Melissa Pimentel - Jak znaleźć faceta w wielkim mieście

Mężczyznę swoich marzeń znaleźć trudno, jednak jedno jest pewne pojawia sie on w momencie, gdy najmniej tego oczekujemy. Próbujemy niejednokrotnie różnych metod, a zapominamy o tej najstarszej, czyli byciu sobą. Dlaczego o tym piszę? Bo dzisiaj pragnę Wam przedstawić książkę Melissy Pimentel „Jak znaleźć faceta w wielkim mieście”.


Przychodzi taki moment, że potrzeba sięgnąć po coś niewymagającego, ale równocześnie bliskiego życiu. Choć etap poszukiwań mężczyzny swojego życia mam już za sobą to jednak książka Melissy Pimentel mocno mnie zaintrygowała. Nie oczekiwałam literatury wysokich lotów, co jednak otrzymałam?

Lauren jest Amerykanką, wywodząca się z Portland, która jednak postanowiła spróbować swojego szczęścia w Londynie. Tam podjęła pracę w Muzeum Nauki i tu też poszukuje miłości, nie stałej tylko takiej dla zabawy, erotycznej. Postanawia ona ze swojego życia zrobić eksperyment i zobaczyć jak na mężczyzn działają zapisane w różnych poradnikach miłosnych rady i zasady.

Nie mogę powiedzieć, że książkę czytało mi się źle, bowiem fabuła, choć prosta nie nudziła, a wręcz przeciwnie wzbudzała ciekawość. Może i książka nie była tym, czego wobec niej oczekiwałam, ale nie oszukujmy się mam zupełnie inne poglądy niż bohaterka „Jak znaleźć faceta...”. Była to książka lekka, od której nie można wymagać nie wiadomo czego. Dla mnie sporym plusem było to, iż autorka oszczędziła szerokich opisów scen erotycznych (wystarczyła mi jedna książka ze szczegółami).

Co może wydawać się ciekawe autorka w pewny sposób opisuje własne przeżycia, gdyż jako młoda kobieta szukając tego jedynego posługiwała się różnymi poradniki i swoje spostrzeżenia spisywała na blogu.

Podsumowując, jeżeli od czasu do czasu lubicie sięgnąć po mniej ambitną literaturę to „Jak znaleźć faceta...” może Wam się spodobać, jednak w odwrotnym przypadku zupełnie nie polecam tej książki. Dla mnie była momentami zabawna, choć postępowanie Lauren mocno mnie drażniło i czasami po prostu gubiłam się w jej myślach i postępowaniu. I jak to zwykle w tego typu książkach przewidziałam finał.  Napiszę to jeszcze raz, jeżeli to literatura jaką lubisz spodoba Ci się, w przeciwnym wypadku odradzam.


Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.

William Wharton - Stado


Każdy z nas posiada kogoś, kogo uważamy za element swojego życia i razem tworzymy coś w rodzaju stada. Każdy, choć raz musiał spotkać osobę, która próbowała dołączyć się do grupy, ale nie bardzo część nie chce jej zaakceptować. Przypominacie sobie takie sytuacje? Dzisiaj będzie o książce pod tytułem „Stado” Williama Whartona, książka którą przyniosłam z półki „Podaj dalej” miejscowej biblioteki, czy żałuję?

„W sercach niektórych ludzi można znaleźć i rekiny, i lwy, i trygony. Musisz nauczyć się ich rozpoznawać i trzymać się od nich z daleka, bo inaczej mogą cię skrzywdzić.”/str.214/


Nigdy wcześniej nie spotkałam się z twórczością Williama Whartona, ale z chęcią nadrobię swoje braki. „Stado” wzięłam bez zawahania, czy było tej decyzji żałuję czy może jednak nie, dowiecie się w dalszej części recenzji. Bardzo żałuję, że nie miałam okazji wcześniej zapoznać się z twórczością tego autora, jednakże lepiej późno niż wcale, prawda?

Historia przedstawiona w „Stadzie”prowadzona jest dwutorowo – a ja bardzo to lubię – z jednej strony poznajemy wydarzenia oczami chłopca Dickiego żyjącego skromnie z rodzicami i młodszą siostrą Laurie. Z tej narracji zauważamy, jakie wartości niesie dla siebie samej, ale i dla innych rodzina. Jak ważne są poprawne stosunki pomiędzy mężem i żoną, ale także rodzicami i dziećmi. Druga narracja opisuje najpierw życie chłopaka, który od wczesnych lat musiał pracować na utrzymanie farmy rodziców, potem dorosłego mężczyzny, który szukając swojej drogi w życiu imał się różnych zajęć. Tu z kolei ważna jest odpowiedzialność, której nie brakowało również i w pierwszej narracji, ale tutaj zauważyłam ją bardziej oraz oddanie.

Wiem o tym doskonale, że gdyby tylko pozwolił mi na to czas i moje lepsze zorganizowanie potrafiłbym przeczytać tę książkę w jeden wieczór. Ukazana fabuła zachęciła mnie z kolei powodów, przede wszystkim, że prowadzona była dwutorowo i czytelnik nie wiedział, kiedy te dwa światy się ze sobą zderzą, a przecież miały. Po drugie bohaterowie byli dla mnie wiarygodni, szczególnie, odczuwałam to w trakcie narracji Dickiego. Całość czytało się lekko, choć nie była to łatwa do „ugryzienia” powieść. Przypadł mi do gustu także język, jakim posługiwał się autor, co zachęca mnie do sięgnięcia po inne tytuły.


Ze swojej strony mogę polecić „Stado”, bo według mnie, każdy znajdzie w niej coś dla siebie, w zależności od tego co w nim siedzi i o czym marzy, czy myśli. Wiem, że mogę to śmiało powiedzieć, że było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Williama Whartona, ale na pewno nie ostatnie. Spędziłam przy tej książce naprawdę dobrze czas i wierzę, że Tobie również się spodoba, więc życzę przyjemnej lektury.

Marzenia są dla wszystkich, czyli o tym, co chciałabym osiągnąć przed śmiercią

Kto z nas nie marzy, kto nie ma swoich celów w swoim życiu. Ja je mam, a teraz chciałabym Wam opowiedzieć o moich kilku marzeniach. Kto czyta mojego bloga, mógł już parę wyłapać, ale dzisiaj postanowiłam zebrać razem wszystkie te sprawy, które są moimi marzeniami. Ciekawi?

Po pierwsze: fotografia zawodowo

Niejeden posiadacz aparatu marzy o tym, aby nie tylko robić zdjęcia hobbyistycznie i u cioci na imieniach, ale także dla zarobku. I takie też jest moje marzenie numer jeden. Choć wciąż się rozwijam, bo przecież uczymy się całe życie i wciąż gromadzę i udoskonalam sprzęt jestem gotowa, aby moja fotografia nie była tylko przykładem robienia zdjęć, bo to kocham, ale chciałabym moją miłość przelać na pracę. Kroki ku temu są, a oto właśnie chodzi, prawda?

Po drugie: wydać książkę

Choć od ponad roku nie napisałam ani pół zdania w zaczętych przez siebie opowiadaniach/powieściach* i nie zaczęłam niczego nowego, to jednak marzenie o tym, aby zobaczyć swoje nazwisko wśród książek w księgarni wciąż we mnie żyje. W mojej głowie wciąż kotłują się pomysły, jednak czasu na ich spisanie brakuje, ale może one czekają na dobry moment i dojrzewają jak wino. A może kiedyś usiądę do swoich ukończonych rzeczy i je zmodyfikuje, nie wiem. Wiem tylko, że zostanie pisarką, a nawet wydanie choćby jednej książki to moje marzenie, które chciałabym, aby się spełniło przed śmiercią.

Po trzecie: ciemnia fotograficzna

Kto czytał mój post o fotografii analogowej ten już wie jak bardzo marzy mi się takie miejsce w moim domu/mieszkaniu*, w którym będzie się mogła dokonywać magia fotograficzna z użyciem paru ciekawych przedmiotów. Nie chcę, żeby była to łazienka, marzę o miejscu specjalnie do tego przygotowanym, w którym nikt mi nie przeszkodzi.

Po czwarte: mini biblioteka w domu

Dwie półki, no dobra trzy i kilka regałów w pokoju siostry to za mało – zdecydowanie. Marzy mi się posiadać nie zbyt skromną ilość książek, bo wierzę, że nastąpi taki dzień, kiedy będę wracała do dawnych powieści lub też moje dzieci albo i wnuki będą zaczytywały się w powieściach sprzed lat, a mnie będą nie tylko bawić, ale i cieszyć oko.

Po piąte: odwiedzić Paryż, Londyn, Rzym i kilka innych miejsc europejskich

Tak. W Paryżu mogłabym nawet zamieszkać, ale mam nadzieję, że przed śmiercią uda mi się odwiedzić, choć jedno z tych miast, a najlepiej wszystkie. Jestem ciekawa świata i chętnie bym wiele miejsc pozwiedzała, a chodzić lubię, więc całodzienne wędrówki po np. Rzymie na pewno by mnie nie zmęczyły, a wręcz ucieszyły. Tak więc do dzieła, czyż nie?

Po szóste: nauczyć się francuskiego

Marzę o tym od dawna, ale jakoś nigdy nie było okazji. Ciężko mi się samej zmotywować i uczyć równocześnie, a z drugiej strony trudno mi przeznaczyć pieniądze na naukę w jakieś prywatnej szkole językowej.

Po siódme: nauczyć się grać na gitarze

Mam gitarę, mam samouczek, ale brakuje mi czasu i kogoś kto mógłby mną pokierować, bo choć potrafię samemu przyswajać wiedzę to jednak potrzebuję kogoś w rodzaju mentora. Jednak wierzę, że pewnego dnia zagrać ulubione piosenki na gitarze.

Wybrałam najważniejsze spośród wielu, a może te największe. Wiele z tego, co kiedyś zapisałam już się spełniło, nieświadomie, szybko. Niektóre po prostu z wiekiem przekształciły się w coś innego.

Ryszard Horowitz - Życie niebywałe. Wspomnienia fotokompozytora


W szkole fotograficznej często mi mówili, że należy oglądać dużo dobrych zdjęć, szczególnie tych z przed lat, aby nie tylko się zainspirować, ale aby zauważyć, że w zasadzie nic nowego nie wymyślimy. Pozostaje nam udoskonalenie i tworzenie czegoś „po swojemu”, co także przynosi ciekawe efekty.          O sięganiu po biografię fotografów nikt nic nie mówił, ale przecież kto zabroni, dlatego dzisiaj kilka słów na temat książki: „Życie niebywałe. Wspomnienia fotokompozytora” czyli, autobiografii Ryszarda Horowitza.


Nazwisko Horowitz znane mi było wcześniej, a same jego fotografie jednokrotnie przykuwały moje oczy, jego pomysły i wykonania nie raz mnie zaskakiwały. Niejedno zdjęcie też pewno widzieliście, o ile samo nazwisko Wam nic nie mówi. Nasuwało mi się pytanie: Jak?! Sięgnięcie przez mnie po tę książkę było koniecznością, choć trafiłam na nią przypadkiem, gdyż te fotografie mogę oglądać setki raz, a i tak za każdym razem urzeknie mnie coś innego. Chciałam dowiedzieć się więcej na temat, nie bójmy się tego słowa, ulubionego fotografa.

Ryszard Horowitz urodził się 5 maja 1939 r. w Krakowie, z racji pochodzenia żydowskiego w czasie II wojny światowej trafił najpierw do krakowskiego getta, a następnie do obozu w Płaszowie. Później w roku 1944 trafił z Płaszowa do fabryki w Brynicach, jako jeden z listy Schindlera, zaś początkiem listopada trafia do Oświęcimia. Studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a później w 1959 r. w Pratt Institute w Nowym Jorku, gdzie mieszka do dziś. Swoje fotograficzne studio prowadzi od 1967 roku. Ryszard Horowitz uważany jest za prekursora komputerowego przetwarzania zdjęć. Zdobywca wielu prestiżowych nagród fotograficznych

Czytanie czyjeś biografii zawsze przychodzi mi z trudem, wiąże się to głównie z faktem, iż niejednokrotnie poznajemy szokujące fakty. A napisanie recenzji na tamtej takiej książki jeszcze bardziej. W trakcie czytania „Życie niebywałego…” odkrywałam w inny sposób znane mi fotografie, analizowałam każde słowo i za pośrednictwem słów motywowałam siebie. Pan Horowitz nie miał łatwego początku, gdyż swoje pierwsze lata przeżył w obozach, jednak pomimo traumatycznych przeżyć zdołał osiągnąć sukces, choć nie było to rzeczą łatwą. Jak już wspominałam napisanie kilku słów na temat biografii jest dla mnie rzeczą trudną, jednakże postaram się po krótce opowiedzieć na temat własnych wrażeń.

Zdarzało się, że w trakcie czytania „Życia niebywałego…” w oczach stawały mi łzy, były i takie chwile, kiedy przecierałam oczy ze zdumienia. Wiele się uczyłam i chłonęłam fotograficzną wiedzę. Choć wydawać się może, że jest to książka lekka i przyjemna, nie do końca taka jest, gdyż przeżycia Ryszarda Horowitza do najprzyjemniejszych nie należą. Jest ona jednak napisana prostym językiem, który trafi do każdego. Dodatkowo autobiografia opatrzona jest fotografiami, które urozmaicają czytanie.


Książkę mogę polecić, każdemu, nie tylko miłośnikom fotografii, bo zwykły człowiek także może odnaleźć coś dla siebie. Przerażać może gabaryt książki, ale kiedy już po nią sięgniemy możemy być pewni przepadniemy.