Michael Breus - Potęga kiedy. Żyj w zgodzie ze swoim naturalnym rytmem.


Chciałbyś nauczyć się żyć zgodnie ze swoim rytmem? Nie potrafisz dostosować się do społeczeństwa? Kiedy masz energię Twoi znajomi już dawno są bez sił? A może cierpisz na bezsenność? Każdy z nas na pewno słyszał o zegarze biologicznym, ale w dzisiejszym świecie pełnym sztucznego światła, komputerów i smartfonów trudno nam przestawić się na życie zgodnie z naszym rytmem. Z pomocą przychodzi nam Michael Breus ze swoją książką „Potęga kiedy. Żyj w zgodzie ze swoim naturalnym rytmem.”, o której dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć.


Jak wspomniałam już we wstępie dzisiaj chciałabym przedstawić książkę, która może nauczyć nas odkryć własny chronorytm i zacząć żyć zgodnie z zegarem biologicznym. Autor książki nie jest pierwszym lepszym autorem z ulicy, który postanowił zgłębić wyżej wymieniony tematy. Wręcz przeciwnie doktor Michael Breus jest chronobiologiem i psychologiem klinicznym. Dzięki pracy ze swoimi pacjentami stworzył teorię chronotypów, która okazała się być przełomowa. Stworzył on program, który pomaga nam synchronizować nasze codzienne życie z wewnętrznym zegarem biologicznym. Pewnie powiecie, że życie z zgodnie z zegarem biologicznym jest niemożliwe. Czy da się pogodzić pracę i codzienne obowiązki w taki sposób, aby żyć zgodnie ze swoim chronotypem?

Jestem osobą, która przykłada dużą wagę do tego, aby budzić się codziennie o tej samej porze, aby kolejne czynności dnia robić dokładnie o tej samej porze. Czasami bywa to trudne, ale wypracowanie własnego rytmu było dla mnie procesem żmudnym. Kiedy usłyszałam o książce „Potęga kiedy” pomyślałam o tym, że to dobry moment, aby przekonać się czy żyje zgodnie ze swoim biologicznym zegarem. Jak poznać swój chronotyp i podporządkować swoje życie naturalnemu zegarowi? Dr Michael Breus stworzył krótki psychotest, który pomoże nam określić nasz własny chronotyp, który nosi nazwę czterech zwierząt:  delfina, lwa, niedźwiedzia i wilka. Kim jesteś? Zrobienie testu nie zajmie Ci więcej niż minutę [link]. W książce „Potęga kiedy” także znajdziemy ten test, aby w trakcie lektury książki przystosowywać informację zgodnie z naszym chronotypem.

Niejednokrotnie zabieramy się za pewne sprawy na przykład wieczorem i nie potrafimy podołać zadaniu, a następnego dnia rana wpadamy na innowacyjny pomysł. Tego właśnie możemy dowiedzieć się  czytając „Potęgę kiedy”, kluczem nie jest co i jak robimy, ale kiedy zabieramy się za pracę. Książka została podzielona na trzy części. W pierwszej dowiemy się jakim chronotypem jesteśmy i jak powinien wyglądać nasz modelowy dzień z życia, w drugiej poznamy najlepsze pory m.in. na zawieranie nowych znajomości, aktywność fizyczną czy zabawę. Trzecia ukazuje potęgę „kiedy” w codziennym życiu, to znajdziemy wzorcowe zegary dobowe dla poszczególnych chronotypów. Wszystkie części książki zostały napisane krótko, ale z treści możemy naprawdę wiele wynieść. Nie znajdziemy tu trudnych medycznych terminów, wręcz przeciwnie dr Breus przedstawił wszystko językiem zrozumiałym dla zwykłego szarego człowieka. Dla ambitnych i tych, którzy chcą dowiedzieć się więcej autor przedstawia źródła przytaczanych badań. To także dowód na to, że nie są to bajeczki wyssane z palca, a właśnie podparte badaniami teorie, które pomogą nam lepiej funkcjonować.

Wszystko ma swój czas! I pora to odkryć. Jeśli jeszcze się wahasz czy warto sięgnąć po książkę „Potęga kiedy” to podpowiadam Ci, że nie ma na co czekać! Bo kto z nas nie chciałby pracować z większą produktywnością? Spać wystarczającą ilość godzin i czuć się wypoczętym? Chyba nie znajdzie się osoba, która nie chce pracować efektywnie i być zawsze wyspanym.


Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję wydawnictwu Znak Literanova!

Remigiusz Mróz - Wotum nieufności


Nieczyste gierki. Droga do władzy. Układy. Tajemnice. Konflikty. To wszystko może zdefiniować politykę. Nieważne, kto dojdzie do władzy, zawsze opozycja będzie próbowała mieszać się w interesy partii rządzącej. Czasami słusznie, czasami mniej, ale nie mnie to oceniać ja naszą krajową (i ogólnie jakąkolwiek) politykę śledzę bardzo pobieżnie. A ten wstęp nie będzie wywodem do moich politycznych przekonań (których tak nawiasem nie potrafię jasno określić), ale do książki Remigiusza Mroza „Wotum nieufności”.


„Wotum nieufności” to książka z gatunku political fiction. Nie będę ukrywać, że miałam pewne obawy rozpoczynając tę powieść Remigiusza Mroza, szczególnie, że to dopiero moja druga jego książka. Mój pierwszy raz z panem Mrozem wypadł naprawdę obiecująco („Ekspozycja”), dlatego kwestią czasu było dla mnie ponowne zgłębienie się w powieść pana Mroza. Samego autora chyba przedstawiać nikomu nie muszę, jednak dla tych, którzy jeszcze przypadkiem nie słyszeli o Remigiuszu Mrozie to człowiek, który sam o sobie mówi, że musi pisać 10 – 15 stron dziennie, a także cierpi na permanentny writing blitz (odsyłam Was do strony autora: ). Jakie są moje wrażenia po lekturze „Wotum nieufności”?

Daria Seyda, jest marszałkiem sejmu RP. Pewnego dnia budzi się w hotelowym pokoju, nie wie jak się tam znalazła, ani co działo się przez ostatnie kilkanaście godzin. Jak się tam dostała, czy to jakaś polityczna prowokacja? Czyją ofiarą padła Seyda. Z drugiej strony poznajemy Patryka Hauera, polityka partii opozycyjnej, jej wschodzącej gwiazdy, który za sprawą przydzielonej mu Komisji Śledczej znajduje polityczny spisek. Obie te sprawy wkrótce połączą się w całość, a Seydę i Hauera połączy inna sprawa…

Rozpoczęłam z pewnymi obawami, że książka z gatunku political fiction nie przypadnie mi do gusto, skoro ja i polityka nie mamy ze sobą po drodze. Muszę jednak powiedzieć, że Remigiusz Mróz przygotował tak niesamowity i realny obraz sceny politycznej, że wciągnęłam się bez reszty. Wszyscy pojawiający się w „Wotum nieufności” bohaterowie byli tak autentyczni, że można było odnieść wrażenie, że śledzimy prawdziwą politykę. Powieść, czyta się naprawdę z zapartym tchem, nie spodziewając się tego, co wydarzy się za chwilę. Trudno przewidzieć finał, a także to jak potoczą się losy bohaterów. Co jakiś czas wyskakuje nam nowy królik z kapelusza, sprawiając, że lektura jest bardzo emocjonująca. Akcja powieści prowadzona dwutorowo z punktu widzenia Darii Seydy i Patryka Hauera, choć nie pierwszoosobowo, sprawia, że mamy ogląd na poszczególne sprawy z dwóch stron: partii rządzącej i opozycji. Dzięki temu możemy sami ocenić, po czyjej stronie jesteśmy i który z bohaterów wzbudza u nas większą sympatię.


„Wotum nieufności” to niesamowicie wciągająca książka, która zapełni nam czas na kilka wieczorów. Po jej skończeniu nic już nie będzie takie kolorowe, jak nam się wydaje. Remigiusz Mróz stworzył niesamowity świat sceny politycznej, który jest tak realistyczny, że naprawdę ciężko uwierzyć, że to tylko fikcja. To mówi samo za siebie. Jeśli lubicie książki, w którym napięcie narasta od pierwszej do ostatniej strony, a wszystko wyjaśnia się dopiero na końcu to właśnie idealna pozycja dla Was. Z czystym sumieniem mogę polecić „Wotum nieufności” i wiem, że z pewnością sięgnę po kolejne tomy z cyklu „W kręgu władzy”, kiedy powstaną. 

Obiektywnie #8 [Brak tytułu, będzie tytułem]

W ten sobotni poranek witam Was moim wpisem z serii: Obiektywnie. Dla Was wpis, a ja jestem w drodze do Zamościa. Zdjęć, nie jest ani dużo, ani mało, sami oceńcie Chciałabym podzielić się z Wami moją rzeczywistością, oczywiście część zdjęć znaleźć możecie na Instagramie, gdzie mniej więcej na bieżąco umieszczam nowe zdjęcia.

 Jesteśmy fanami gry Eurobiznes, kiedy podczas zwykłych zakupów zobaczyliśmy tę kultową planszówkę musieliśmy ją kupić. 
 Dzięki uprzejmości Saal Digital stworzyłam swoje małe fotograficzne portfolio, a to wszystko zawarte w tej czarnej książce.

 Stałam się szczęśliwą posiadaczką czytnika Pocketbook Lux 3, bardzo się polubiliśmy. Przy okazji przeczytałam książkę, którą zaczęłam przed rokiem.
 W moim walentynkowym poście wspominałam o prezencie, jaki razem z moim mężem sobie sprawiliśmy. Taka wesoła, miłosna pościel.
 Kiedy siedzisz w domu, to obrabiasz zdjęcia! Lubię, ten moment, kiedy wydobywam zdjęcie z rawu, a następnie delikatnie go obrabiam. Niezawodny jest w tym aspekcie mój cudowny tablet i nowa myszka, która sprawdza się lepiej, niż jej poprzedniczka. Efekt finalny powyższego zdjęcia znajdziecie pod linkiem: Foxgrafia, zachęcam do śledzenia strony.
Postanowiłam robić więcej zdjęć dla siebie, a nie tylko do recenzji i... wychodzi mi to. Założyłam nawet film do jednego ze starszych aparatów, ciekawa jestem efektu. (a Wy chcecie, abym się nim pochwaliła?)
 Znowu czytnik i pościel. Przeczytałam kolejną książkę Remigiusza Mroza i cóż Wam mogę powiedzieć, na pewno sięgnę po kolejną.

Mąż potrafi zaskoczyć - konsola PlayStation Portable i możesz grać wszędzie.
Na koniec moje dwa słodziaki i ich spanie synchroniczne. Nie zabrakło też mojej sowiej poduchy.

P. Hawkins - Dziewczyna z pociągu


Kto z nas nie próbował wyobrażać sobie różnych historii. Czasami wymyślamy historie z nami w roli głównej, czasem idziemy o krok dalej i snujemy opowieść o życiu innych ludzi. Ile razy zdarzyło się Wam patrząc przez okna pociągu wyobrażać życie mieszkających opodal ludzi. Wielu pewnie odpowie, że nigdy, ale są i tacy, którzy odpowiedzą twierdząco. Skąd takie przemyślenia? No właśnie, dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o książce na temat, której zdania są mocno zróżnicowane. Mowa, oczywiście o „Dziewczynie z pociągu” autorstwa Pauli Hawkins.


Kiedy „Dziewczyna z pociągu” miała swoją premierę, można było obawiać się, że okładka książki zaraz wyskoczy nam z lodówki. Była mocno reklamowana, co na jakiś czas mnie od niej odepchnęło. Mam to do siebie, że czasami wolę przeczekać medialny boom na jakąś powieść, by później spokojnie ją przeczytać. Śledziłam natomiast pojawiające się na temat powieści autorstwa Pauli Hawkins opinie, jedne były zachwalające książkę, inne z kolei mocno ją krytykowały. Wiedziałam już, że książkę, która wzbudza tyle sprzecznych ze sobą recenzji, muszę przeczytać.

Rachel codziennie podróżuje tym samym pociągiem. Każdego dnia obserwuje jeden dom, który widzi z okna, kiedy pociąg zatrzymuje się przed semaforem. Wyobraża sobie, iż mieszkająca tam para wiedzie idealne, szczęśliwie życie. Pewnego jednak dnia, pociąg nie zatrzymuje się, a ona dostrzega coś, co wydaje jej się nieprawdopodobne i niemożliwe. Kiedy dochodzi do wstrząsających wydarzeń Rachel postanawia poznać ludzi z domu, który każdego ranka obserwowała.

Po zdaniach zawartych na okładce książki można odnieść wrażenie, że znajdziemy w środku niesamowitą, trzymającą w napięciu powieść, która spędzi nam sen z powiek. Zapowiada się doskonale, a jak sprawdza się to w praktyce? Nie mogę ukryć, że do „Dziewczyny z pociągu” miałam dwa podejścia. Za pierwszym razem był to audiobook, który przypadkowo trafił w moje ręce. Rozpoczęłam słuchanie rok temu bez żadnego nastawienia wobec książki. Nie porwała mnie jednak narracja, a dodatkowo łatwiej mi się skupić, jeśli czytam, a nie słucham. Ponownie po powieść Pauli Hawkins postanowiłam sięgnąć, kiedy zdecydowałam się na ofertę Legimi. Nie mogę powiedzieć, że książka mnie porwała, momentami naprawdę mnie nużyła i spoglądałam ile stron pozostało mi do końca. Z drugiej jednak strony sama historia wydawała się być interesująca, jednak samo wykonanie pozostawia już wiele do życzenia. Po kilkunastu przeczytanych opiniach mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać, że „Dziewczyna z pociągu” może mnie nie zachwycić, dlatego też nie czułam zbyt dużego rozczarowania.

Autorka poruszyła w książce tematy, które wzbudzają wiele emocji. Ilekroć ów wątek pojawia się w powieściach zawsze zastanawiam się co z tego wyniknie, tu finał był dla mnie mocno zaskakujący.  Narracja pierwszoosobowa, z którą mamy do czynienia w „Dziewczynie z pociągu” była dla mnie nieco chaotyczna, o ile fragmenty opisywane przez Rachel miały swoje powody, tak te momenty relacjonowane przez Annę, czy Megan były dla mnie bardzo podobne. Nie wciągnęłam się w lekturę, czytałam ja mechanicznie. Jedno jednak muszę przyznać autorce zaskoczyła mnie finałem.

Bardzo się cieszę, że sięgnęłam po „Dziewczynę z pociągu”, kiedy minął na nim boom, kiedy byłam świadoma tego, iż mogę się rozczarować. Bo tak, czuję się rozczarowana, jednak wiedziałam czego się spodziewać. Nie jest to tytuł, który będę polecać, że warto go przeczytać. Ja przeczytałam, nie żałuję, jednak mogłam ten czas poświęcić na czytanie innej książki.

K.A. Zajas - Oszpicyn


Czy przeszłość może mieć wpływ na teraźniejszość? Czy rzeczywiście są takie wydarzenia, które mogą odcisnąć piętno po wielu latach? Takie pytania nasuwają się w różnych momentach naszego życia. Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o książce autorstwa Krzysztofa A. Zajasa „Oszpicyn”.


Wcześniej autor był dla mnie postacią nieznaną. Krzysztof A. Zajas to literoznawca i kulturoznawca, do jego ulubionych autorów należy Stephen King. Do sięgnięcia po najnowszą powieść pana Zajasa zainteresował mnie opis opatrujący książkę. Po pierwsze ze względu na miejsce akcji, choć autor zmienił nazwę miasta, to przy niewielkiej znajomości wiemy o jakim mieście mowa. Po drugie gatunek, jaki reprezentuje powieść, czyli kryminał z wątkami horroru.

Oszpicyn. Rok 1994. Niespodziewania miasto zaczyna huczeć na temat rzekomego skarbu znalezionego przez jednego z mieszkańców. Jakiś czas później zaczyna dochodzić do makabrycznych zbrodni. Czy jedno z drugim ma coś łączy? Wojtek, młody dziennikarz próbuje rozwikłać mroczną zagadkę. Co aktualne wydarzenia mają wspólnego z tymi sprzed 50 lat? Po dramatycznych wydarzeniach Wojtek opuszcza Oszpicyn i wyjeżdża do Słupska, gdzie 5 lat później odbiera tajemniczy telefon. Wraca do Oszpicyna, gdzie znów dzieją się trudne do wyjaśnienia sprawy, by znowu powrócić do niego po 5 latach.

„Oszpicyn” to trzymająca w napięciu powieść, która wciąga czytelnika niemal od razu. Ciężko jest zasnąć, gdyż chce się poznać dalszy ciąg. Rozwikłać zagadkę miasta, dowiedzieć się o co naprawdę chodzi. Krzysztof A. Zajas stworzył thriller, który równocześnie mrozi krew w żyłach, ale też sprawia, że nie sposób oderwać się od lektury. Nie mamy pojęcia co wydarzy się za kilka stron, nie łatwo jest rozwiązać zagadkę, która zawiera się na kartach powieści. Bohaterowie nie są płascy, są całkiem realni, można ich polubić lub wręcz przeciwnie. Autor tak pokierował wydarzeniami w książce, że momentami zastanawiamy się czy coś takiego mogło wydarzyć się naprawdę. Cały czas coś się dzieje, czasami nawet ciężko nadążyć nad akcją. Nie oznacza to jednak, że w książce panuje chaos i łatwo się pogubić.


Rozpoczynając „Oszpicyn” nie miałam żadnych oczekiwań wobec lektury. Zdałam się całkowicie na to, co Krzysztof A. Zajas ma do zaoferowania w swojej nowej powieści. Nie spodziewałam się niczego, książka była dla mnie tabula rasa. Dzięki takiemu podejściu się nie rozczarowałam, ale nawet jeśli jakiekolwiek bym miała to mimo to, książka mnie zachwyciła. Każdy rozdział czytałam z zapartym tchem, nie mogąc oderwać się od tego co zapisane na kartach tej powieści. Idealnie sprawdziła się dla mnie na te zimowe wieczory. Jeżeli szukacie, trzymającej w napięciu książki, który spędzi Wam sen z powiek to „Oszpicyn” to doskonały wybór. 

Walentynkowa historia


Opowiem Wam dzisiaj historię. Prawdziwą historię, z życia wziętą. Od wydarzeń tu opisanych mija dzisiaj dokładnie dwa lata. Rzecz działa się w Walentynki. Swojemu ówczesnemu chłopakowi, a dziś już mężowi, powiedziałam, że nie musimy tego dnia jakoś szczególnie obchodzić, nie muszę dostać nie wiadomo jakiego prezentu, że dla mnie miła będzie jego obecność.


Mieliśmy ten dzień spędzić, nie samotnie, ale w gronie znajomych. Wspólnie z bratem mojego męża i jego narzeczoną planowaliśmy pojechać na jakąś wycieczkę. Rano nasi mężczyźni pojechali do pracy. Brat mojego męża wręczył po powrocie swojej ukochanej róże. Ja nie dostałam nic. Nie byłoby w tym problemu, gdyby mój mąż nie zachowywał się wobec mnie oschle. Zrobiło mi się przykro i na wycieczkę jechałam z wisielczym humorem. Nie odzywał się do mnie prowadząc samochód. Nie wiedziałam co się dzieje. Dojechaliśmy na miejsce, choć jasno określonego celu nie mieliśmy. Mój mąż wciąż nie okazywał jakiegokolwiek zainteresowania. Wyobraźcie sobie jak się czułam.

Cała sytuacja zaczęła mi kolokwialnie mówiąc „śmierdzieć”, kiedy z bratem mojego męża zostałam wysłana do sklepu. Czułam, że oni wiedzą coś, czego ja nie wiem, że coś jest mocno nie w porządku, że coś się stało. Kiedy wyszliśmy ze sklepu, w zasięgu wzroku nie miałam swojego męża. Coś mi tam świtało w głowie, co może się zdarzyć, ale życie mnie nauczyło, że nie ma powodu cieszyć się z czegokolwiek zawczasu. Mój D. siedział na ławeczce, której początkowo nie zauważyłam początkowo. Zostałam wysłana w tym kierunku. Z bijącym sercem szłam, nie wiedząc co mnie czeka. Kiedy już dotarłam na miejsce usłyszałam krótkie: „Przepraszam, że dzisiaj byłem taki oschły, tutaj mam dla Ciebie różę z okazji walentynek.”, przyjęłam różyczkę, a mój D. złapał mnie za rękę i zaprowadził do pomostu. Zaczął coś mówić, że długo myślał nad naszym związkiem, w tym momencie w oczach stanęły mi łzy. Jego ton, to co mówił, nie wskazywało na nic miłego. On też się denerwował, głos mu drżał, w końcu po naprawdę długim monologu wydobył z siebie: „Wyjdziesz za mnie?”. Osłupiałam, nie pamiętam co odpowiedziałam, pamiętam, że mój D. nie był pewien czy się zgodziłam. Możecie się domyślić, że w momencie poprawił mi się humor. Bardzo tego chciałam, choć nasz związek nie był usłany różami, bardziej kolcami. Dzień niby banalny na oświadczyny, ale wyobraźcie sobie róże w bagażniku, w wazonie ze specjalnej fiolki, podróżującej kilkadziesiąt kilometrów, ten pierścionek spoczywający w kieszeni kurtki mojego D.


Nie chciałam żadnego prezentu walentynkowego, a spotkała mnie niespodzianka, w dodatku wielka! Mój D. sprawił, że nie celebrujemy tego dnia, bo Walentynki, tylko cieszymy się z tego, że w tym dniu nasz związek wkroczył na inny pułap. Mamy to do siebie, że lubimy świętować nasze małe sukcesy, nasze rocznice. Na tegoroczny dzień 14 lutego planowaliśmy zrobić sobie kolacje z daniem jakie zaserwowałam mojemu lubego z okazji bycia razem pół roku (to było tak dawno!), jednak z racji, iż owe danie mogłoby mi nie zasmakować zrezygnowaliśmy z pomysłu. Kupiliśmy sobie za to, cudowną pościel. Prezent praktyczny, z którego skorzystamy oboje. Poświętujemy sobie skromnie, bo to dla nas ważny dzień. A Wy jak spędzacie Walentynki? Omijacie szerokim łukiem czy świętujecie?


P. Pullman - Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury.


Każdy z nas w dzieciństwie słuchał, czytał, a nawet oglądał baśnie. Ile baśni tyle ich wersji. Choć ja najbardziej lubiłam te Andersena i w dzieciństwie nie poznałam zbyt wielu wersji baśni braci Grimm, poza tymi najbardziej popularnymi. Baśnie to taki rodzaj prozy, który odpowiedni jest do każdego wieku, choć oczywiście w głównej mierze kierowany jest do najmłodszych czytelników, jednak czasem trafi się baśń kierowana jednak do starszego grona. Taką książką jest niewątpliwie zbiór baśni braci Grimm w opracowaniu Philipa Pullmana.


Baśnie braci Grimm miały uchodzić, za te najbardziej brutalne i opisane tak, jak przekazywali je ludzie. Oczywiście z biegiem lat ulegały one modyfikacjom i w końcu cenzurze. Philip Pullman starał się przekazać w książce „Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury” wersje popularnych bajek w pierwotnej nieocenzurowanej wersji. Książka została wydana już jakiś czas temu i krążyły na jej temat różne opinie, dlatego też skupię się tutaj na moich odczuciach. Miałam spory „apetyt” na tę pozycję odkąd o niej usłyszałam. Czy spełniła moje oczekiwania?

W zbiorze znalazło się 50 baśni oprócz tych szeroko znanych jak „Jaś i Małgosia” czy „Królewna Śnieżka”, znajdują się tutaj również opowieści, o których słyszymy mniej, a wcale nie są gorsze np. jak „Futrzarka” czy „O chłopcu, co ruszył w świat, by poznać strach.”. Nie sposób opisać wszystkie spośród wszystkich w zbiorze baśni, trudno je także między sobą porównywać. Philip Pullmann do każdej z bajek napisał komentarz wyjaśniający ową baśń, a także podał źródło opowieści, a także podobne baśnie.

Świat baśni jest dla mnie światem fascynującym, nawet pomimo wieku jak już mam. Gdy tylko zaczęłam czytać „Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury” nie mogłam oderwać się od lektury. Z wielką przyjemnością poznawałam nieznane mi wcześniej baśnie, jak i te znane, ale w innej formie. Niestety spodziewałam się, iż opisane tutaj wersje będą bardziej brutalne, bardziej bez cenzury. Przykładem może być fakt, iż przedstawioną tutaj wersję „Jasia i Małgosi” znałam ze słuchowiska, którego słuchałam w dzieciństwie i nie było dla mnie straszne czy drastyczne. Jeśli chodzi o ten aspekt „Baśni braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury” to mocno się zawiodłam. Osobiście znałam wersję baśni o Śpiącej Królewnie w nieco bardziej niecenzuralnej wersji i podobno ta miała być tą pierwotną (dowiedziałam się o niej na zajęciach z socjologii kultury). Patrząc jednak przez pryzmat poznania nieznanych mi dotąd baśni to jestem zadowolona z faktu przeczytania tej pozycji.


Podsumowując „Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury” to dobra książka, jednak po samym tytule można się spodziewać czegoś bardziej drastycznego, bardziej „bez cenzury” właśnie. Nie żałuję, że sięgnęłam po ten tytuł, to była dobra lekcja ze znajomości baśni.  Czy warto sięgać po tę pozycję? Myślę, że tak, gdyż same komentarze mogą sprawić, że spojrzymy na znane nam opowieści z innego kąta.

L. Brooks-Dalton - Dzień dobry, północy


Samotność. Nikt z nas naprawdę nie wie, czym jest dopóki sam się z nią nie zetknie. Człowiek różnie na nią reaguje, czasami traci zmysły, a czasami odkrywa w sobie talent o jaki wcześniej siebie nie podejrzewał. Dzisiaj chciałabym Was zabrać w niesamowitą podróż i opowiedzieć o książce autorstwa Lily Brooks – Dalton „Dzień dobry, północy”.

„Dzień dobry, północy” to debiutancka powieść autorki, która urodziła się i wychowała w południowym Vermoncie. Aktualnie przemierza Amerykę Północą i pisze trzecią książkę. Jej debiutancka powieść, o której dzisiaj mówimy mocno mnie zaintrygowała i nie mogłam doczekać się jej lektury. Kiedy książka do mnie dotarła urzekła mnie piękna, migocząca okładka. Tym bardziej zastanawiałam się, co może kryć w sobie tak niesamowicie oprawiona powieść.

Augustine od wielu lat jest badaczem i obserwatorem gwiazd. Przenosi się tylko pomiędzy coraz bardziej odległymi placówkami. Pewnego dnia jego aktualne obserwatorium zostaje ewakuowane, gdyż docierają tam informacje o katastrofie. Badacz zostaje sam w wielkim obserwatorium. Kilkadziesiąt tysięcy kilometrów dalej statek kosmiczny wraca z trudnej wyprawy na niezbadanych dotąd terenach kosmosu. Na jego pokładzie znajduje się Sully. Rozdziały o Sully i Augustine wzajemnie się przeplatają, co tworzy nam intrygującą i ciekawą całość. Co łączy Augustine i Sully? Tego oczywiście Wam nie zdradzę.

„Dzień dobry, północy” to książka nacechowana emocjami. To powieść, która zastanawia i zmusza do krótkiej refleksji. Mogłoby się wydawać, że książka poruszająca temat, jakim jest samotność, będzie nudna i ckliwa, jednak Lily Brooks – Dalton połączyła oba wątki w takim sposób, iż od książki naprawdę trudno jest się oderwać. Pozornie nic łączących bohaterów autorka przedstawiła w taki sposób, że czytelnik od razu zauważa podobieństwa między nimi. Fabuła toczy się płynnie, co sprawia, że książkę czyta się lekko i trudno się od niej oderwać. Czytając „Dzień dobry, północy” nie można się nudzić, gdyż powieść ta wciąga, momentami wzrusza, a nawet czasami powoduje na naszej twarzy uśmiech.

To niesamowita lektura, idealna na zimowe wieczory z kubkiem ulubionego naparu. „Dzień dobry, północy” to taka opowieść, w której każdy znajdzie coś innego. To taki rodzaj książki, która dotyka naszego serca poruszając w nim to co ukryte i przed nami. Bezapelacyjnie warto po nią sięgnąć.


Za możliwość przeczytania bardzo serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca

Nowe oblicze czytania, czyli wrażenia po pierwszych dniach z czytnikiem e-book

Do zakupu czytnika e-booków przymierzałam się bardzo długi czas. Zawsze kupno odkładałam, bo znajdowały się ważniejsze rzeczy do zakupu. W końcu jednak powzięłam decyzję, że pora w końcu czytnik kupić. Przeglądając oferty natknęłam się na ofertę Legimi oferującej czytnik za 1zł, ale z abonamentem na e-booki bez limitu. Długo myślałam, czy warto, rozważałam za i przeciw. W końcu wspólnie z mężem jednogłośnie stwierdziliśmy: warto. Złożyłam zamówienie i dwa dni później przyjechał do mnie cudowny biały czytnik Pocketbook Lux Touch 3 z oliwkowym etui. Przyszła, więc pora do testowania.

Od jakiegoś czasu miewam wieczorami kłopoty z czytaniem tradycyjnych książek. Wzrok bardzo szybko mi się męczy i muszę robić sobie co jakiś czas przerwy, co w trakcie dobrej akcji, bywa nużące. Ciekawa byłam, jak będzie z czytnikiem, czy będę miała ten sam problem. Pobrałam e-booka i rozpoczęłam lekturę.
Rozsiadłam się wygodnie na kanapie, zdjęłam okulary i opatuliłam kocykiem. Po godzinie czytania nie czułam zmęczenia oczu, nadal czytało mi się dobrze i przewracałam strona za stroną. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do końca czytanej książki. Przede wszystkim na plus, jest fakt, iż czytnik jest poręczny i wygodniej mi rozłożyć się na kanapie, a tak ostatnio czyta mi się najwygodniej. Kiedy w pomieszczeniu robi się ciemniej mogę skorzystać z podświetlenia, a co niekiedy było uciążliwe przy tradycyjnej książce, kiedy po prostu miałam zbyt mało światła. Przede wszystkim czytanie dużych tomiszczy będzie dla mnie wygodne, nie lubię, gdy książka jest zbyt duża (mam na myśli format) i przez co znalezienie odpowiedniej pozycji do czytania jest trudne.
Po tych 4 dniach jestem pozytywnie zaskoczona i wiem, że czytnik będzie mi towarzyszył często, choć oczywiście nic nie zastąpi mi tradycyjnej książki. Jedno jest pewne, dzięki czytnikowi moje półki nieco odetchną z ulgą, gdyż niektóre pozycje będę czytać wyłącznie na nim. To była bardzo dobra decyzja. 

Jeżeli jesteście ciekawi jak wygląda pakiet w Legimi od tej praktycznej strony, chętnie odpowiem na Wasze pytania. 

Do zobaczenia Styczniu, witam Cię Luty!

Pisanie podsumowań to nie moja mocna strona, ale co roku skutecznie próbuję. Wymyślając co raz to nowsze formy i w tym roku jest podobnie. Postanowiłam zrezygnować z tradycyjnego comiesięcznego stosika (co jakiś czas jednak jakiś będzie), którego przygotowanie zawsze zajmowało mi sporo czasu, a zamiast niego postawiłam właśnie na post lekko podsumowujący ubiegły miesiąc i prezentujący plany na nadchodzący.

Podsumowanie Stycznia


Hm... styczeń to miesiąc, który w całości przesiedziałam w domu. Nie przeniosło się to jednak na czytanie, bo dzieliłam je pół na pół z graniem w Wiedźmina, który absorbował dużo mojej uwagi. Przeczytałam trzy książki, co i tak jest dosyć dobrym wynikiem, ostatnio czytam wolno, jednak dzięki temu więcej wynoszę z czytanych lektur. Postawiłam na jakość, a nie ilość. 


Rok zaczęłam od Andrzeja Pilipiuka i jego Litra ciekłego ołowiu, który mnie wciągnął bez reszty, następnie zaczytywałam się w Stulatku, który wyskoczył przez okno i zniknął, który mocno mnie zaciekawił i zaintrygował (recenzja powinna pojawić się na dniach - małe kłopoty z koncepcją zdjęcia), skończyłam niesamowitą, pełną emocji książką autorstwa Lily Brooks - Davis Dzień dobry, północy. Każda z nich, a szczególnie ta ostatnia sprawiły, że mój styczeń to był dobry miesiąc. Wiecie Dzień dobry, północy to taka książka nad którą można się długo rozwodzić...(więcej na pewno w recenzji, która pewnie będzie i nawet przed Stulatkiem...)
Szczerze mówiąc w styczniu nie kupiłam żadnej książki, która nie była planowana - poza kolekcjonowanymi przez mnie seriami wydawniczymi tudzież, Kolekcją Romantyczną i serią kryminalną Charllotte Link. Kupiłam też, odłożoną dla mnie książkę Tess Gerritsen z nowej wydawniczej serii. Nie mogę też zapomnieć o dwóch tytułach kupionych dla męża, z których jednak oboje będziemy mieć korzyści.

Dużo było też grania w planszówki i nie tylko, na święta bowiem doszły mi, aż trzy i jeszcze jedną kupiłam w styczniu. Najczęściej wybieraną przez nas grą planszową był Eurobiznes, ta stara gra, od zawsze była naszą ulubioną. Mocno też uplasował się Dixit i Biznes po polsku. Wspomniałam już, że zagrywałam się w Wiedźmina 3: Dziki Gon, ostatnio jednak trochę zwolniłam i spędzam sporo czasu na The Sims 4, od zawsze lubiłam tę symulację życia. Czwarta cześć bardzo mi się podoba, a odkąd twórcy wprowadzili małe dzieci i odkąd kupiłam dodatek Witaj w pracy rozgrywka stała się bardzo emocjonująca (jest umiejętność fotografowania!)

Na blogu mogliście przeczytać także o fotoksiążce (zachęcam do zajrzenia do wpisu, a także do fanpage'a na Facebooku: Foxgrafia), którą zamówiłam za pośrednictwem firmy Saal Digital Polska, o książkach po angielsku od wydawnictwa ZeSłownikiem oraz pojawił się 7 wpis z cyklu Obiektywnie, który kontynuowany będzie dalej.

Co planuję w Lutym?

Nigdy nie planowałam co przeczytam, w tym roku jednak postanowiłam to zmienić i zrobiłam sobie małą listę do przeczytania. Małą, bo liczącą tylko dwie pozycje, są to: Wszyscy w górę i anglojęzyczna wersja Frankensteina. Oczywiście zamierzać czytać i inne książki. 

Chciałabym też, aby pojawiały się cykliczne wpisy o filmach, jak za dawnych lat. Tym razem nie zamierzam opisywać każdego filmu, jak było to dotychczas, tylko zestawić trzy filmy i krótko je przedstawić. Mam nadzieję, iż się uda! Koniecznie muszę też zrobić cykl o planszówkach, tyle ich się nazbierało, a i gramy chętnie i często.

Jak i Luty, tak i Walentynki. Święto(?), do którego od zawsze miałam mieszane uczucia. Nie zmieniło się odkąd poznałam mojego obecnego męża. Z tego powodu nie tylko przypomnę Wam wpis sprzed kilku lat (5?), ale także pojawi się trochę prywaty o tym, jak wyglądają moje Walentynki. 
A tak na zakończenie chcę Wam zdradzić, że bardzo bym chciała, aby wpisy pojawiały się codziennie lub chociaż co dwa dni. Siedzenie w domu, może mi w tym pomóc.