Podsumowanie roku 2013 i plany na nadchodzący rok 2014


W zeszłym roku podsumowałam rok w trzech postach, w tym postanowiłam zrobić to w jednym. Był to dla mnie naprawdę dziwny rok, książek przeczytałam dużo, ale mogłam przecież przeczytać więcej. Filmów obejrzałam zdecydowanie za mało. Jednak ten rok w 100% mogę uznać, za udany. Wiele się wydarzyło, w każdej dziedzinie. Jaki był dla mnie rok 2013? Co udało mi się osiągnąć? Czego nie? I jakie mam plany na nowy 2014 rok?

Podsumowanie

Z czego mogę być dumna nie czytałam wyłącznie książek, ale również przeczytałam trochę komiksów. Choć osiągnęłam swoje minimum w liczbie przeczytanych książek, nie liczy się dla mnie ilość, ale jakość. Starałam się czytać książki różne gatunkowo, był czas na horror, kryminał, powieść obyczajową, z literatury kobiecej, biografię a nawet literaturę dla dzieci, a także komiksy. Jestem usatysfakcjonowana, bowiem przekroczyłam swój czytelniczy cel, może gdyby nie komiksy i książki czytane na zajęcia nie byłoby takiego wyniko, ale kto wie, ale to i tak nieważne. Czytam dla przyjemności, nie dla wyników.(do listy przeczytanych książek przeniesiecie się klikając w grafikę)
Poza tymi filmami obejrzałam także inne takie, których nie potrafiłam lub nie chciałam recenzować, a były to filmy: 
  • Siła strachu - przymierzałam się do recenzji tego filmu, jest chyba nawet jakiś zalążek, ale nie potrafię po prostu tego filmu zrecenzować.
  • Burleska - film obejrzany przez mnie po raz kolejny, recenzja być może się pojawi, ale tego nie obiecuję.
  • Księżniczka i żaba - no cóż lubię oglądać bajki, ale ciężko mi je recenzować, dlatego też opinia o tej konkretniej bajce się nie pojawi.
  • Katedra 
  • Schody
  • Pies Andulazyjski - surrealistyczne dzieło na temat którego ciężko cokolwiek napisać, dlatego oszczędziłam sobie opinii na temat tego filmu, może kiedyś kiedy obejrzę go ponownie.
  • Forest Gump - ten film, by o nim coś napisać muszę obejrzeć jeszcze raz.
  • Droga do szczęścia - jak wyżej
  • Film, że mucha nie siada
  • Zakonnica w przebraniu
  • Step Up - kiedyś na pewno coś się o tym filmie pojawi, mam z nim przemiłe wspomnienia.
  • X - men Geneza: Wolerine
  • Zielona Mila
  • Jumanji
  • Uwierz w ducha
  • Champion 3: Odkupienie
  • Hobbit: Pustkowie Smauga - recenzja się pojawi, ale już po nowym roku


Nie obejrzałam ich tak wiele jak bym chciała, sporo filmów z mojej długiej listy, wciąż nie zostało obejrzanych. Obejrzałam wiele filmów krótkometrażowych, które wiadomo nie wymagają długiego nakładu czasu. Parokrotnie byłam w kinie, co jednak cieszy. Szczególnie jestem zadowolona z tego, że wybrałam się na Wolverine'a,  Hobbita oraz Szybkich i wściekłych 6. Sądzę, że na nowy rok powinnam ustalić sobie minimalny próg filmowy, bo kiedy go mam, to przynajmniej nie marnotrawię czasu tylko oglądam filmy.
___________________________________________________________________________

W tym 2013 roku miałam ogromną motywację do pisania tego bloga, radość sprawiło mi to, że mogłam podzielić się tym co czytam, wyrazić swoje opinie. Cieszy mnie, choć wiem, że to dla niektórych niewiele, że mój blog przekroczył liczbę 10000 wyświetleń, nie przykładam do tego wagi, ale kiedy przekracza się takie liczby jakoś samoistnie cieszy.Udało mi się również wygrać (po raz kolejny zresztą) książkę, po którą nie sięgnęła bym wcześniej, co mnie bardzo cieszy. Rok 2013 stał się również rokiem, w którym skończyłam swoje Braki, powroty i inne niuanse i wysłałam je do wydawnictwa (!) i choć na odpowiedź jeszcze czekam to mimo to dla mnie sukcesem jest już moja odwaga, rozpoczęłam drugą część, ale również od nowa zaczęłam pisać coś bardzo starego i wkrótce (jak pójdzie mi dalej tak jak mi idzie, a to może być wątpliwe) mam nadzieję to skończyć. 

Byłam na jednym koncercie, na Luxtorpedzie, na który pojechałam tak spontanicznie, że sama myśl o nim wyzwala uśmiech na mojej twarzy. Rok 2013, był rokiem dobrym i na pewno nie był pechowym, ilość niespodzianek jakie mnie spotkały w nim jest zaskakująca, niektóre były miłe, inne mniej. Jednak wszystko składa się na to, że rok 2013 był rokiem dobrym, może nie najlepszym, ale dobrym.

Plany

Postanowiłam podnieść sobie poprzeczkę i wyznaczyć sobie cel 60 książek, ale ponadto mam zamiar przeczytać parę klasyków literatury. Chcę również przeczytać te książki, które gdzieś ciągle mam w planach, a trudno to zrealizować. Mam zamiar wziąć udział również w kilku wyzwaniach: zgłosiłam się już do wyzwania Grunt to okładka, ale myślę, że znajdą się jeszcze jakieś. Chciałabym czytać więcej komiksów i może w końcu też jakieś kupić...

Chciałabym obejrzeć co najmniej setkę filmów, ale nic na siłę. W tym roku sporządzę listę tych wszystkich filmów, które opatrzyłam na filmwebie etykietą: "Muszę obejrzeć" i to właśnie te obejrzę w pierwszej kolejności. W między czasie oczywiście będę oglądała inne filmy, ale jakoś trzeba ruszyć z tym, żeby filmów na liście do obejrzenia było coraz mniej, a nie coraz więcej.
____________________________________________________________________________

Co do innych planów, dalej chciałabym mieć taką motywację do pisania tego bloga jaką mam. Jednak wiem, że w tym roku muszę się skupić na innych rzeczach, ale kto da radę jak nie ja? Pisać dalej, skończyć swoją starą Zamianę, którą to nazwałam (Nie)możliwe i nie poddawać się. 

Życzę sobie i Wam wszystkim, aby ten Nowy 2014 Rok był udany i jeszcze lepszy od poprzedniego!

Stosik grudniowy #12

Witajcie!
Jejku jak ten czas leci, nie tak dawno prezentowałam swój listopadowy stos, a tu już kończy się grudzień.  Jakoś tak się złożyło, że miałam mniej zapału do czytania niż w listopadzie, ale i tak nie jest źle. Grudzień to dla mnie miesiąc wyjątkowy, bowiem obchodzę urodziny, były też oczywiście święta i trochę książek na mojej półce przybyło. Odwiedziłam też bibliotekę, z której nie wyszłam z pustymi rękoma. Stosik grudniowy, ostatni stos w tym roku, kto by pomyślał, jak ten rok szybko przeleciał...
Nie przedłużając prezentuję to co pojawiło się w mojej skromnej biblioteczce w grudniu. Nie jest tego dużo, ale i tak cieszy oko, szkoda tylko, że niektóre książki pojawiły się w biblioteczce tymczasowo. 


Hedström Ingrid - Nauczycielka z Vilette (wypożyczona z biblioteki)
Książkę wzięłam spontanicznie z półki opatrzonej nazwą "Nowości" w miejskiej bibliotece mam nadzieję, że się nie zawiodę.

Munro Alice - Drogie życie, Dziewczęta i kobiety (prezent bożonarodzeniowy)
Nie spodziewałam się znaleźć pod choinką dwóch książek tegorocznej noblistki, ale zostałam zaskoczona. Już wkrótce mam zamiar zabrać się za obie pozycje
.
Nesbø Jo - Karaluchy (zakup własny)
Posiadałam na półce pierwszy, trzeci i czwarty "tom" przygód Harry'ego Hole'a brakowało mi drugiej, dlatego też zdecydowałam się na zakup z pieniędzy, które dostałam na urodziny. Wiadomo do zebrania całej kolekcji brakuje mi jeszcze paru tytułów, ale przynajmniej teraz mam cztery pierwsze, a to cieszy.

Pilipiuk Andrzej - Carska manierka (prezent urodzinowy)
Ta książka to mój prezent urodzinowy od mojej siostry, kazała mi sobie wybrać książkę w księgarni, więc mój wybór padł na tę pozycję. Książka została już przez mnie przeczytana, recenzję możecie przeczytać klikając w tytuł.

Sparks Nicholas - Na ratunek (wypożyczona z biblioteki)
Zewsząd docierały do mnie opinie na temat książek Nicholasa Sparksa, tematyka jego książek nie jest tą po którą sięgam często, ale postanowiłam w końcu zapoznać się z jego z twórczością. W tym celu wypożyczyłam jedyną książkę, która była dostępna, czyli właśnie Na ratunek, została już ona przez mnie przeczytana i klikając w tytuł przeniesiecie się do mojej recenzji.

Stoker Bram - Dracula (zakup własny)
Brak na zdjęciu spowodowany nagłym zakupem na dworcu w katowickim Matrasie. Tak to jest jak ma się czas do pociągu i wejdzie się do księgarni. Błąd. Tak długo szukałam tej pozycji, że nie mogłam się oprzeć.

Tolikien John Ronald Reuel - Władca pierścieni (wypożyczona z biblioteki)
Po przeczytaniu Hobbita mój apetyt na trylogię wzrósł, dlatego też kiedy tylko zobaczyłam to wydanie w bibliotece stwierdziłam, że je wypożyczę, bo wiedziałam, że tak prędko na pewno nie kupię tej książki.

A Wy czytaliście te książki? A może wciąż czekają na waszej półce?



N. Sparks - Na ratunek


Twórczość Nicholasa Sparksa była mi jak dotąd nie znana, obejrzałam jedynie film na podstawie jego powieści – Pamiętnik – który notabene bardzo dobrze wspominam, jednak jego książki były dla mnie zagadką. Każdy zewsząd polecał mi jego powieści i w końcu musiałam przeczytać jakąś jego książkę. Na pierwszy rzut padło na powieść pod tytułem Na ratunek  był to raczej przypadek, aniżeli zamierzony wybór, bowiem ta jedna książka znalazła się w bibliotece.


Denise Holton to samotna matka, jej synek  Kyle pozornie jest jak każdy chłopiec w jego wieku, jednak ma on ogromne problemy z mową. Denise stara się dowiedzieć przyczyny zaburzeń u swojego dziecka, a także konsekwentnie z nim pracuje. Kiedy pewnego dnia wraca od kolejnego specjalisty do swojego domu w Edenton nad miastem szaleje burza. Denise nie potrafiąc opanować samochodu doznaje wypadku, nieprzytomną znajduje ją strażak Taylor McAden. W szpitalu Denise poznaje matkę Taylora – Judy, która postanawia ją odwiedzić, kiedy dowiaduje się kim jest Denise. Z biegiem czasu pomiędzy Denise a Taylorem zaczyna rodzić się uczucie, jednak McAden nie potrafi uporać się ze swoją przeszłością.

Bardzo prosta historia, można by powiedzieć romansidło, które i tak kończy się happy endem. Może i tak jest, ale historia bardzo rzeczywista, nie wydawała mi się ona także zbyt cukierkowa i przekoloryzowana. Dla mnie była w sam raz. Może nie przepadam za takimi powieściami, gdzie z góry wiemy jak się wszystko potoczy, wolę trochę pogmatwania i niekoniecznie takie, gdzie mogę przewidzieć ich koniec. Nie wiem jak z innymi powieściami Nicholasa Sparksa, ale ta była dla mnie zbyt przewidywalna. Nie mogę jednak powiedzieć, że się nudziłam, bowiem książka ta była naprawdę interesująca i idealna na tę porę. Wciągnęła mnie i czytając obiecywałam sobie, że to ostatni rozdział. Na ratunek na pewno mnie zafascynowało i urzekło, głównie za tę prostą, piękną choć trudną miłosną historię, może i czasem nudną, jednak nie jestem w stanie krytycznie spojrzeć na tę powieść. Miała w sobie coś od początku co przyciągało.

Nicholas Sparks operował prostym zrozumiałym językiem, bohaterowie byli zwyczajni, niczym się nie wyróżniali i wzbudzali sympatię od początku. Może i irytowała mnie Melissa i w później denerwowało zachowanie Taylora, to jednak byli oni autentyczni, nie przekoloryzowaniu i sztuczni. I chyba właśnie to sprawiło, że Na ratunek tak przyjemni mi się czytało.

Jak już wspomniałam wcześniej to było moje pierwsze spotkanie z twórczością Nicholasa Sparksa, myślę, że kiedyś ponownie sięgnę po jakąś jego książkę, jednak nie sądzę by nastąpiło to szybko. Po prostu wolę, gdy w książce panuje tajemnica i nie wiem co się wydarzy, niż dostaje opowieść, która jest przewidywalna. Nie wiem jakie są inne książki, może nie wszystkie są takie same, ale ta właśnie taka była, choć bardzo się cieszę, że trafiłam na taką książkę tego autora, której nie czytał nikt z moich znajomych i nie miałam w głowie ich opinii. Na ratunek to dobra pozycja na chandrę, na długie zimowe wieczory pod kocykiem i z kubkiem czegoś przyjemnie parującego.


A. Pilipiuk - Carska manierka



„Carska manierka” to druga książka z dorobku Andrzeja Pilipiuka, którą miałam okazję przeczytać. Nie wiedziałam czego się po niej spodziewać, ale to sprawiło, że mój „apetyt” na tę książkę wzrósł. W „Carskiej manierce” znajduje się 8 opowiadań, które są lepsze i gorsze, ale każde spośród nich mi się podobało i sprawiło, że w duchu się naprawdę nieźle uśmiałam, bowiem książkę tą czytałam w pracy, kiedy nie było klientów. Zacznę od tego, że bardzo spodobało mi się wydanie książki, które jest bardzo eleganckie, a zarazem proste. Już na sam widok można stwierdzić, że będzie się miało do czynienia z wyjątkowymi i niezwykłymi opowieściami.


„Manierka” to pierwsze opowiadanie, którego bohaterem jest licealista Robert Storm. Przyjeżdża on na Śląsk, gdzie pragnie odnaleźć trochę złóż złota. Jednak na Roberta czeka nieco inne zadanie. Jego wujek podarował mu carską manierkę, która miała wskazać miejsce ukrycia przez rosyjskiego żołnierza skarbu. Ukryte są na niej znaki, które Robert musi rozszyfrować, aby dotrzeć do skarbu. Powiem szczerze, że bardzo mi się od pierwszego zdania podobało to opowiadanie i tak było do końca. Trochę mnie zaskoczyło, ale bardzo pozytywnie.

„Czarne parasole” to opowiadanie bardzo mi się spodobało ze względu na swój główny wątek, a mianowicie lata 20. i aparaty. Robert pomaga swojemu koledze policjantowi w rozwiązaniu pewnej zagadki. Otóż pewien mężczyzna znalazł rolki starego filmu, który postanowił wywołać i pokazać światu, ale czy na pewno? Tego właśnie próbuje się dowiedzieć Robert i jego kolega. Muszę przyznać, że opowiadanie naprawdę mocno mnie zbiło z tropu i bardzo rozbawiło, ale też sprawiło, że zamarzyłam o czymś takim.

„Na dnie mogiły z kolei trochę mnie przestraszyło, bowiem Robert Storm zmierzył się z nie zbyt przyjaznym Domem Czarnych Liści. Musiał on odnaleźć pewną mogiłę poległych żołnierzy, aby znaleźć pewną rzecz, rzekomo należącą do przodka zleceniodawcy, ale czy tak jest rzeczywiście? Opowiadanie bardzo tajemnicze, ale i przerażające ze względu na sam Dom Czarnych Liści, jednak pomimo to bardzo ciekawe i interesujące.

„Album” spodobał mi się najmniej, ale bardzo zaintrygował. Robert dostaje polecenie od swojego starszego znajomego, aby po jego śmierci zaopiekował się pewnym bezcennym artefaktem, który ten ukrywa przed światem od wielu lat. Co kryje w sobie ten przedmiot, że musi być tak skrupulatnie chroniony? Nie zdradzam tylko odsyłam do lektury.

„Miód umarłych” i to kolejne opowiadanie, które sprawiło, że włos zjeżył mi się na głowie. Bardzo mnie urzekło ze względu na zagadkę jaka się tutaj wdarła. Autor w doskonały sposób połączył miejscowe wierzenia z życiem codziennym. Można z niego również odczytać morał, że kiedy jesteśmy zbyt chciwi i najchętniej dążylibyśmy po trupach do celu (i to nie jest przenośnia) poniesiemy srogie rozczarowanie.

„Śmierć pełna tajemnic”tutaj bohaterem nie był już Robert Storm, a pewien doktor – Paweł Skórzewski – który to postanawia uratować swojego krewniaka z bolszewickiej Rosji. Opowiadanie zaczyna się od pewnego wykładu o śmierci doradcy carskiego Grigorija Rasputina. Wydarzenie to nadaje sens całemu opowiadaniu, ale nie zdradzę niczego więcej, nie wiem po prostu jak je opisać, żeby nie popsuć czytania. To opowiadanie bardzo mi się podobało, chyba nawet najbardziej.

Przedostatnie o tytule „Tajemnica Góry Bólu”  bardzo mnie wzruszyło, tak wzruszyło. Paweł Skórzewski wraz ze swoim krewnym Aleksandrem i kilkoma innymi ludźmi wyruszają w poszukiwaniu Arki Noego. Czy uda im się dotrzeć do swojego celu? Odsyłam do opowiadania.

„Rehabilitacja Kolumba” początkowo naprawdę mi się nie podobała. Nie umiałam się w niej odnaleźć i trochę nudziłam, jednak kiedy już zrozumiałam o co chodzi naprawdę nieźle się nadziwiłam i uśmiałam. Akcja toczy się w naprawdę dawnych czasach, a Hiszpanie nie są zbyt mile widziani ze względu na występek Kolumba. Co biedny Kolumb takiego zrobił, że używanie jego nazwiska to najgorsza z możliwych obelg? Tego nie zdradzę, ale możecie być pewni będziecie zaskoczeni.

Carska manierka Andrzeja Pilipiuka okazała się być strzałem w dziesiątkę. Książkę czytało się naprawdę przyjemnie, a każde opowiadanie wnosiło coś nowego i każde było dobre. Nie nudziłam się, a wręcz przeciwnie niesamowicie odprężyłam i z ciekawością rozwiązywałam ukryte zagadki. Kartki przewracałam niemal z zapartym tchem chcąc dowiedzieć się co będzie dalej, a autor wciąż i wciąż mnie zaskakiwał. Wiadomo jedne przypadły mi do gustu bardziej, inne mniej, ale na pewno była to pozycja warta uwagi. Każda historia przenosi nas w barwny i zupełnie inny świat. Sprawia, że przenosimy się w inne wymiary i zaglądamy we wnętrza naszych marzeń. Dobra pozycja na długi nudny wieczór, można przeczytać wszystkie opowiadania od razu (tak jak zrobiłam to ja) lub czytać sobie po jednym. W Carskiej manierce do każdego opowiadania dołączony był rysunek dotyczący jego treści, przyznać trzeba, że ilustracje zamieszczone w tej książce Andrzeja Pilipiuka robiły wrażenie i uzupełniały moje wyobrażenia.

Z pewnością powrócę jeszcze do twórczości pana Pilipiuka, gdyż po tej książce jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że jego pozycje do mnie trafiają. Tę książkę mogę w ciemno polecić, gdyż nie można się nudzić czytając ją.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:
(może nie do końca klasyfikuje się ona jako kryminał, ale jednak wątki lekko kryminalne się tutaj pojawiły)

WESOŁYCH ŚWIĄT!!

TAG: Święta według książkoholika

Skorzystałam z zaproszenia do "zabawy" przez Esę i postanowiłam wziąć udział w tym świątecznym tagu, bo mówiąc szczerze myślałam o jakimś świątecznym poście, ale nic mi nie przychodziło do głowy, a TAG Esy okazał się być tym czego szukałam, a więc do dzieła!




 1. Który bohater literacki mógłby zająć puste miejsce przy Twoim wigilijnym stole?
Matylda Malinowska z serii o Zawrociu Hanny Kowalewskiej

2. Jaką książkę zamierzasz czytać podczas tegorocznych świąt Bożego Narodzenia?
 Władca Pierścieni J.R.R. Tolkiena, Doktor Sen Stephena Kinga

3. Jaką książkę podarowałbyś/abyś najbliższej Twojemu sercu osobie?
Ciężko mi powiedzieć, ale pewnie coś z gatunku, które ta osoba lubi albo o czymś co ją interesuje.

4. Najchętniej zjadłbyś/abyś kolację wigilijną przygotowaną przez którą bohaterkę/bohatera literackiego?
Bilbo Baginnsa z Hobbita J.R.R. Tolkiena, myślę, że byłoby co jeść ;) i byłaby to niezapomniana wieczerza wigilijna.

5. Jaką książkę chciałbyś/abyś dostać pod choinkę?
Coś Marii Nurowskiej, Stephena Kinga, Jo Nesbo czego jeszcze nie czytałam lub nie mam na półce.
Kalifornizację, czyli po prostu biografię Red Hot Chili Peppers


6. Jaką książkę o prawdziwie świątecznym klimacie mógłbyś/abyś polecić?
Nie będę oryginalna i powiem Opowieść wigilijna, żadna książka nie ma dla mnie głębszego świątecznego klimatu niż ta.

7. Z rodziną z której książki chciałbyś/abyś spędzić święta?
Hmm... nie wiem, może po prostu nie ma takiej rodziny.

8. Co najbardziej lubisz w świętach?
Strojenie choinki, pieczenie ciastek...

9. Twój ulubiony świąteczny film to...
Koszmar przed gwiazdką (Miasteczko Halloween) Tima Burtona
To właśnie miłość
Kevin sam w domu


10. Co typowo świątecznego towarzyszy Ci podczas czytania?
Chyba nie ma czegoś takiego, ale czasem mój kubek z Mikołajem, którego jednak używam cały rok.

Zachęcam do odpowiedzenia na pytania przygotowane przez Esę, gdyż trzeba przyznać są dosyć ciekawe ;)

Przerwa sezonowa w oglądanych serialach, a tutaj mała aktualizacja co oglądam

Przychodzi taki czas, kiedy następuje sezonowa przerwa w serialach i co wtedy? Na pewno można zaoszczędzić trochę czasu, bo nie ma co oglądać, można też zacząć oglądać nowe seriale. Ja postanowiłam opowiedzieć kilka słów o tych serialach, które aktualnie oglądam, o dużej liczbie pisałam tutaj na blogu, a ile z nich wciąż oglądam?




Grimm - aktualnie emitowany jest trzeci sezon, a serial wciąż mi się nie znudził. Może to kwestia tego, że w każdym odcinku prezentowany jest inny biont, choć te które pojawiły się wcześniej też się przewijają przez odcinki. Jest to serial, który oglądam najdłużej. Rozpoczęłam jego oglądanie na 1 roku studiów, w 2011 roku. Co mnie w nim zafascynowało? Do dzisiaj tego nie wiem, może właśnie to połączenie wątku kryminalnego z irracjonalnością? O czym jest Grimm? To opowieść o detektywie z policji w Portland - Nicku Buckhartdzie - który dowiaduje się, że posiada niezwykłą zdolność, jest Grimmem, czyli osobą, która potrafi rozpoznawać bionty, nawet kiedy nie są przeistoczone, ma on wiele ciekawych urządzeń, którymi może pokonać tych niebezpiecznych biontów.

Arrow - serial, który zaczęłam oglądać w minione wakacje. Wciągnęłam się za sprawą kolegi z uczelni. I choć pierwszy sezon podobał mi się bardziej, aniżeli drugi, jednak coś sprawia, że czekam na kolejny odcinek. Może to fakt, że jest to coś na podstawie komiksów? A może jednak, że postać Olivera Queena bardzo mnie fascynuje? Arrow opowiada historię miliardera Olivera, który w wyniku katastrofy wylądował na pewnej wyspie, gdzie nabył pewnych umiejętności, między innymi strzelania z łuku. Kiedy został odnaleziony i powrócił do swojego miasta - Starling City. Postanowił je oczyścić z tych, którzy mu zagrażają, stał się jego strażnikiem - Strzałą.

Dracula - to "świeżynka" w oglądanych przez mnie serialach. Zaczęłam oglądać bardzo spontanicznie, bowiem po pierwszym odcinku trzeciego sezonu Grimma była zapowiedź serialu Dracula, zafascynowało mnie to, że akcja osadzona jest w czasach steampunku. A Dracula nie jest tylko zamkniętym w zamczysku krwiopijcą, a przebiegłym biznesmanem. Wspomnieć też muszę, że przyciągnął mnie aktor, odgrywający rolę Nosferatu, a mianowicie Jonhanntan Rhys - Meyers. Podoba mi się tutaj, że Dracula naprawdę nie może wychodzić na słońce, a drobne wyjście na nie od razu go spala. W serialu występuje też niebanalny wątek miłosny i akcja jest naprawdę prędka i żywiołowa, nie można się nudzić oglądając Draculę. 





I to w zasadzie jedyne trzy seriale, które oglądam i na których nowe odcinki czekam, które już w styczniu. Nie oglądam już The Walking Dead, bo akcja mnie jednak nie porwała, może i zamysł mi się podobał, ale podanie już nie. Nie oglądam The White Collar, bo nawet czarujący Matt Bomer nie sprawił, żebym choćby dla niego oglądała ten serial, fałszerstwa już mi się znudziły. Nie spoglądam już od czasu do czasu na Simponsonów, ale może to jeszcze nadrobię. Przymierzam się do kilku serialów i może w tej przerwie obejrzę dotychczasowe odcinki, zobaczymy.

A Wy oglądacie/oglądaliście któryś z tych seriali? A może macie któryś w planach?

Koncert Luxtorpedy + Rok starsza

Dzisiaj stałam się o rok starsza, szczególnych zmian nie odczuwam. Niewiele brakowało, żebym we własne urodziny miała nastrój godny trupa. Robię teraz prawo jazdy i jak można się domyślić oblałam egzamin, nie ma to jak zostać oblanym z powodu widzi mi się egzaminatora, ale nie w tym rzecz. Humor mi się poprawił i trochę to niepokojące bo z głębokiego dołka rozpiera mnie bezgraniczna radość, ale już przechodzę o co chodzi. Mój kolega bardzo chciał, abym wybrała się z nim na koncert Luxtorpedy do Katowic. Niestety brak funduszy sprawił, iż nie mogłam pojechać, ale ów kolega zafundował mi bilet na koncert - taki prezent mikołajkowo - urodzinowy.. Prezentuję więc wrażenia po koncercie Luxtorpedy w Megaclubie w Katowicach.



Support zaczął grać o godzinie 19:00, był to krakowski zespół, którego nazwy nie pamiętam. Bardzo podobała mi się grana przez nich muzyka. Dla mnie był to taki delikatny, ale z powerem, melodyjny rock. Bardzo urzekł mnie głos wokalisty, było w nim to "coś". Przyjemnie się ich słuchało i chyba dobrze rozgrzali publikę przed właściwą gwiazdą wieczoru. Muszę to powiedzieć, iż twórczość zespołu Luxtorpeda jest mi znana, ale bardzo pobieżnie, wiem, że to spory błąd, który należy poprawić, gdyż jest to naprawdę dobra i przede wszystkim chrześcijańska muzyka. Muzycy Luxtorpedy na scenę wyszli troszkę po dwudziestej i zagrali świetnie i choć ja w pełni tekst znałam z dwóch piosenek to mimo to świetnie bawiłam się na tym koncercie. 

I choć w którymś momencie, jeszcze podczas gry supportu rozdzieliłam się ze swoim kolegom, gdyż on wylądował w kotle, a ja z uwagi na uraz kolana i okulary po prostu wycofałam się w bok, gdzie spędziłam resztę koncertu, gdyż nie chciałam przepychać się do mojego kolegi, pomimo iż stał on przy barierkach na samym przodzie. Bardzo mile spędziłam ten koncert, choć czasem lądowali na mnie ludzie tańczący pogo, a ja miałam wrażenie, że staję coraz bardziej w głąb ściany nie przydarzyło mi się nic złego. Dziękowałam Bogu, że ubrałam glany, a to wszystko dlatego, że były to buty, które stały najbliżej drzwi, a na koncert zbierałam się w błyskawicznym tempie. Co najważniejsze koncert całkowicie mnie odprężył, sprawił, że zapomniałam o tym przykrym wydarzeniu dzień wcześniej. Po raz kolejny bardzo spontaniczna decyzja, choć planowałam pojechać na ten koncert, ale niestety zabrakło pieniędzy była niesamowicie udana. Chciałam to trochę bardziej rozwinąć, ale w głowie plącze mi się tyle myśli niekoniecznie wędrujących wokół muzyki, że chyba poprzestanę i zostawię was z utworami, które z repertuaru Luxtorpedy są mi najbardziej bliskie i znane.
 Dziękuję Bogu i mojego kochanemu koledze, że mogłam usłyszeć Luxtorpedę na żywo!
I utwór, który bardzo mi się spodobał podczas koncertu, a którego wcześniej nie kojarzyłam:


M. Krajewski - W otchłani mroku


Po powieść Marka Krajewskiego sięgnęłam z nieznanego mi powodu. Czy była to decyzja, która okazała się błędem? Otóż nie. Poznałam twórczość polskiego autora, która usatysfakcjonowała mój gust, jeśli chodzi o kryminały. Jak można się domyślić było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Marka Krajewskiego, więc nie mam odniesienia do innych jego powieści.



W otchłani mroku to opowieść kryminalna osadzona w latach powojennych, czyli wczesnego komunizm w Polsce. Akcja rozgrywa się we Wrocławiu w roku 1946, gdzie były policjant ze Lwowa zostaje wynajęty przez dwóch profesorów tajemnej szkoły zwanej Gymnasium Subbterraneum, aby sprawdzić kto donosi UB na szkołę. Okazuje się jednak, że w mieście dochodzi do gwałtów na młodych dziewczynach. Popielski, były lwowski komisarz, rozpoczyna swoje nieoficjalne śledztwo i odkrywa piekło powojennego świata.

Może i W otchłani mroku nie mamy typowej zagadki kryminalnej, gdyż od samego początku wiemy, kto stoi za serią brutalnych gwałtów to jednak musimy odnaleźć ubeckiego szpiega i przyznać trzeba, że autor zastosował naprawdę dobrą zmyłkę. Czytając W otchłani mroku byłam naprawdę momentami zniesmaczona, a moja wyobraźnia wszystko sobie wyobrażała jak leciało, co za skutkowało tym, że powiedziałam, iż nie sięgnę już po żadną książkę Marka Krajewskiego. Jednak po lekturze całej powieści uświadomiłam sobie, że owe opisy nie były tak brutalne (i natrafiłam już kiedyś na gorsze) i autor pisze w taki sposób, że chętnie do niego powrócę. Co najbardziej podobało mi się w powieści Marka Krajewskiego to to, że połączył on ze sobą światy, które pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego: filozofii, komunizmu i brutalnych gwałtów, a to wszystko w pięknym Wrocławiu. Po drugie autor na każdym kroku nas zaskakiwał odsłaniając karta za kartą.

Kupiłam książkę kierowana impulsem i po raz kolejny otrzymałam dobrą dawkę emocji w ciekawej oprawie. Nie zawiodłam się na W otchłani mroku i z pewnością sięgnę kiedyś po starsze powieści Marka Krajewskiego.



Recenzja bierze udział w :


Listy do M.

Gatunek: Komedia romantyczna
Produkcja: Polska
Premiera: 10 listopada
Reżyseria: Mitja Okorn
Scenariusz: Karolina Szablewska, Marcin Baczyński



Nie często oglądam komedie romantyczne, a tym bardziej te polskiej produkcji. Jednak czasami robię wyjątek, tak i zdarzyło się w przypadku Listów do M. . O tym filmie słyszałam wiele pochlebnych opinii, dlatego też chciałam poznać tę produkcję, więc kiedy zobaczyłam, że leci on w niedzielne popołudnie na pewnym kanale postanowiłam to wykorzystać. Listy do M. na pierwszy rzut skojarzyły mi się z zagraniczną produkcją o tytule To właśnie miłość i choć była to polska podróbka dobrej komedii romantycznej to jednak dobrze bawiłam się oglądając ten film.



Film opowiada historię kilku ludzi, których zmieniają święta. Doris (Roma Gąsiorowska) jest nieszczęśliwą kobietą, która pragnie miłości i tego by przestać być samotną w Wigilię. Mikołaj Konieczny (Maciej Stuhr) pracuje w radiu i jego szefowa Małgorzata (Agnieszka Wagner) każe mu wziąć w wigilijny wieczór nocną zmianę, choć ten chciałby ten czas spędzić ze swoim synem. Wojciech (Wojciech Malajkat), mąż Małgorzaty, zmierzając do Warszawy zabiera po drodze małą dziewczynkę – Tosię (Julia Wróblewska) i przywozi ją do swojego domu. Szczepan (Piotr Adamczyk) pracuje całymi dniami przez co stracił kontakt z córką Majką (Anna Matysiak) i żoną Kariną (Agnieszka Dygant), dlatego też w Wigilię postanawia to zmienić. Melchior (Tomasz Karolak) pracuje w centrum handlowym jako Święty Mikołaj, choć w gruncie rzeczy nienawidzi dzieci. Jest jeszcze Wladi (Paweł Małaszyński), który wstydzi się przedstawić rodzinie swoją miłość.

Nie wymagająca, ale mimo to zabawna i wzruszająca równocześnie komedia romantyczna. Oglądając ją naprawdę miło spędziłam czas, pośmiałam się i wzruszyłam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam tak dobrze zrealizowaną polską komedię romantyczną. Może i świat przedstawiony w Listach do M.  był cukierkowy, to jednak mimo to czasem potrzeba i obejrzeć taki film. Każdy z bohaterów był inny i każdy został w wiarygodny sposób przedstawiony. W filmie wystąpili aktorzy, którzy znani są każdemu, co również jakoś wpłynęło na mój odbiór filmu.

Bardzo lubię, kiedy komedia romantyczna naprawdę mnie bawi, ale także i wzrusza. Jednak przede wszystkim lubię, kiedy nie jest ona przesłodzona i bardzo głupiutka, lubię, kiedy taki film pomimo to zmusza do jakieś refleksji, do pochylenia się nad swoim życiem. Takie właśnie były Listy do M.. Poleca ten film, kiedy chcemy odpocząć po ciężkim dniu i obejrzeć coś lekkiego.

J. Chmielewska - Krętka blada


Krętka blada stała na półce i czekała, aż ją przeczytam prawie dwa i pół roku. Za każdym razem, gdy się za nią zabierałam nie potrafiłam przebić się przez początek i zabierałam się za coś innego. W końcu jednak postanowiłam zacisnąć zęby i przebić się przez ten nie zbyt ciekawy początek.  Do tej książki Joanny Chmielewskiej mam bardzo mieszane uczucia, pomimo mojej sympatii do tej autorki, Krętka blada niestety mówiąc szczerze trochę mnie zawiodła. Za dużo było zamieszania, ciągła się tak jakoś bez składnie i momentami naprawdę nudziła.
„Siła nadziei jest potężna, a wrodzony optymizm dodaje jej skrzydeł…” /str.85/


W Krętce bladej dostajemy dobrą i zagmatwaną historię kryminalną. Głównych bohaterów Joannę Chmielewską i policjanta  Roberta Górskiego poznajemy w momencie, kiedy pani Chmielewska natrafia na palący się samochód, który gasi. Wraz ze swoim siostrzeńcem Witkiem natrafiają na ślady pewnego zabójstwa, które ktoś za wszelką cenę chciał zatuszować. Jednak głównym wątkiem kryminalnym było coś zupełnie innego. Joanna Chmielewska udając się w pełnej sprawie do swojego znajomego pana Teodora Buczyńskiego trafia w jego mieszkaniu na trupa. Początkowo myśli, iż jest jej znajomy, po przyjrzeniu się ofierze stwierdza, iż jest to znany polityk. Pomimo niechęci Joanna Chmielewska włącza się w śledztwo dziwnym trafem prowadzonym przez Roberta Górskiego i pomaga rozwiązać mu tę niezbyt przyjemną zagadkę.

Jak już wspomniałam na wstępie książka była dla mnie nudna, choć pomysł jaki niewątpliwie autorka na Krętkę bladą miała według mnie nie został w pełni zrealizowany. Czegoś tej Krętce bladej brakowało, tego jest niemal pewna. Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki, bowiem sam pomysł zbrodni i różnych konszachtów, które przewijały się przez fabułę powieści bardzo mi się podobał. Plusem było to, że nie wpadłam na nawet na właściwy trop, a główkowałam razem z bohaterami. Jednakże z drugiej strony podanie pozostawia wiele do życzenia. Nie będę owijała w bawełnę, akcja książki po prostu jakoś tak się ciągła, a kiedy nabrała rozpędu powieść się skończyła. Bardzo urzekli mnie bohaterowie, których sylwetki były dobrze zaprezentowane przez co łatwiej ich było sobie wyobrazić, także dokładność miejsc w których działa się akcja była na plus dla Krętki bladej.

Nie zrażam się jednak do twórczości Joanny Chmielewskiej, gdyż mam za sobą również pozytywne wspomnienia z tą autorką. Niestety przyznać to trzeba, że zawsze zdarzy się przynajmniej jedna taka książka w dorobku autora, która na tle pozostałych wybiega bardzo słabo. Tak było w tym przypadku z Krętką bladą.

Książka przeczytana w ramach wyzwań:





Stosik listopadowy #11

Witajcie!
Nie tak dawno publikowałam stoisk październikowy, a tu już kończy się kolejny miesiąc. Listopad okazał się dla mnie miesiącem bardzo aktywnym pod względem czytania (choć jeszcze się nie skończył), a czas jakby się skurczył, a nie rozciągnął. Prezentuję stosik listopadowy już dziś, bo czuję, że później albo o tym zapomnę, albo nie będzie czasu (nie przypuszczam, żeby jakiekolwiek książki do mnie jeszcze dotarły, a jeśli dotrą zaprezentuję je w stosie grudniowym). Na mojej półce pojawiło się kilka nowości, niektóre są tam tymczasowo (odwiedziłam bibliotekę i to cud, że wyszłam z taką małą liczbą książek, choć pewnie wyszłabym z większą, gdybym tylko znalazła te pozycje, które chciałam), które bardzo mnie cieszą. Ze smutkiem, ale i radością stwierdzam, że moja prywatne półki (te znajdujące się w moim pokoju) zapełniają się coraz bardziej i za niedługo będę musiała pomyśleć o jakimś nowym rozwiązaniu. Na całe szczęście przed zakupem nowych książek powstrzymują mnie fundusze, które mam, moja mama i chęć zakupu lustrzanki (czyli oszczędzamy). A oto i zdobycze listopadowe:


King Stephen - Doktor Sen (zakup własny)
Nie mogłam przejść obojętnie obok tej książki Stephena Kinga, szczególnie, że udało mi się dorwać ją w cenie o prawie połowę tańszej niż cena okładkowa. Mam zamiar się za nią jak najszybciej zabrać, gdyż nie ukrywam bardzo kusi mnie kontynuacja Lśnienia, które czytałam na początku miesiąca.

Larsson Stieg - Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet (zakup własny)
Tę pozycję miałam w planach czytelniczych od bardzo dawna. Chciałam ją upolować w bibliotece, ale zawsze była wypożyczona. W końcu jednak trafiłam na ciekawą okazję i zakupiłam tę pozycję, teraz muszę tylko dokupić pozostałe dwie części

Nurowska Maria - Powrót do Lwowa , Dwie miłości (wypożyczone z biblioteki)
Te dwie książki to dwa kolejne tomy trylogii ukraińskiej, która od pierwszej części mocno mnie zaintrygowała i wciągnęła. Nie mogłam się doczekać dalszych losów Elizabeth, więc ruszyłam do biblioteki i wypożyczałam obie pozycje. Obie już zostały przez mnie przeczytane i moje recenzje możecie przeczytać klikając w tytuły.

Po tym jak w zeszłym roku wygrałam Krąg i poznałam te dziewczyny z tajemniczego i trochę na pozór nudnego miasteczka Engelsfors wiedziałam, że będę musiała zapoznać się z drugim tomem ich przygód. Tak też się stało, książka przywędrowała do mnie w miesiącu listopadzie i mogłam się z nią zapoznać.

A Wy czytaliście któraś z tych książek? Jakie są wasze wrażenia? A może wciąż macie je w planach?

Sz. Hołownia - Last minute. 24h chrześcijaństwa na świecie


Kto z nas nie marzył kiedyś o podróży dookoła świata? Sama należę do osób, które chciałaby zwiedzić mnóstwo krajów. Podróżować można z różnych powodów. Szymon Hołownia wybrał się w podróż po świecie, aby porozmawiać ze swoimi (naszymi) braćmi chrześcijanami.



Szymon Hołownia przemierzył niemal cały świat, był na małej wyspie Guam, w Hondurasie, gdzie helikopter pilotował kandydat na papieża kardynał Maradiaga, w Papui – Nowej Gwinei, gdzie polscy (i nie tylko) misjonarze tłumaczą Pismo Święte na miejscowe języki, rozmawiał z kobietą, nawróconą muzułmanką, która z powodu swojego wyboru wiary musi się ukrywać. Odkrywał jak funkcjonuje Kościół w Honkongu. Jednak przede wszystkim w książce Last minute. 24h chrześcijaństwa na świecie możemy zrozumieć, że w naszym kraju wiara nie ma się jeszcze tak źle i wciąż niezmienne należy świadczyć o Chrystusie. Polski zakonnik – Andrzej Madej posługujący na misjach w Turkmenistanie nieustannie głosi, że Chrystus Zmartwychwstał, niesamowicie urzekło mnie to, że jest on w stanie krzyknąć te pełne nadziei słowa również na pustyni, gdzie niewiele osób go usłyszy.


Czytając Last minute. 24h chrześcijaństwa na świecie próbowałam zrozumieć funkcjonowanie, wciąż żywego Kościoła. Warto zauważyć, że Szymon Hołownia nie rozmawiał wyłącznie z katolikami, ale również z przedstawicielami innych wyznań, mimo to jednak poprzez tę książkę czuło się, że jesteśmy wszyscy razem Wspólnotą. Rozmowy, które przeprowadził Szymon Hołownia są szczere i ujawniają, jak trudna może być wiara, ale równocześnie jak można cieszyć się z tego, iż jest się chrześcijaninem.  Oprócz świadectw, rozmów, a także własnych przemyśleń i obserwacji autora mamy również sporą dawkę zdjęć, które to uzupełniają obraz książki. Czytając ją zaspokoiłam (tymczasowo oczywiście) swoją ciekawość poznania świata, gdyż Szymon Hołownia zaserwował nam również trochę z różnych krajów.



Ta pozycja bardzo pozytywnie naładowała mnie do życia. Nie czytało się jej ciężko, ale bardzo lekko i z ogromną przyjemnością. Choć czasami musiałam niektóre treści przemyśleć, gdyż albo czegoś nie zrozumiałam, albo po prostu odebrało mi mowę. Do niektórych fragmentów wracałam, czytałam parę razy. Jestem pewna, że powrócę do tej książki w przyszłości.

M. Strandberg, S.B. Elfgren - Ogień


Ogień to druga tom cyklu Krąg autorstwa duetu: Matsa Strandberga i Sary B. Elfgren, po tę pierwszą sięgnęłam przed rokiem (głównie dzięki wygranej na lubimyczytać.pl) i po jej lekturze byłam bardzo ciekawa dalszych losów bohaterek, dlatego też postanowiłam po nią sięgnąć.  Ogień to powieść kierowana do nastolatków, przepełniona magią i zjawiskami paranormalnymi, jednak ja miło spędziłam czas czytając tę książkę, pomimo iż nastolatką już nie jestem.


Minoo, Anna – Karin, Vanessa, Linnea i Ida są już w drugiej klasie liceum, są też naturalnymi czarownicami – Wybrańcami, przed którymi stoi trudne zadanie pokonania zbliżającej się apokalipsy. Jednak na nastolatki czeka wiele niebezpieczeństw. W ich rodzinnym mieście Engelsfors  zaczyna działać tajemnicza organizacja kierowana przez rodziców dawnego przyjaciela Linnea’i - Eliasa, który w poprzednim roku został zamordowany przez demony, o nazwie „Poztywne Engelsfors”. Magiczna Księga jak i Matilda – czarownica z dawnych czasów, która komunikuje się z dziewczynami ostrzegają przed tą organizacją, ale również innymi niebezpieczeństwami, które czyhają na Minoo, Annę – Karin, Vanessę, Linnea’ę i Idę. Do tego jeszcze nad Anną – Karin wisi proces przed Radą za niewłaściwe używanie magii, nastolatki muszą się pomóc przyjaciółce uniknąć nieuniknionej kary. Dziewczyny jeszcze bardziej muszą sobie zaufać, a także wspierać. Pokonywać rodzące się pomiędzy nimi tajemnice.

W tej części jeszcze lepiej poznajemy bohaterki, ich rozterki i zachowania. Każda z dziewcząt reprezentuje zupełnie inny charakter, lecz autorzy nie przegapili ani jednego szczegółu.  Choć nie można tego ukryć w książce pojawia się trochę niedomówień, które mogą drażnić, jednak w końcu i tak zostają one wyjaśnione. Swoją fabułą jednak Ogień  momentami bardzo przypominał mi Krąg , chodzi mi o ten sam schemat działania: dziewczyny dowiadują się o zagrożeniu, próbują szukać winnych i jakoś się im przeciwstawić.  Pomimo tych podobieństw, które są „normalne” w powieściach dla młodzieży. Nie dostaniemy w tej książce jednak czegoś wyjątkowego, czego nie było nigdzie wcześniej, wszystko to już było, ale warto ją mimo to przeczytać.


Czytając Ogień odprężyłam się i naprawdę przyjemnie spędziłam czas. Książka jest wciągająca od pierwszej do ostatniej strony i nie można tego ukryć, jest się ciekawym co zdarzy się w kolejnej części. Mats Strandberg  i Sara Elfgren napisali dobrą powieść, która jest lekka i przyjemna w czytaniu, a to bardzo sobie cenię. Polecam tę książkę, gdyż można naprawdę dobrze się bawić szukając na przykład „winnego” całego „zamieszania”.

M. Nurowska - Dwie miłości


W zaledwie tydzień od skończenia drugiego tomu trylogii lwowskiej sięgnęłam po trzeci i zarazem ostatni tom. Byłam bardzo ciekawa, co też Maria Nurowska wymyśliła dla swoich czytelników w Dwóch miłościach. Moja ciekawość, a zarazem wyobraźnia została tak rozbudzona, że w nocy po skończeniu Powrotu do Lwowa śnił mi się dalszy ciąg historii Elizabeth i Andrew. Jednak to co dostałam w trzeciej części mną wstrząsnęło, miałam ochotę porzucić książkę gdzieś na początku i do niej nie wrócić, a byłby to srogi błąd.


Dwie miłości skupiają się bardziej na Andrew, który pragnie odszukać Elizabeth, która nie wróciła ze swojej wyprawy za Donieck, gdzie szukała swojego męża. We Lwowie zjawia się również matka Elizabeth – Julia, której przyjazd na Ukrainę odmienił życie. Przez przypadek Andrew dowiaduje się, że w tajnych więzieniach w strefie Czarnobyla znajduje się pewien więzień. Mecenas Sanicki na wzgląd na swoją miłość do Elizabeth i jej oddanie w sprawie odnalezienia męża chce to sprawdzić. Nie będę zdradzała niczego więcej, nie powiem, czy odnalazł się Jeffrey Connery, ani gdzie podziała się Elizabeth.

"Odległość dla miłości jest jak wiatr dla ognia. Małe gasi, wielkie wznieca"/str.142/

Po pierwszych kilkunastu stronach miałam przekonanie, że ta cześć nie będzie tak udana jak dwie poprzednie, jednak już paręnaście stron później byłam innego zdania. Książka wciągnęła mnie do tego stopnia, że z niedowierzaniem i momentami ze łzami w oczach czytałam to co zaoferowała nam Maria Nurowska. Dwie miłości parokrotnie mnie zaskoczyły, nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Książka mną wstrząsnęła i naprawdę dostałam coś czego się nie spodziewałam.

Nie przypuszczałam, że trzecia cześć trylogii lwowskiej mnie jeszcze czymś zaskoczy, a jednak się pomyliłam. Maria Nurowska zaoferowała taką dawkę emocji i napięć jakiej nie zdołałam znaleźć w dwóch poprzednich częściach. W Dwóch miłościach znalazło się wszystko: tragedia, napięcie, tęsknota, miłość oraz namiętność, a wszystko to przekazane w subtelny, ale wyraźny sposób.


Bez zawahania polecam tę książkę, jak zresztą całą trylogię na jesienny wieczór z kubkiem gorącego napoju pod kocykiem, ale też nie tylko. Przy Dwóch miłościach jak i dwóch poprzednich częściach nie można narzekać na nudę. Maria Nurowska w doskonały sposób prezentuje bohaterów, ich rozterki i czytając jej książki każdy znajdzie coś dla siebie, a sami bohaterowie wydają się naszym sercom i myślą bardzo bliscy.

E - E. Schmitt - Intrygantki


Od czasów skończenia liceum nie miałam w rękach dramatu, aż do momentu, kiedy kupiłam Intrygantki Erica – Emmaneula Schmitta. Wiadomo dramaty czyta się inaczej, aniżeli epikę, jednak ta książka okazała się naprawdę doskonałym wyborem. Okładka może wprowadzić czytelnika w błąd, gdyż widząc ją na myśl przychodzi, że będzie to książka z literatury kobiecej, a jednak.

„Sam nie wiem, czego nienawidzę bardziej, snu czy jawy...Snu, bo się z sobą rozstaję - jawy, bo znów się z sobą spotykam.”
Intrygantki to tak naprawdę cztery sztuki. Każda traktuje o czymś innym, każda wlewa w nas wątpliwości i zmusza do refleksji. Nad życiem, nad sensem dobra i zła, nad istnieniem Boga i Szatana. Pierwsza„Noc w Valognes to historia pewnego Don Juana w trzech aktach, nad którym jego kobiety z przeszłości urządzają sąd. Do wyboru ma dwa wyjścia: oddać się w ręce policji i spędzić resztę życia w Bastylii lub zostać mężem jednej ze swoich ofiar – młodziutkiej Angelice de Chiffreville. Sąd jednak zakończy się nieco inaczej, niż wyobrażały to sobie kobiety. Druga pod tytułem „Gość” to dzieje się w Austrii po zajęciu jej przez Hitlera. Sigmund Freud waha się nad opuszczeniem swojej ojczyzny. Niespodziewanie w jego mieszkaniu pojawia się Nieznajomy, który rozmawia ze znanym lekarzem na tematy związane z życiem, jednak w ich rozmowie poruszony został także wątek wiary w Boga. Trzecia sztuka to monolog o dość nieprzyjemnym tytule Knebel to wyznania pewnego człowieka, opowiada on historię swojego życia, która przepełniona była chorobą. Jednak Dawid, bo tak ma na imię bohater nie żałuje jej. Ostatnia sztuka o tytule Szatańska filozofia to rozmowa Diabła ze swoimi sługami, a także i Doktorem, który pragnie pomóc Szatanowi w polepszeniu samopoczucia, które upadło z powodu, tego iż nie zadowolony z tego co dzieje się na świecie. Diabelscy słudzy wpadają na pewien pomysł, który sprawi, że Pan Ciemności polepszy sobie nastrój. Gość, Knebel i Szatańska filozofia są sztukami jednoaktowymi

Każda z czterech sztuk była inna, każda zastanawiała nad czymś innym. Nie jestem w stanie powiedzieć, która spośród nich podobała mi się najbardziej, gdyż każda traktowała o czymś innym. Wiem jednak, że najmniej spośród tych czterech dramatów podobał mi się Knebel. Noc w Valognes zadziwiała swoją prostotą i uknutą przez Księżną intrygą. Gość zmuszał do zastanowienia się nad życiem i znalezieniem odpowiedzi na pytanie: „Co ja bym zrobił gdyby w moim mieszkaniu zjawił się Nieznajomy? Jak bym zareagował?”. Zaś Szatańska filozofia w jakiś sposób uświadomiła mi to, co już wiedziałam, że Szatan zwycięża przez to, że ludzie w niego nie wierzą.

„Mądrość często polega na tym, żeby poddać się szaleństwu, a nie rozumowi.”

Czytając Intrygantki niemal przeniosłam się do teatru i oczami wyobraźni oglądałam wszystkie dramaty. Był to naprawdę udany powrót do tego rodzaju literatury. Podczas lektury niemal zatęskniłam za grą w teatrze i jeszcze mocniej zapragnęłam wybrać się na jakąś sztukę. Bardzo dobrze spędziłam czas czytając to co chciał nam przekazać Eric – Emmanuel Schmitt. Tę pozycję mogę tylko serdecznie polecić (pod warunkiem, że ktoś lubi czytać dramaty).

Thor: Mroczny świat

Tytuł oryginalny: Thor: The Dark World
Gatunek: Fantasy, Przygodowy
Produkcja: USA
Premiera: 8 listopada 2013 (Polska), 30 października 2013 (świat)
Reżyseria: Alan Taylor
Scenariusz:  Christopher Yost, ChristopherMarkus, Stephen McFeely
Na podstawie: komiksu Jack Kirby, Stan Lee, Larry Liber. Marvel
Dystrybucja: Disney


Czasami jest tak, że jakiś film nas zupełnie nie powala, jest nudny i ogląda się go ciężko. Tak było w moim przypadku z Thorem, jednak z powodu, że lubię, ba uwielbiam filmy z uniwersum Marvela postanowiłam obejrzeć drugą cześć zatytułowaną Thor: Mroczny świat. Zwiastuny filmu było obiecujące i miałam nadzieję, że w  kolejnej odsłonie opowieści o „człowieku” z Asgardu się nie zawiodę. I tak też się stało.


Większość akcji filmu Thor: Mroczny świat rozgrywa się w Asgardzie i przylegających do nich krainach. Po ataku „kosmitów” na Nowy Jork Thor (Chris Hemswroth)stara się, aby w Dziewięciu Krainach z powrotem zapanował spokój. Loki (Tom Hiddleston) zostaje wtrącony do asgardzkiego lochu za to, że naraził na zagładę Ziemię (nawiązanie do Avengers) i tam pała coraz większą nienawiściach do swojego brata i ojca. Wszechświat ma wkrótce ogarnąć zjawisko, które zdarza się raz na 5000 lat zwane koniukcją, czyli złączeniem światów. Budzi się eter, który odnajduje Jane Foster (Natalie Portman). Thor musi ochronić wszechświat i wszystkie rasy przed złowrogą starożytną rasą złych elfów dowodzoną przez Malekitha (Christopher Eccleston )
Tom Hiddleston jako Loki



Thor: Mroczny świat  był zupełnie inny niż jego poprzednia cześć, oglądało się go z przyjemnością. Nie brakowało żartów sytuacyjnych, które naprawdę potrafiły rozśmieszyć. Akcja toczyła się wartko i zgrabnie. Nie trzeba było się niczego domyślać, choć czasami przydawała się znajomość choćby Avengers. W filmie działo się dużo, ale nie było przesady. Końcówka jednak bardzo potrafiła zaskoczyć i to też na duży plus.

Dodatkowym autem tego filmu jest obsada, która jest wręcz idealna: Anthony Hopkins w roli Odyna, Natalie Portman jako Jane Foster czy Tom Hiddleston w roli Lokiego. Choć rola Anthony’ego Hopkinsa była raczej postacią drugoplanową to jednak spisał się on jako Odyn wręcz bajecznie. Niestety jestem z tych osób, których Thor jako postać nie powala, pomimo tego, iż Chris Hemswroth według mnie do roli tego superbohatera z młotem pasuje wręcz wyśmienicie i ciężko, aby ktoś inny miał go zagrać, to ja jednak jestem fanką „złego” Lokiego. Loki zyskał już moją sympatię w pierwszym filmie o Thorze, w Avengers jego pozycja się wzmocniła, a Thor: Mroczny Świat tylko to przypieczętował. Poza tym przebiegłość tej postaci jest dla mnie wręcz niesamowita, ma on swoje słabości, które jednak wykorzystuje jako swoje zalety i pomimo, iż jest to jednak czarny charakter to pała się do niego sympatią, nie da się go nie lubić.Tom Hiddleston w roli Lokiego wypada doskonale, mówiąc szczerze nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Nie każdy aktor potrafił by w taki sposób oddać tę postać.
Asgard

Nie mam co żałować, że wybrałam się na tę produkcję do kina, była tego jak najbardziej warta. Cieszy mnie również fakt, iż mogłam obejrzeć kolejny dobry film z uniwersum Marvela. Wiadomo nie jest to film bardzo wybitny, który wymaga jakiegoś większego wkładu psychicznego. Historia jest prosta, łatwa w zrozumieniu, ale nie oszukujemy się, mimo wszystko kierowana do dzieci. Mamy tutaj klasyczny obraz biało – czarnego świata, że dobro zawsze zwycięża nad złem. Chcę jednak powiedzieć, że Thor: Mroczny Świat to produkcja dla każdego, tego małego i większego.


Moja ocena:  8/10
(źródło zdjęć: filmweb.pl)

M. Nurowska - Powrót do Lwowa


Do książki Powrót do Lwowa nie trzeba było mnie długo zachęcać. Byłam tak ciekawa dalszych losów Elizabeth Conerry, Aleka oraz Andrew Sanickiego, że musiałam zapoznać się z drugim tomem trylogii ukraińskiej. Już po pierwszych stronach wiedziałam, że się nie rozczaruje. Książka była wciągająca od pierwszego zdania do ostatniego i już nie mogę się doczekać, kiedy zabiorę się za trzecią i już niestety ostatnią cześć.


Jak sam tytuł wskazuje Elizabeth powróci do Lwowa, ale zanim to nastąpi wiedzie ona swoje życie w Nowym Jorku, jednak nie jest one już takie samo jak wcześniej. Ma przy boku Aleka – syna jej męża Jeffa, który wciąż się nie odnalazł. Kocha i jest kochana, choć jej „związek” początkowo ma wymiar tylko listowny, telefoniczny. Od zaginięcie Jeffa minęło sporo lat i pomimo tego, że Elizabeth zakochana jest (z wzajemnością zresztą) w Andrew to jednak wiedziona przeczuciem chce sprawdzić, czy Jeffa tam nie ma. W życiu Elizabeth i Andrew zajdą jednak wielkie zmiany, które początkowo będzie ciężko zaakceptować jednej ze stron. Także na Ukrainie – ojczyźnie Andrew – zachodzą zmiany, na prezydenta bowiem kandyduje człowiek, który może zmienić oblicze tego kraju i ma poparcie wśród obywateli.

Po raz kolejny powieść Marii Nurowskiej mnie porwała. Nie mogłam oderwać się od Powrotu do Lwowa i czytałam kartkę za kartką jakby w amoku, nie wierząc w to co dzieje się na kanwach powieści. Fabuła drugiego tomu wstrząsnęła mną bardziej, aniżeli Imię twoje.

Choć w większym zakresie Powrót do Lwowa był raczej powieścią obyczajową to jednak cały wątek wyborów prezydenckich na Ukrainie nadawał jej lekkiego kryminalnego dreszczyku. W tym tomie tylko utwierdziłam się, że Elizabeth jest kobietą odważną, nie bojącą się wyzwań, a przede wszystkim zdecydowaną i niezmieniającą swoich decyzji pomimo ogromnego ryzyka.

Tylko mogę polecić tę książkę, gdyż na pewno czytając ją się nie zawiedziemy. A kiedy już raz się do niej usiądzie, będzie się to robiło tak długo, jak zobaczymy ostatnią stronę i uświadomimy sobie, że to koniec.

Muzyczne upodobania #3


Dzisiaj będzie o zespole, którego w ostatnim czasie słucham bardzo dużo, jakoś tak tematyka ich piosenek idealnie łączy się z moim aktualnym nastrojem. Tematycznie łączy się on również z zespołem o którym mówiłam przy poprzednim wpisie z serii Muzyczne upodobania. Z tym zespołem wiąże się wiele ciekawych i zaskakujących treści. Jest on przykładem ewolucji w moim życiu i otwartości na inną muzykę. Dzisiaj pora na...

To co napiszę jest absurdalne, ale zrozumiałe. Zawsze tylko słuchałam Evanescence nie skupiając się szerzej na składzie zespołu i tego kiedy powstał. Wiedziałam tylko jak zowie się wokalistka, kojarzyłam utwory i chyba więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Pozwólcie więc, że nie będę się tutaj zagłębiała w historię zespołu, jeśli kogoś interesuje odsyłam na przykład do Wikipedii

Z tym Evanescence to było i jest w sumie ciekawa historia. Kiedy zespół wydał swoją debiutancką płytę pod tytułem Fallen miałam jedenaście lat i interesowała mnie zupełnie inna muzyka, aż sama wolę o tym nie myśleć jaka. Ogromną popularnością w tym czasie cieszyła się piosenka Bring me to life, której szczerze nienawidziłam i irytowała mnie za każdym razem kiedy leciała w radiu (to były jeszcze czasy, kiedy radia słuchałam naprawdę dużo), a była puszczana często.

Po dokładnie czterech latach, kiedy tak szczerze nienawidziłam tego zespołu, a moja siostra wręcz przeciwnie bardzo często puszczała całą płytę Fallen, co doprowadzało mnie do szału, coś się zmieniło. W roku 2006 zespół wydał kolejną płytę The Open Door, a dla mnie samej przełomem było usłyszenie piosenki pod tytułem Good Enough, w której się po prostu zakochałam, jednakże nie byłam przekona do zespołu nadal. Dopiero jakiś czas później pokochałam płytę Fallen oraz pozostałe piosenki z The Open Door.


Co ciekawe piosenki Evanesence lubiłam stopniowo najpierw te bardziej znane, później te mniej, ale zawsze ten zespół towarzyszy mi w gorszych chwilach, czy po prostu bardziej melancholijnym czasie. Długo nie było słychać o tym zespole, ale w roku 2011 została wydana kolejna płyta pod tytułem Evanesence. Jej pierwszy singiel od samego początku przypadł mi do gustu i bardzo lubię go słuchać.

Album ten ma już nieco inny klimat, niż dwa poprzednie, ale każdą z płyt Evanescence lubię tak samo nie ma takiej, którą lubię bardziej, czy takiej, którą mniej. Są jednak piosenki, które są tymi naj, w zasadzie te trzy, które pojawiły się tutaj należą do tej grupy, ale nie tylko. Najbliższą memu sercu jest utwór Taking Over Me, który to za każdym razem wyzwala łzy w moich oczach. Nie mniej lubię znane My Immortal czy Going Under. Może i Evanescence nie jest zespołem, który lubię najbardziej, jednak należy on do tej grupy, która zawsze nazywana była: "Mam ochotę słucham", czasami słucham go w kółko, jak na przykład teraz przemieszując go piosenki pokroju Give me love a czasami wcale i tylko wysłuchuje jakieś piosenki, kiedy ustawię sobie losowe słuchanie na swoim telefonie czy komputerze.