiu Darii - Marty to jednak Dom na krawędzi również był pozycją wartą uwagi, niezwykle ciekawą i wciągającą.

Po Dom na krawędzi sięgnęłam w tak zwanym międzyczasie podczas książki Petera Strauba i Stephena Kinga Czarny dom i był to naprawdę doskonały wybór. Ta książka kusiła mnie na mojej półce od momentu, kiedy ją kupiłam, bo trzeba to przyznać Drzwi do piekła wywarły na mnie piorunujące wrażenie i rozpoczęły moją przygodę z twórczością Marii Nurowskiej. Dom na krawędzi nie jest powieścią banalną, porusza temat trudny, jakim jest życie po wyroku. Warto ją przeczytać, choćby to, aby uświadomić sobie,  że istnieją większe rozterki i problemy, niż te, które mamy my oraz jak ciężkie dla nas samych jest okłamywanie osób nam bliskich i zatajanie przed nimi naszej przeszłości. Dom na krawędzi to powieść psychologiczna, która zostaje w pamięci na długo i warto po nią sięgnąć.

Boże Narodzenie

Masa przygotowań: sprzątanie domu, strojenie choinki, kupowanie prezentów, gotowanie wigilijnych potraw...

Boże Narodzenie - to czas pojednania, ale także przyjęcia narodzonego Chrystusa do naszego serca, a bardzo często właśnie to co najważniejsze zostaje w tych świętach pomięte przez propagowany przez świąt konsumpcjonizm i nastawienie na zdobywanie, na prezenty itd.

A Słowo stałem się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy."
/J 1, 14/ 
Moja zeszłoroczna bożonarodzeniowa stajenka, ale tegoroczna jest niemal identyczna.
Moje ulubione świąteczne komercyjne piosenki:



Nie będę rozpisywała się na temat tradycji bożonarodzeniowych, ale złożę po prostu szczere świąteczne życzenia:
Na te  święta Bożego Narodzenia,
życzę Ci, drogi Czytelniku
wesołych, pogodnych i rodzinnych świąt,
a także obiftości łask i błogosławieństwa
od Narodzonego Zbawiciela.

Oglądane seriale: Moonlight

Źródło: filmweb.pl
Przypadek sprawił, że zaczęłam oglądać ten serial, być może jest to wypełnienie luki po Grimmie, którego nowe odcinki pojawią się dopiero wiosną. Powróciłam do oglądania White Collar, ale potrzebowałam najprawdopodobniej czegoś z nutką irracjonalności (w zasadzie  oglądam The Walking Dead (Żywe trupy), ale to serial, który oglądam naprawdę sporadycznie) dlatego wybrałam Moonlight: Pod osłoną nocy.

Moonlight jest serialem o wampirze Micku St. Jonesie, który jest prywatnym detektywem. Jest to serial z 2007 roku i niestety (albo stety) jest tylko jedna seria. Moonlight wciąga, a główny bohater Mick, pomimo tego, że jest wampirem zaczyna wzbudzać naszą sympatie (jak to zwykle bywa w przypadku głównych bohaterów wampirzych seriali). Mick został przemieniony w latach 50.  przez swoją żonę Coraline. Akcja serialu rozgrywa się w Los Angeles.

Jestem po trzech spotkaniach z Mickiem i wiem, że gdy dobiję do tego szesnastego ostatniego odcinka będę strasznie zawiedziona, ale Moonlight jest tak inny od wszystkich aktualnie znanych i popularnych seriali o wampirach, że chyba warto po niego sięgnąć. Minusem może być jeden fakt, że jest wciągający i jest tylko jedna seria tegoż serialu. Odkryłam go zwykłym przypadkiem, a raczej za sprawą filmweb.pl, ukazał się w moich rekomendacjach jako serial, który może mi się spodobać i właśnie może dzięki temu, że brakuje mi Grimma, obejrzała sobie Moonlight. Co najciekawsze nie traktuje tego serialu jako serialu o wampirach, ale właśnie jako serial detektywistyczny. Zaczynam zauważać, że właśnie takie produkcje podobają mi się najbardziej. Musi być akcja, musi się coś dziać poza tylko romansami, intrygami i tym podobnymi rzeczami. W sumie jest wytłumaczalne, bowiem filmy akcji są przecież tymi, które lubię najbardziej, dlaczego więc miałabym oglądać inne seriale.

Jako ciekawostkę można dodać, że tytuł roboczy serialu to Twilight. Zastanawiałam się, co było powodem, że nie wyszło więcej odcinków serialu i doszłam do wniosku, że po prostu serial ukazał  się w złym momencie, bowiem w czasie premiery serialu nie było jeszcze wielkiego bum na wampiry, które spowodowane było pojawieniem się na rynku Sagi Zmierzch i co się z tym wiąże nie było chętnych na oglądanie takich seriali.

(Wkrótce ukaże się notka świąteczna)

Pozdrawiam! :)

Miasteczko Halloween (Koszmar przed Gwiazdką)

Tytuł oryginalny: Nightmare Before Christmas, The
Gatunek: Fantasy, Animacja, Musical
Produkcja: USA
Premiera: 16 grudnia 1994 (Polska), 9 października 1993 (świat)
Reżyseria: Henry Selick
Scenariusz: Michael McDowell, Caroline Thompson
Muzyka: Danny Elfman
Na podstawie: Tim Burton (materiały do scenariusza, historia, postacie)

Nightmare Before Christmas to film traktujący równocześnie o Gwiazdce - świętach Bożego Narodzenia jak i również Halloween. Oba te święta ścierają się tutaj za sprawą mieszkańców miasteczka Halloween - straszydeł, truposzczaków, wampirów itd., którzy odpowiedzialni są za organizowanie co roku Halloween, ale ich największa gwiazda - Król Dyń - Jack Skellington znudzony jest byciem ciągle tym, który straszy, trafia on więc przypadkiem do Miasteczka Gwiazdki i jest oczarowany tymi światełkami, śniegiem, choinką i wszystkim co związane z Bożym Narodzeniem. Jack postanawia więc, że w tym roku to oni mieszkańcy straszliwego Halloween zorganizują Gwiazdkę. Rozpoczynają przygotowania, robią prezenty, dla Jacka szyty jest strój Świętego Mikołaja (Śniętego Mikołaja - jak nazywa go Jack), a wysłana grupa trzech dzieciaków - potworków wysłana jest do Miasteczka Gwiazdki, aby porwać i uwięzić przed Bożym Narodzeniem Mikołaja, aby to w tym roku Jack wraz z innymi mieszkańcami Halloween urządził gwiazdkę.

Animacja, która jest dosyć kontrowersyjna, bowiem może niektórych bulwersować fakt, że święta Bożego Narodzenia, które są tak wspaniałym świętem zostały na równi ukazane z Halloween, które do chrześcijańskiej tradycji nie należy. Nightmare before Christmas to film przełożony z gruntu amerykańskiego, z tego też względu niektóre zwyczaje są odmienne od tych znanych nam, ale to jest nieważne. Ja Miasteczko Halloween polubiłam głównie za ten panujący w nim czarny humor, choć bardziej wolę Beetle Juice albo Gnijącą Pannę Młodą, to jednak Nightmare before Christmas nie odstaje od innych Burtnowskich produkcji. Ma swój klimat, a przewijające się w nim wątki dwóch sprzecznych ze sobą świąt pokazują wyłącznie jak różne są oba święta i że kiedy jesteśmy stworzeni do czegoś innego nie możemy stworzyć nagle czegoś innego. Bowiem mieszkańcy miasteczka Halloween pomimo tego, że chcieli przecież dobrze, zorganizować wesołą gwiazdkę, nie potrafili stworzyć dobrych rzeczy, bo ich powołaniem jest straszenie. Animacja ta trochę różnicuje świat na czarny i biały, ale pokazuje równocześnie, że w każdym jest odrobina dobra.

Nightmare before Christmas oglądałam kilkakrotnie, pierwszy raz w sierpniu tego roku, zachciało mi się bowiem świąt i ich klimatu, wtedy obejrzałam ten film w wersji z dubbingiem, który jest naprawdę dobrze zrobiony i przyjemnie ogląda się i słucha. Dokładnie wczoraj, a w zasadzie to już dziś oglądałam ten film po raz drugi, w wersji oryginalnej po angielsku z angielskimi napisami. Obie wersje są dobre i przyjemnie się je ogląda, zdecydowanie bardziej wolę filmy z napisami (polskimi), gdyż lubię wyłapywać zwroty lub słówka w języku angielskim, ale wersja z dubbingiem w przypadku tej produkcji nie jest gorsza od oryginału i za to należy się ogromny plus. Wczoraj (dzisiaj) oglądałam ten film z angielskimi napisami, żeby wyłapać więcej zwrotów, słówek związanych ze świętami, udało mi się to najważniejsze, a poza tym wiele zrozumiałam z tego filmu (choć pewnie jest to spowodowane tym, że już go po prostu widziałam). Oceniłam ten film na 8/10 (wg oceniania na filmweb.pl), bowiem jest on warty uwagi, ale należy podejść do niego z dystansem, przede wszystkim nie jest to film, który można ze spokojem puścić dziecku.

Wesołych Świąt!




Chcieliśmy Koleje Śląskie, a mamy czeski cug...

...czyli o rewolucji w śląskiej kolei.

Teraz tak dużo i często pociągami nie podróżuje jak rok temu o tym czasie, ale mimo wszystko czasem jednak tak jak dziś tym środkiem lokomocji podróżuje. Tak było i dziś. Na Górnym Śląsku z przewozu pasażerów wycofała się spółka Przewozów Regionalnych, a jej połączenia przejęły Koleje Śląskie. Miało być szybciej, wygodniej...a okazało się być tak samo, a nawet gorzej. Część pociągów nie wyjechała w ogóle, inne miały ogromne opóźnienia. "Poleciały głowy", aby doprowadzić śląską kolej do porządku.

Gdyby nie fakt, że na dworcu kolejowym nie ogłoszono, że pociąg relacji Bielsko Biała Główna - Katowice wiedzie na tor 1 przy peronie 2, pewnie bym do niego nie wsiadła, widząc wagony z napisem TLK lub InterCity, ale to był mój pociąg Kolei Śląskich, którym zamierzałam dojechać do Katowic. Zamiast wygodnych, nowoczesnych pociągów jechałam starym przedziałowym pociągiem pożyczonym od spółki InterCity, z lokomotywą z napisem LOTOS, widziałam ten pociąg jadący w stronę Bielska, gdy dochodziłam do stacji, ale nie przypuszczałam, że to pociąg Kolei Śląskich. Miałam nadzieję, że przynajmniej wrócę ładnym, nowoczesnym pociągiem do Pszczyny, a jednak się zawiodłam. Na peronie 1 pięknego nowego dworca w Katowicach czekał na mnie czeski pociąg i tutaj ponownie, gdyby nie fakt, że wyraźnie słyszałam, że to mój pociąg jadący do Wisły Głębce bym do niego nie wsiadła.

Każdy codzienny użytkownik pociągów na pewno oczekiwał zmiany, która przecież miała wyjść wszystkim na dobre, a jednak znów wszystko potoczyło się nie tak jak miało. Koleje Śląskie nie dały rady podołać tak wielu odcinkom, zabrakło... pociągów i rozsądku (?). Dzisiaj czekając na opóźniony pociąg pewien miły starszy pan powiedział, że uważa całą tą nagonkę i pociągi, które nie wyjechały za sabotaż mający na celu zniszczyć młodą w zasadzie spółkę Kolei Śląskich. Ja swojego zdania w tej sprawie do końca nie mam, wiem, że jest źle, ale przecież to również od nas zależy by było lepiej (w jakimś stopniu). Według mnie jednak rozdrobnienie PKP na około 75 spółek to niezbyt dobre rozwiązanie, bo prowadzi to do wielu nieprzyjemności i trudności dla pasażerów, a przecież ma/miało to być lepsze rozwiązanie, które miało poprawić jakość przejazdów. Stojąc w kolejce po bilet byłam świadkiem jak pewna kobieta chciała kupić bilet na pociąg relacji Pszczyna - Katowice - Warszawa, bileterka powiedziała jej, że sprzedać jej może wyłącznie bilet do Katowic, a bilet z Katowic do Warszawy musi sobie kupić w Katowicach, gdyż to jest inny przewoźnik. Czy jest wygodniej? Nie sądzę...

Ostatnio bardzo często spotykam się z twierdzeniem u starszych ludzi: "za komuny było lepiej!", takich samych słów użyła również owa wspomniana wyżej kobieta wyrażając swoją dezaprobatę na to, że nie mogła w jednej kasie kupić biletu na interesujący ją pociąg. Wszystko co miało prowadzić do wygody, prowadzi do niewygody pasażerów, ale za to niesamowitej wygody prezesów, wiceprezesów wszystkich spółek. A jeśli chodzi o wycofanie się Przewozów Regionalnych i przejęcie ich połączeń przez Koleje Śląskie, to uważam, że trzeba dać trochę czasu nowemu przewoźnikowi, który cóż nie przygotował się zbyt dobrze na czekające go zadanie. Może jeszcze w śląskiej, ale i polskiej kolei będzie dobrze?

cug - w języku śląskim pociąg

Uprowadzona 2

 Tytuł oryginalny: Taken 2
Gatunek: Sensacyjny
Produkcja: Francja
Premiera: 5 października 2012 (Polska), 7 września 2012 (świat)
Scenariusz: Luc Besson, Robert Mark Kamen
Reżyseria: Olivier Megaton

Na Uprowadzoną 2 wybrałam się do kina w dzień urodzin Cinema City (10.11.12), bardzo chciałam zobaczyć tą produkcję, ze względu na to, że oglądałam pierwszą cześć tego filmu, która mi się spodobała.

Uprowadzona 2 opowiada dalszy ciąg historii mężczyzny, któremu udało się wyciągnąć córkę z rąk porywaczy, którzy mieli wobec niej dość niecne zamiary. Grupa odpowiedzialna za porwanie córki pragnie zemsty na Bryanie Mills (Liam Nesson), który przebywa w Istambule, grupa ma zamiar przelać jego krew, by uczcić pamieć swoich zabitych przez Bryana bliskich. Sprawy komplikują się, gdy do Istambułu przyjedża córka Bryana - Kim (Maggie Grace) oraz jego żona Lenore (Famke Janssen).

Film jest pełen znakomitej akcji, która nie jest wymuszana, bądź nudna. Uprowadzona 2  trzyma w napięciu do samego końca, pomimo tego, że możemy domyślić się zakończenia filmu nieco nas ono zaskakuje.Uprowadzona 2 nie jest produkcją wymagającą ogromnego wkładu psychicznego, ale również nie jest błahym filmem, pozbawionym fabuły. Poruszony w nim temat, choć zaprezentowany w znikomym odsetku do prostych i banalnych nie należy. Osobiście uważam, że pierwsza cześć tego filmu, była o wiele ciekawsza, w tej części parę rzeczy można się było domyślić i były one trochę wymuszone.

Uprowadzona 2 nie jest filmem wyłącznie dla mężczyzn, bo nie jest powiedziane, że filmy sensacyjne przeznaczone są tylko dla nich, bo nawet ta "słabsza" płeć, będzie w stanie znaleźć coś w takim filmie, co jej spodoba. Polecam gorąco ten film, przede wszystkim pierwszą część, bo jest bardziej dramatatyczna i trzymająca w napięciu, ale w drugiej również go nie brakuje.

Komiksy




Jean Grey jako Phoenix (X-men, Marvel)

Już chyba kiedyś wspominałam, że lubię komiksy. Na swojej skromniutkiej półce mam dwa tytuły, a niedawno powiększyłam go o jeszcze jedną.


X - men Orgins: Wolverine: Część II z IV: Oczami dziecka
Komiks dostałam od kuzynów, chciałabym kiedyś zdobyć pozostałe części serii. Przeczytałam go parokrotnie, no ale nie ma się tej frajdy, gdy brakuje I, III i IV części opowieści. Znajdziemy w nim początek jednego z najbardziej znanych X - menów - Wolverine'a. W tej części poznajemy młodego hrabię Jamesa Howletta, który odkrywa tajemniczą i przerażającą moc w sobie. Nie mamy tu jeszcze do czynienia z porywczym Loganem - Wolverine'em, ale właśnie z młodym chłopcem.
Nadzwyczajni: Pantofel panny Homfokl
Ten komiks również dostałam od kuzynów, którzy zarazili mnie komiksami. Nie przeczytałam go jednak od razu, bardzo długo leżał na półce, aż w końcu nie dawno przeczytałam. Jest to komiks o detektywach, którzy zajmują się nadzwyczajnymi przypadkami zabójstw.

W telewizji zobaczyłam reklamę Wielkiej kolekcji  komisów Marvela i wiedziałam, że kupię choćby tylko ten jeden numer, cena nie była bardzo wygórowana (ale będzie tak niestety tylko w przypadku numeru 1 - niestety) i były to cztery numery Spidermana, chyba jednego z najbardziej znanych Marvelowskich komiksów. Pamiętam, że miałam te numery w ręce, ale nie doszłam do nich, kiedy czytałam właśnie The Amazing Spiderman było to już dosyć dawno temu, bo właśnie te 6 lat temu, kiedy moja pasja do komiksów się rodziła.

W swoim życiu nie przeczytałam wielu komiksów, moim ulubionym stał się komiks Watchmen: Strażnicy., który opowiada historię o zwykłych ludziach bez super mocy, którzy dzięki dobremu wyćwiczeniu i odpowiednim kostiumom pomagali ludziom i walczyli z przestępczością. Na podstawie komiksu nakręcony również był film, o którym krótko wspomniałam w poście pod tytułem: Watchmen.

Pewnie jest to niezwykle zastanawiające, że dziewczyna lubi komiksy, ale lubię. Zaczęło się od tego, że oglądałam najpierw Spidermana, później X-menów, w których jednym słowem się zakochałam. Jest to zdecydowanie moja ulubiona grupa superbohaterów, z czasem poznawałam kolejne marvelowskie postacie (i w sumie nie tylko, bo Watchmen: Strażnicy do marvelowskich komiksów nie należą), bo zaczynałam jako kompletnie zielona osoba, co w przypadku mówienia o komiksach Marvela brzmi dziwnie, bo przecież Hulk, jeden z bohaterów jest właśnie zielony. Moją perełką jest wyżej wymieniony komiks o pochodzeniu Wolverina - swoją drogą jednego z moich ulubionych superbohaterów - mam nadzieję, że kiedyś zdobędę, nie wiem jak, ale zdobędę pozostałe części. Komiksy niestety są sprawą drogą i w księgarniach, kioskach raczej ich nie znajdziemy, szukać raczej należy po antykwariatach i aukcjach internetowych, ale wiadomo mają one swoją wartość i ten kto je ma nie bardzo chce się ich pozbywać. Lata świetności komiksów w Polsce już minęły, a ja jestem zbyt młoda by móc pamiętać te dobre czasy dla kolekcjonerów tych niezwykłych "książek", chciałabym, jak chyba każdy fan komiksów, aby lata ich świetności wróciły, albo chociaż pojawiły się na półkach w przystępnych cenach. Aby pokazać, że lubię komiksy, ale również dlatego, że przedstawiają postacie, które lubię posiadam dwie koszulki z motywem okładki komiksu, jedna to szara tunika z okładką X - menów, a druga to granatowy T- shirt ze Spidermanem, nie czuję się w nich jak dziecko, bo przecież Spiderman jest teraz popularny wśród dzieci. Zaobserwowałam to w przedszkolu na praktykach, gdzie chłopcy mieli poduszki, koszulki, kapcie z ulubionym superbohaterem, ja po prostu wiem, dlaczego je noszę, podobają mi się, znam mniej więcej fabułę tych komiksów (ale przecież nie tylko) i uważam noszenie tych koszulek jak noszenie koszulek z nadrukiem ulubionego zespołu, to prawie to samo. Na studiach, na zajęciach z Technologii Informacyjnej prowadzący zapytał kiedyś, czy ktoś z zgromadzonych czyta komiksy, zgłosiłam się nieśmiało, jakież było jego zdziwienie, że ktoś jeszcze coś takiego lubi i to w dodatku dziewczyna, zapytał mnie wtedy czy czytałam właśnie Watchmenów, kiedy powiedziałam, że tak, jeszcze bardziej był zaskoczony. Każdy się dziwi, ale z biegiem czasu się przyzwyczaja i moje odpowiedzi, czy zdania o komiksach stają się normą.


Pozdrawiam!

Nie samą książką żyje człowiek cz.2


Nie będzie o płytach, które chciałabym dostać, kupić, ale o płytach, które dostałam. Dwie następujące po sobie płyty mojego ulubionego zespołu. Oczywiście mowa tu o płytach Red Hot Chili Peppers, na mojej skromnej półce z płytami (która jest po prostu póki co wolną przestrzenią na półce z książkami) stoi 5 albumów tegoż zespołu: Blood Sugar Sex Magik, One Hot Minute, Californication, By The Way oraz  I'm With You. Dzisiaj pragnę powiedzieć o tych dwóch pierwszych.




Blood Sugar Sex Magik

Tatuaże.
Piąty album zespołu, drugi z Johnem Frusciante, uważany za jeden z najlepszych, a dla  mnie przez długi okres czasu ulubiony, to tutaj znajdziemy takie utwory jak Give It Away oraz Under The Bridge. Chciałam tą płytę od zawsze, pokochałam tył okładki, zawsze byłam również ciekawa książeczki książki w której znajdowały się tatuaże członków RHCP, które na ten czas mieli. Blood Sugar Sex Magik dostałam nie dawno na moje urodziny, od moich przyjaciół. Co prawda lata, gdy właśnie ta płyta była numerem jeden na mojej liście ulubionych wśród twórczości RHCP dawno minęły, ale sentyment do wielu utworów pozostał. To właśnie ta płyta pokazała Red Hot Chilii Peppers światu, to ona przyczyniła się do tego, że John Frusciante odszedł z zespołu na 6 lat, lat, w których między czasie wydana została kolejna płyta One Hot Minute (o której za chwilę). Blood Sugar Sex Magik jest już 21 -letnią płytą, a jej utwory doczekały się kilku coverów, niestety ani jeden cover mi się nie spodobał, zdecydowanie wolę oryginały.

Tracklista:
  1. The Power Of Equality
  2. If You Want To Ask
  3. Breaking The Girl
  4. Funky Monks
  5. Suck My Kiss
  6. I Could Have Lied
  7. Mellowship Slinky in B-Major
  8. The Righteous And The Wicked
  9. Give It Away
  10. Blood Sugar Sex Magik
  11. Under The Bridge
  12. Naked In The Rain
  13. Apache Rose Peacock
  14. The Greeting Song
  15. My Lovely Man
  16. Sir Psycho Sexy
  17. They're Red Hot
Do moich ulubionych piosenek z tej płyty należą prawie wszystkie utwory, niegdyś, gdy Blood Sugar Sex Magik było moich numerem jeden i zwykłam ją nazywać Blood Sugar nie przepadałam za Naked In The Rain i Apache Rose Peacock, teraz słucham jej w całości, nie pomijam utworów, czasem tylko parokrotnie odtworzę Under The Bridge albo My Lovely Man (do której od czasu lektury Blizny podchodzę nieco inaczej). Zespół wydał film ilustrujący nagrywanie albumu nazwany Funky Monks, oglądałam go parę razy i do dziś jest dla mnie ogromną zagadką parę rzeczy, ale można na nim zaobserwoać jak zespół reagował, kiedy robione im były różnorakie zdjęcia do promocji płyty.
REDBLOODHOTSUGARCHILISEXPEPPERSMAGIK

Mój ulubiony tył okładki. Jest inny i ciekawy!

One Hot Minute

Czyż to nie jest słodkie?




Szósty album zespołu, pierwszy (i jedyny) po odejściu Johna Frusciante w roku 1992. Na gitarze zagrał na tym albumie Dave Navarro i to jedyna płyta nagrana z tym muzykiem. Ta płyta nigdy nie była w kanonie moich ulubionych, miałam jedynie fazy na znajdujące się na niej utwory. Właśnie z tej płyty, tak bardzo przez mnie nielubianej, bo Frusciante i bez Slovaka, pochodziła moja pierwsza świadomie wybrana ulubiona piosenka Red Hot Chili Peppers - Aeroplane, do dziś jedna z moich ulubionych, którą często słucham. One Hot Minute oceniana jest różnorako, jako płyta najlepsza, ostatnia z dobrego grania RHCP i kompletna beznadzieja. Ja nie odnoszę się do niej w żadnych tych kategorii, dla mnie jest po prostu tą jedyną płytą RHCP, której słucham najrzadziej. Ma jednak ona coś co mi się podoba, jest to okładka. Okładka, która sprawiła, że 5 lat temu, prawie ją kupiłam. Prawie, bo w końcu wybrałam Californication. One Hot Minute jest płytą energiczną, ale też mocno psychodeliczną, słuchając jej od początku do końca można odnieść wrażenie, że jest się w jakimś wirze. Co ciekawe, po 5 latach od fazy RHCP, właśnie od piosenek z tej płyty zaczynam swoje muzyczne dni z Red Hot Chili Pepers, najczęściej odtwarzane to wspomniane już wcześniej Aeroplane, ale również Coffee Shop, Warped i dość znane My Friends.

Tracklista:
  1. Warped
  2. Aeroplane
  3. Deep Kick
  4. My Friends
  5. Coffee Shop
  6. Pea
  7. Tearjerker
  8. One Hot Minute
  9. Falling Into Grace
  10. Shalow By The Game
  11. Transcending
Teraz, kiedy za moje ulubione płyty Red Hot Chili Peppers zamiennie uważam drugą i trzecią, a czasem czwartą One Hot Minute wydaje się być tą,, której nie słucham, a jednak od soboty wałkuje ją w kółko, bo po prostu wzięło mnie na psychodelię, a wiedziałam, że załączenie Coffee Shop skończy się wałkowaniem całej płyty.


Jakież było moje zdziwienie i ogromna radość, gdy odpakowałam papier i zobaczyłam okładkę Blood Sugar Sex Magik, w końcu wzbogaciła moją półkę, a kiedy zobaczyłam okładkę One Hot Minute również się w głębi ducha ucieszyłam, może to szansa dla tej płyty. Gdyby ktoś mi powiedział, że te dwie płyty staną wśród Californication, By The Way i I'm With You oraz dwóch nie Papryczkowych płytach Metallici - Death Magnetic oraz Thirty Seconds To Mars - This Is War, pewnie bym mu nie uwierzyła, a jednak. Teraz pozstaje mi w końcu zaopatrzyć się w dobry muzyczny sprzęt lub pokombinowanie z tym posiadanym - wyśmienitym, ale niestety nie posiadającym możliwości odtwarzania płyt. Pisane przy One Hot Minute oraz Blood Sugar Sex Magik (#14).

Frankenweenie (2012)

Źródło: filmweb.pl
Gatunek: Animacja, Horror, Komedia
Produkcja: USA
Premiera: 7 grudnia 2012 (Polska), 20 września 2012 (świat)
Reżyseria: Tim Burton
Scenariusz: John August
Muzyka: Danny Elfman
Dystrybucja: Disney

Na ten film Tima Burtona chciałam się wybrać odkąd o nim usłyszałam, a było to dosyć dawno. Na Frankenweenie wybrałam się wczoraj z siostrą, która podarowała mi bilet na ten film jako prezent urodzinowy.

Frankeweenie opowiada historię chłopca - Victora Frankensteina -, który nie ma zbyt wielu przyjaciół, lubi świat fizyki, a jego jednym kompanem jest pies - Sparky. Do szkoły przybywa nowy nauczyciel fizyki, który ogłasza konkurs na eksperyment, w między czasie pies Victora zostaje potrącony przez samochód i ginie. Chłopiec nie może pogodzić się ze śmiercią swojego najlepszego i jedynego przyjaciela, więc zachęcony podczas lekcji próbuje ożywić swojego psa, za pomocą elektryczności i piorunów i udaje mu się. Musi jednak ukrywać swojego psa, przed sąsiadami, jednak gdy pies ucieka, a sprawa wychodzi na jaw. Victor musi przezwyciężyć siły zła.

Wiem jedno, pomimo tego, że jest bajka, której dystrubucją zajmuje się Disney i wybrałabym się na ten film do kina z dzieckiem, może prezentuje wartości i ma pewne przesłanie, to jednak jego formuła czarna komedia z nutką horroru, nie jest odpowiednia dla dzieci - tych młodszych, bo starsze odnalazło by się w tym filmie doskonale.

Film mi się podobał i trafił do kanonu ulubionych pośród filmów Tima Burtona. Film, a raczej animacja jest czarno - biała, co dla mnie jest ogromnym atutem tego filmu, Frankenweenie obejrzałam w wersji z napisami, gdyż nie potrzebowałam mieć dubbingu. Warto tu wspomnieć, że postacią "potwora" Frankensteina zainteresowałam się w momencie zetknięcia się z filmem Van Helsing. Frankenweenie ukazuje to wszystko w inny sposób, pokazuje jak trudne dla dziecka jest rozstanie z kochanym zwierzęciem, a także co jest pointą filmu, że kiedy wkładamy w coś serce to mogą zdarzyć się cuda, nie mam na myśli, że przez odpowiednie "zabiegi" uda się uzdrowić zmarłego, bo to raczej niemożliwe i wróżyło nic dobrego, ale to, że nieważne co się stało trzeba pamiętać, że to wszystko co było jest w naszym sercu. Tego uczy ta bajka.

Źródło: filmweb.pl
Oceniam ten film, jako miłośnik czarnego humoru, i powoli fan Tima Burtona, przypadł mi do gustu i się na nim nie zawiodłam. Cieszę się, że mogłam obejrzeć go w kinie, co jedynie mnie zdenerwowało, że leci on wyłącznie w wersji 3D, a efekty w nim nie były, aż tak porywające. Po obejrzeniu Frankenweenie co raz bardziej lubię twórczość Tima Burtona, jego animacje w szczególny sposób mnie dotykają. To już kolejna, która tak bardzo mnie poruszyła. Oceniłam ten film na 9/10, ma w sobie coś co lubię, a poza tym jest niezwykle pouczający - ma przesłanie, którego niestety w większości filmów brakuje. Gorąco go wszystkim polecam!
Zwiastun filmu

MsPikuss/Ola

M. Strandberg, S.B. Elfgren - Krąg

Witam bardzo serdecznie w ten piękny zimowy dzień, a za oknem śnieg (a ja bym chciała, by utrzymał się do moich urodzin), chciałam podzielić się dzisiaj swoją opinią na temat wygranej książki, która przyszła do mnie pocztą w czwartek, pisałam o niej w poprzednim poście: Moja pierwsza w życiu wygrana.


Krąg niesamowicie mnie zafascynował, bardzo się cieszę, że ją wygrałam, bo wiem, że sama bym tej książki nie kupiła. Wiem już teraz, że z przyjemnością sięgnę po następne dwa tomy, bo Krąg to dopiero początek wciągającej i magicznej trylogii.

Małe, nudne miasteczko Engelsfors, w którym nic ciekawego się nie dzieje. Pewnego dnia podczas pełni księżyca, podczas której księżyc przybiera czerwoną barwę, sześć nie przepadających za sobą dziewcząt spotyka się w opuszczonym parku rozrywki. Nie wiedzą, dlaczego się tam znalazły, ale z czasem odnajdują odpowiedzi na pytania. Dziewczyny są różne. Anna-Karin jest szkolnym pośmiewiskiem i najchętniej chciałaby zniknąć, aby nikt jej nie zauważał. Vanessa to imprezowiczka, która nie stroni od alkoholu, papierosów i seksu. Linnea jest emo, dziewczyną, która wiele w swoim życiu przeszła. Ida to szkolna gwiazda i stręczycielka słabszych od siebie. Minoo to kujon, osoba wiecznie wszystko wiedząca na lekcjach. Rebeka to nie czym nie wyróżniająca się dziewczyna, która ma kochającego chłopaka - Gustafa - i swoje problemy. Dziewczyny muszą otworzyć krąg, pokonać wewnętrzne uprzedzenia i po prostu uratować miasteczko przed inwazją zła. Początkowo nie potrafią ze sobą współdziałać, dopiero łączy je tragedia, która zmusza dziewczyny do działania. Z czasem zaczynają się dogadywać i razem pokonują wroga, bo krąg jest odpowiedzią. Same nie są w stanie zrobić nic, ale razem tak. Zanim jednak dojdzie do konfrontacji z siłami zła dziewczyny muszą znaleźć odpowiedź, kto je reprezentuje, a rozwikłanie tej zagadki do łatwych nie należy.

Książka wciąga od początku do końca, jakież było moje zdziwienie, że uświadomiłam sobie, że to już koniec. Czytając Krąg razem z dziewczynami staramy się znaleźć reprezentanta zła. Bohaterów można polubić, lub nie, jedni sympatię czytelnika wzbudzają od razu, do innych trzeba się przyzwyczaić, ale są one tak różnorodne, że w końcu każdy bohater dostaje trochę sympatii. Książka trzymała w napięciu przez cały czas, jednak już jakoś w połowie książki domyśliłam się, kto zawarł pakt z siłami zła, nie popsuło mi to jednak lektury książki.

Nie sądziłam, że Krąg, aż tak bardzo przypadnie mi do gustu. Książkę czytało się bardzo dobrze, kartki wertowałam z wypiekami na twarzy ciekawa co będzie dalej, jak potoczą się losy dziewcząt i ostatecznie kto stoi za tym wszystkim. Z ogromną przyjemnością sięgnę po dwa kolejne tomy serii, gdyż jest Krąg okazał się książką ciekawą i idealną na wieczorne czytanie. Z pewnością kiedyś powrócę do tej książki, bo ma ona w sobie coś przyciągającego.


Książka jest wygraną w konkursie w serwisie:
bardzo dziękuję za nią wydawnictwu Czarna Owca:


Pierwsza w życiu wygrana:)

Pamiętam to wszystko idealnie. Środek października, potwornie zły humor i znalazłam konkurs na lubimyczytać.pl . Przeczytałam co trzeba i napisałam krótki tekst, a raczej zasady pewnego tajnego stowarzyszenia. Miałam bardzo zły humor i ogromną ochotę na czekoladę, więc powstał tekst o Stowarzyszeniu Anonimowych Czekoladoholików, wysłałam i zapomniałam o tym, że brałam udział w jakimkolwiek konkursie.

3 listopada. Sobota. Załączyłam komputer (i pocztę), aby włączyć sobie muzykę do sprzątania. Na poczcie znalazłam informację o tym, że na portalu lubimyczytać.pl znajduje się dla mnie prywatna wiadomość.Weszłam od razu na stronę, aby przeczytać jaka to wiadomość na mnie czeka. Zaniemówiłam, zobaczyłam oto taki komunikat:
 Nie uwierzyłam, bo przecież ja nigdy nic nie wygrałam, ale weszłam w stronę konkursu, odnalazłam listę zwycięzców i zobaczyłam tam swój nick (MsPikuss):
Na książkę czekałam prawie miesiąc, ale właśnie dzisiaj dotarła. Towarzyszy mi ogromna radość, bowiem po raz pierwszy w swoim życiu coś wygrałam i wygrałam właśnie za swój tekst. Niesamowicie mnie to podbudowało jeśli chodzi o moją własną twórczość, zaczęłam inaczej do niej podchodzić i więcej w nią wierzyć, a to wszystko za sprawą jednej wygranej książki.

Moja wygraną jest książka Krąg autorstwa Matsa Strandberga i Sary Bergmark Elfgren, jest to thriller dla młodzieży:
Sześć dziewcząt właśnie rozpoczęło naukę w liceum. Nic ich ze sobą nie łączy, każda z nich jest inna. Na początku semestru w szkolnej toalecie znaleziony zostaje martwy uczeń. Wszyscy podejrzewają samobójstwo, wszyscy z wyjątkiem tych, którzy znają prawdę...
Pewnej nocy, gdy na niebie pojawia się czerwony księżyc, dziewczyny spotykają się w parku. Nie wiedzą jak, ani dlaczego się tu znalazły. Odkrywają, że drzemią w nich tajemne moce, a ich życiu zagraża niebezpieczeństwo...
Aby przeżyć, muszą działać wspólnie, tworząc magiczny krąg. Od tej chwili szkoła staje się dla nich sprawą życia i śmierci…
Pierwsza część znakomitej szwedzkiej trylogii.


Źródło opisu:  http://www.czarnaowca.pl

Już nie mogę się doczekać, kiedy zagłębię się w lekturę książki ;)
Do książki została załączona taka broszurka - zawierająca fragment książki.

Miłosny sen


W ten deszczowy dzień
nasze oczy spotkały się,
serca ruszyły,
a ciała stały.

Podszedłeś, w inny deszczowy dzień,
gdzie zbłąkane serca odnalazły się,
wziąłeś w ramiona i szeptałeś doń,
Tyś moja, moja bądź.
Dotknąłeś ustami swymi usta me,
me serce na Twój dotyk oszalało.
Nasze dusze złączyły się.
Tak bardzo kochałam Cię,
tak bardzo kochałeś mnie.

W ten deszczowy dzień
zbudziłam się,
a ta wielka miłość
to był tylko s e n !



Opublikowane również na stronie opowiadania.pl. Dawno nie zaznany przypływ nocnej weny na wiersze. 

M. Nurowska - Tango dla trojga


„Warto pocierpieć, aby osiągnąć nieśmiertelność.”

Tango dla trojga to moja druga powieść Marii Nurowskiej, równie ciekawa i interesująca jak poprzednia książka, którą czytałam, ale nie mam zamiaru ich porównywać, bowiem bohaterowie tych dwóch książek radykalnie się od siebie różnią, sięgnęłam po nią po niezapominanych wrażeniach z książką Drzwi do piekła.

Ola jest znaną aktorki, jej starszy mąż – Zygmunt – dla niej porzucił swoją żonę Elżbietę, z którą przeżył 30 lat małżeństwa, również aktorkę. Ola nie czuję się dobrze z tym, że zajęła czyjeś miejsce, dlatego też, gdy nadarza się okazja proponuje właśnie byłą żonę Zygmunta do roli. Nie chcę zdradzać, co z tego wyniknie i jak potoczą się losy Oli i jej związku, a także znajomości z Elżbietą. Ola nie potrafi poradzić sobie z tym, że Elżbieta po odejściu Zygmunta stała się osamotniona, sama również zaczyna odczuwać jakiś smutek, a przecież kocha i jest kochana.

Tango dla trojga czytało się jednym tchem, może czasami główna bohaterka irytowała, ale właśnie przez to była bardziej rzeczywista. Nurowska w niesamowity dla mnie sposób ukazała, jak trudne, choć pozornie bardzo łatwe, jest życie aktora, jak musi zmagać się z własnymi rozterkami, a równocześnie potrafić doskonale zagrać swoją rolę. W Tangu dla trojga możemy również zobaczyć co dzieje się z aktorem, lub już tylko człowiekiem, gdy nie potrafi on oddzielić sztuki od życia.

Żałuję tylko, że ta książka była tak krótka, gdyż bardzo mi się spodobała. Po lekturze Tanga dla trojga wiem, że do powieści Marii Nurowskiej jeszcze powrócę, gdyż styl autorki niezwykle przypadł mi do gustu. Porusza ona sprawy, z którymi ciężko się zmierzyć, a robi to z taką lekkością, że książkę, aż chce się czytać i nie można skończyć. 

Prometeusz

Źródło: filmweb.pl
Tytuł oryginalny: Prometheus

Gatunek: Horror, Akcja, Sci - fi
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Premiera: 30 maja 2012 (świat), 20 lipca 2012 (Polska)
Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: Jon Spaihts, Damon Lindelof

Na Prometeusza chciałam wybrać się do kina, odkąd usłyszałam o tym filmie, a było to już na początku roku. Może wydać się to nieco dziwne, ale bardzo polubiłam serię filmów o Obcych, dlatego też stwierdziłam, że obejrzenie prequelu lubianej sagi to obowiązek. Do kina się nie wybrałam, ale niedawno w końcu obejrzałam ten film. Świeżo po premierze tego filmu czytałam w Uważam Rze, dość krytyczną recenzję tego filmu, ale pomimo jej chciałam obejrzeć tą produkcję.

Grupa kilkorga ludzi wyrusza na obcą planetę w poszukiwaniu początków ludzkości, a raczej konstruktorów jak ich nazwała pewna para biologów, dotarcie na nią zajmuje im oraz innym członkom załogi dwa lata, statek, którym podróżują nosi nazwę Prometeusz. Na planecie odnajdują piramidę, w której znajdują ślady życia jednak wygląda ona na opuszczoną, a po dłuższych badaniach dochodzą do wniosku, że cywilizację tą zabiła "choroba". Miała to być ekspedycja, która miała odpowiedzieć na pytanie o początek ludzkości, jednakże może ona niestety przyczynić do jej końca.

Rozczarowanie? To słowo idealnie opisuje to co doświadczyłam podczas oglądania Prometeusza. Wymagałam za wiele od tej produkcji, nie mówię jednak, że Prometeusz  nie jest warty uwagi, bo jest filmem ciekawym, ale... trochę w nim brakowało. Nie jest to horror, akcja w nim również pozostawia wiele do życzenia, a jeśli chodzi o Science - fiction to efekty specjalne były ciekawe i właśnie to one ratowały ten film przed gorszą oceną. Może mną kieruje sentyment w stosunku do Obcego. Cóż bardzo cieszę się, że nie wybrałam się na Prometeusza do kina, nie był to film, który koniecznie trzeba było obejrzeć na dużym ekranie. Film zasługuje na uwagę, ale nie należy od niego wymagać zbyt wiele. Dla mnie czegoś brakowało w tym filmie, czego niestety nie wiem, jak obejrzę go raz jeszcze myślę, że dojdę do tego czego mi w nim brakowało. Prometeusz to właśnie taki film, w którym odkrywa się więcej po którymś obejrzeniu. Wymaga skupienia, a mi podczas oglądania trochę go brakowało. Oceniałam ten film na 7/10, dlaczego tak już wyjaśniam, spodziewałam się czegoś innego, oczekiwałam go, a trochę się zawiodłam. Obcy zawsze mroził mi krew w żyłach (pierwszy raz w całości Obcego obejrzałam mając ok. 14 lat), trochę rzeczy zostało dla mnie zbyt szybko wyjaśnionych, niektóre nie zostały wcale nie rozwiązane. Koneserzy serii o Obcych (z większym zamiłowaniem do serii niż ja) może znajdą w filmie więcej plusów. 

Zwiastun filmu.

10 filmów spośród ulubionych Pikusia cz.2/Nosferatu - symfonia grozy

To już ostatni post z serii 10 filmów spośród ulubionych Pikusia cz.2. Mam w planach opisanie czterech filmów, które ostatnio obejrzałam, gdyż jeden z nich zrobił na mnie piorunujące wrażenie, kolejny był filmem na który chciałam się wybrać do kina, ale nikt nie wyrażał chęci pójścia ze mną na ten film do kina. Jeszcze zanim przejdę do głównego tematu posta, to chciałam powiedzieć coś niecoś o tej edycji postów tematycznych o moich ulubionych filmach. Stworzyłam sobie  pomocniczą listę, ale parę filmów, które wybrałam sobie na początku zostało zmodyfikowanych i odrzuconych, dzięki temu na listę trafił m.in. Dorian Gray czy Kołysanka. Zastanawiałam się również nad umieszczeniem tutaj bajki animowanej pt. Anastazja, ale zrezygnowałam z tego. Jedyny film, którego byłam pewna to właśnie film dzisiejszy, dosyć stary, ale właśnie to czyni go wyjątkowym.

Nosferatu - Symfonia grozy (Nosferatu, eine Symphonie des Grauens) (1922)

Gatunek: Horror
Produkcja: Niemcy
Premiera: 4 marca 1922
Reżyseria: Friedrich Wilhelm Murnau
Scenariusz: Henrik Galeen
Na podstawie: Dracula Bram Stroker

Film stary, niemy i...niemiecki. Gdyby nie był to film niemy, pewnie w życiu bym go nie obejrzała, bo jest niemiecki. Nosferatu - symfonia grozy pojawił się w styczniu w moich rekomendacjach na filmweb.pl, a że nie miałam zbytnich pomysłów jaki film sobie obejrzeć, wybrałam właśnie niemą niemiecką produkcję.

Jak nie trudno się domyślić Nosferatu - symfonia grozy to film o krwiożerczym wampirze. Młody mężczyzna zostaje wysłany do mrocznego i starego zamku, gdzie urzęduje wampir - Nosferatu. Mężczyzna zostaje kilkakrotnie ukąszony przez wampira, tymczasem krwiopijca ma "chrapkę" na ukochaną mężczyzny. Przybywa on, więc do miasta, aby zniewolić piękną kobietę.

Film, który nie przypadnie każdemu do gustu z powodu tego, że jest niemy. Obejrzałam go, właśnie z ciekawości w stosunku do filmów niemych i bardzo pozytywnie zostałam zaskoczona. Brak dialogów w zupełności mi nie przeszkadza. Jest to niewątpliwie klasyka horroru, ale również naprawdę znakomity film o wampirach, który pokazuje tę istotę jako bezwzględną i pragnącą krwi, taką która nie ma ludzkich uczuć, pragnie tylko zaspokojenia swojej potrzeby i ginącej od słońca, nie świecącej na nim.

Nosferatu - symfonia grozy to film na którym trzeba się skupić, bo ważne jest to co zobaczymy, a nie to co usłyszymy. Oceniłam ten film na 10/10 (według oceniania na filmweb.pl), gdyż uważam, że jest to klasyk kina. Niemiecki bo niemiecki, ale jednak warty obejrzenia film.


M. Gutowska - Adamczyk - Cukiernia pod Amorem: Hryciowie

Cukiernia pod Amorem: Hryciowie to już trzecia cześć opowieści o Cukierni pod Amorem w Gutowie, trzecia a zarazem też ostatnia. Cóż jak w poprzednich częściach akcja rozwijała się dwutorowo, tym razem były to lata 1939 - 1993 oraz rok 1995 (jak to już było w poprzednich dwóch częściach). W tej części bardziej do gustu przypadły mi opisy wydarzeń z roku 1995, ale o tym za chwilę.

"(...)po co udawać, że coś trwa, skoro dawno się skończyło?"
Akcja Cukierni pod Amorem: Hryciowie obejmowała głównie czasy II wojny światowej, ukazując jej kolejne etapy. Ukazany jest również rozwój wypadków, który spowodował, że pierścień znalazł się na palcu pewnej znalezionej pod ulicami Gutowa mumii. W książce ukazane są oblicza wojny z różnych perspektyw, każde tak samo przerażające. W części poświęconej 1995 roku, poznajemy dalsze losy rozwiązywania przez Igę, najmłodszą spośród Hryciów, zagadki związanej z mumią. Czy uda się jej ją rozwiązać? Odsyłam do książki.

"Zresztą czasem zagadka jest ciekawsza od rozwiązania."
Jak napisałam na początku krótkie opisy wydarzeń z 1995 roku, bardziej przypadły mi do gustu, aniżeli te z lat 1939 - 1993, choć nie mówię, że były gorsze. W tym bliższych nam (mi) latach pojawiało się więcej intryg i fabuła bardziej wciągała, jednakże w przypadku lat wojennych i powojennych wyjątkowo interesujące były fragmenty z życia Giny Weylen, które były dramatyczne i romantyczne zarazem.

"Każdy musi szukać szczęścia w sobie, inni ludzie, choćby nie wiem, jak się starali, nie są w stanie nam go dać."
Po pełnej lekturze wszystkich trzech części Cukierni pod Amorem mam swoje ulubione i mniej ulubione postacie, moją szczególną sympatię zdobył Paweł Cieślak, ale również Gina Weylen i Pawlak, a ze współczesności Iga Hryć. Jednakże patrząc całościowo na książkę trochę się zawiodłam, brakuje jej porządnego zakończenia (w przypadku trzeciego tomu), czegoś innego się spodziewałam, było mi żal, kiedy zobaczyłam, że książka już się skończyła i kiedy uświadomiłam sobie, że dalszego losu nie będzie. Czas poświęcony na Cukiernię pod Amorem nie był stracony, a rzekłabym, że nawet przyjemnie spędzony. Książka poprawiła mi humor, gdy po ciężkim dniu sięgałam po nią, aby odetchnąć. Po Cukierni pod Amorem spodziewałam się czegoś innego, a autorka całkowicie mnie zaskoczyła.


Wstecz

Patrzysz wstecz
i zastanawiasz się
co było
jakby było
jaki on by był
nie przekonasz się
nie jest ci to dane
ale jednak wciąż
rozmyślasz
zastanawiasz się
a on wciąż
jakoś wraca
i wszystko wywraca.

Z dedykacją dla pewnej osoby, ona wie, że to do niej kierowane ;)
Tymczasem jest to przypadkowy napad weny... efekt masy luźnych i dziwacznych przemyśleń.

10 filmów spośród ulubionych Pikusia cz.2/Prestige

To już przedostatni film z serii 10 filmów spośród ulubionych Pikusia, na sam koniec (czyli na za tydzień) przygotowałam wyjątkowy film, ale to za tydzień, a dziś film z moim ulubionym aktorem. Jak zauważyliście wprowadziłam na blogu małą zmianę wizerunku, bo poprzednia nieco mnie drażniła, a te pognieciony papier (który można jeszcze oglądać w obrazku wyżej) nieco mi się znudził, pozostałam więc przy fioletach, zrezygnowałam jednak z zieleni na rzecz ciemnej czerwieni.

Prestiż (The Prestige) (2006)

Gatunek: thriller, dramat
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Premiera: 5 stycznia 2007 (Polska), 17 października 2006 (świat)
Reżyseria: Christopher Nolan
Scenariusz: Christopher Nolan, Johantan Nolan

"Nikomu nie pokazuj. Będą błagać cię i schlebiać ci, aby poznać sekret, ale jak tylko im go przekażesz, będziesz dla nich nikim. Rozumiesz? Nikim. Sekret nie robi na nikim wrażenia. Trik, w którym go używasz jest wszystkim." - Christian Bale (,,Prestiż")
Prestiż po raz pierwszy obejrzany ze względu na zainteresowanie filmem z Hughem Jackmanem, a poza tym zachęcił mnie zwiastun filmu i sam tytuł. To czego oczekiwałam po tym filmie zdaje się, że zostało zaspokojone z mojej strony w pełni. Za każdym gdy oglądam ten film, odkrywam w nim coś nowego.

Prestiż opowiada historię dwóch iluzjonistów Roberta (Hugh Jackman) i Alfreda (Christian Bale), którzy byli przyjaciółmi, jednakże wzajemna rywalizacja, jaka się pomiędzy nimi narodziła zniszczyła przyjaźń, a dwoje mężczyzn próbuje coraz bardziej zadziwić swoją publiczność, a tym samym zdobyć jej jeszcze więcej. Kombinują, wymyślają coraz to nowsze, coraz bardziej przerażające rzeczy. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, zobaczcie sami.

Ten film warto obejrzeć parę raz, znaleźć w nim bowiem można wiele przy kolejnym oglądaniu wynieść nieco inne spojrzenie na bohaterów. Pomimo mojej sympatii do Hugha Jackmana, bardziej polubiłam w tym filmie Alfreda Bowdena granego przez Christiana Bale'a, choć ciężko było mi się do tego po pierwszym obejrzeniu przyznać. Jego postać według mnie obarczona jest większym cierpieniem, ale nie mniejszą motywacją do działania. Prestiż to film magiczny, ale nie dlatego, że mówi o magii, iluzji, ale dlatego, że pokazuje coś co spotkamy w codziennym życiu, ale co zobaczcie sami.
Moja ocena (wg oceniania na filmweb.pl): 9/10 tak poza tym to #50 film w rankingu na "filmwebie", więc nie jest byle jaki film.

11 listopada inaczej...

Nie w manifestacji, ale na koncercie. Na koncercie Czesława, pisząc o Męskim Graniu, mówiłam, że z przyjemnością bym wybrała się na koncert Czesława i tak się stało. Koncert odbył się w Pszczyńskim Centrum Kultury w ramach właśnie 11 listopada, od dwóch lat miasto organizuje w tym dniu właśnie widowisko muzyczne, ja uczestniczyłam w nim po raz pierwszy.


Brakuje mi słów by opisać ten koncert, nie spodziewałam się, aż tyle.
Koncert rozpoczął się o godzinie 19:00 (no trochę później na scenę wyszedł Czesław i jego zespół) od krótkiego powitania dyrektora PCKulu oraz kilku słów o 11 listopada z ust burmistrza Pszczyny. Czesław wraz z zespołem i Hansem wyszedł na scenę i zaczął grać. Nie musiałam długo czekać na pierwszą z moich ulubionych piosenek Wesoły kapelusz, nie usłyszałam jednak na żywo Fishikelli, ale inne zaśpiewane piosenki ten brak rekompensują, w szczególności fakt, że na piosence Caesia&Ruben Hans (wraz ze Susan) stał parę metrów ode mnie, gdzie dzwonił (-ili) dzwoneczkami oraz grał na flecie. Cud, miód i orzeszki... Nie wspomnę już o tańcu Czesława, który jest genialny, ale równocześnie śmieszny. Bardzo podobało mi się wykonanie piosenki When the boys meet the girls, które miałam już okazję usłyszeć w Żywcu na Męskim Graniu, ale z ręką na sercu mówię, że to dzisiejsze pobiło tamto wykonanie. Były utwory bardziej żywe i mniej żwawe, spokojne, nie zabrakło utworów z płyty na której Czesław Śpiewa wiersze Miłosza, akurat zagrane zostały te utwory, które mi się podobają. Ciekawa też była Maszynka do świerkania, tej piosenki zabrakło na Męskim, ale teraz wynagrodzone miałam z nawiązką. Czesław Śpiewa wraz ze swoim zespołem zagrał również cover zespołu Happysad Zanim pójdę, co ciekawe odkryłam tę piosenkę (w wykonaniu Czesława oczywiście) jakiś czas temu i bardzo chciałam usłyszeć ją na koncercie i oto proszę ta - dam! Śmieszna była sytuacja, kiedy Czesław wziął IPada i śpiewał z niego piosenkę, gdyż nie pamiętał tekstu, śpiewał więc z IPadem w ręku i dodał:"Nie wypada śpiewać z kartki, więc ja będę z IPada",

Jak pisałam nie mogę znaleźć słów, więc fotorelacja (przepraszam za jakoś zdjęć, ale są to kadry z nagranych filmów):
Zanim pójdę - cover zespołu Happysad

Wesoły Kapelusz
Wesoły Kapelusz raz jeszcze

Czesław i jego iPad, no i Hans na kontrabasie

Czesław, Hans, Susan i reszta rozdający autografy

Moja największa pamiątka!