Stosik sierpniowy #8

Witajcie!
Sierpień przeleciał w mgnieniu oka, naprawdę nie zorientowałam się, kiedy minął. W miesiącu tym moje ręce wpadły książki, które od dłuższego (lub nie, przypadek Joyland) chciałam przeczytać i kupić, ale także pozycja, którą już kiedyś czytałam.



King Stephen - Joyland
Odkąd usłyszałam o tym, że wychodzi nowa książka mojego ulubionego autora wiedziałam, że muszę ją kupić i tak też się stało. Mam zamiar wkrótce się za nią zabrać, jestem bowiem bardzo jej ciekawa.
Kleinbaum N.H. - Stowarzyszenie umarłych poetów [pożyczone]
To książka, którą bardzo chciałam przeczytać i w końcu się udało, moją opinię na jej temat możecie przeczytać klikając w tytuł.
Moore Alan, Gibbons Dave - Strażnicy [komiks, wersja mobilna]
Strażnicy to komiks wytwórni DC, który w przeszłości już czytałam, ale postanowiłam przeczytać go ponownie, co było naprawdę dobrym pomysłem. Linki do opinii można znaleźć klikając w odnośniki poniżej:
Tom I
Tom II i III
Tolkien John Ronald Reuel - Hobbit, czyli tam i z powrotem
Nie będę mówiła jak długo przymierzałam się do przeczytania Hobbita, kiedy ten stoi na mojej półce, myślę, że przyjdzie mi to o wiele szybciej.
Zafon Carlos Ruiz - Książę Mgły, Pałac Północy
Te dwie książki chodziły za mną bardzo długo i w końcu udało mi się je wymienić poprzez lubimyczytać.pl na książkę, która mi się zdublowała. Wkrótce zabiorę się za ich czytanie, tak długo czekałam na tę chwile.

J.Nesbø - Czerwone Gardło


Czerwone Gardło to moja druga książka Jo Nesbø, którą miałam okazję przeczytać i bardzo się z tego powodu cieszę. Po moich ostatnich doświadczeniach z powieścią tego autora byłam bardzo ciekawa co też mogę dostać w kolejnej. I cóż po lekturze Czerwonego Gardła nie mogę nie poczuć się usatysfakcjonowana, gdyż trafiła ona idealnie w moje czytelnicze wymagania. Początkowo było mi ciężko zagłębić się w lekturę tejże książki, ale później z zapartym tchem przewracałam kartkę za kartką i z bólem serca uświadomiłam sobie, że to już koniec.

 Czerwone gardło przeplata w sobie dwa wątki – jeden współczesny (lata 1999 – 2000), a drugi z czasów II wojny światowej i czasów po niej. Harry Hole wpada na trop przemyconego do Norwegii, ciężkiego karabinu marki Marklin, śledztwo, które zaczyna prowadzić doprowadza go do kręgu neofaszystów. Sprawa zaczyna się komplikować, kiedy zaczynają ginąć ludzie. Czy są to tylko przypadkowe zbiegi okoliczności, czy te zbrodnie są ze sobą powiązane, tego próbuje dowiedzieć się Hole. Poukładanie wszystkich elementów, które napotyka śledczy jest wyjątkowo trudne, gdyż sprawa wydaje się być wyjątkowo skomplikowana. Harry odkrywa, że sprawa ta powiązana jest z czasem II wojny światowej.
W tej książce Jo Nesbø musimy stawić czoła demonom przeszłości. Autor w sposób doskonały opisuje warunki panujące na froncie, które z jednej strony opiewały potwornością, a z drugiej pokazywały, że w najtrudniejszych momentach wciąż jest miejsce na ludzkie odruchy i miłość. Każde przeniesienie fabuły do czasów wojennych miało swoje odbicie w latach współczesnych i bez tego trudniej byłoby zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi. To w jaki sposób została zaprezentowana akcja, która początkowo była trochę przy nudnawa, ale kiedy się rozkręciła ciężko było oderwać się od lektury, pokazuje, że Jo Nesbø potrafi budować napięcie do samego końca. Muszę przyznać, że nie potrafiłam znaleźć prawdziwego sprawcy, a tego, który się nim okazał nawet nie podejrzewałam.


Byłam bardzo ciekawa tej książki i ani trochę się nie zawiodłam czytając ją. Nesbø stworzył kryminał, który warto przeczytać i od którego naprawdę trudno się oderwać. Warto przeczytać Czerwone gardło, gdyż jest to nie lada gratka dla lubiących tego typu książki. Polecam gorąco tę książkę, bo czytając ją na pewno się nie zawiedziecie. A ja cóż nie muszę chyba dodawać, że Czerwone gardło tylko zaostrzyło mój apetyt na kolejną książkę tego autora.

John Frusciante - Outsides


Wydawać by się mogło, że muzyka z pogranicza elektroniki, którą sam twórca - John Frusciante - określa jako synth-pop, nie jest dla mnie, sama bym tak pomyślała, aż do momentu usłyszenia Outsides. Długo przymierzałam się do przesłuchania tej EP-ki, cały album zawiera tylko cztery utwory, ale nie zawiodłam się.

Choć trzeba przyznać, że do zapoznania się z nowym wytworem mojego ulubionego muzyka zachęcił mnie wywiad z nim [link], w którym Fru wyjaśnił po krótce motywy swojej nowej twórczości, a także tego, dlaczego wycofał się z życia publicznego, ale nie o tym miał być ten post, a nowym albumie, który mnie z a c h w y c i ł !, choć jest to dla mnie dosyć nieprawdopodobne.

Outsides składa się jak wspomniałam wcześniej z czterech utworów:

  1. Same 10:16
  2. Breathiac 2:34
  3. Shelf 6:08
  4. Sol 4:38
i choć cały album trwa nie całe 19 minut, słucha się go nie tyle z przyjemnością, co z pasją. Słuchając Outsides człowiek przenosi się w inny wymiar. Moja mama porównała ten album do dźwięków wydawanych przez koty, ale ja tak nie uważam, dla mnie ten Outsides to idealny album na trudniejszy dzień, czy przemyślenie pewnych spraw. Zresztą dla mnie Frusciante nie tworzy muzyki, którą można słuchać non stop i przy każdej okazji, ale właśnie coś magicznego, co słucha się kiedy ma się ochotę na coś innego.

Kiedy widzę tą okładkę nasuwa mi się jedna myśl - tajemnica. Czy to właśnie chciał osiągnąć Frusciante tworząc ją - nie wiem, ale takie są moje odczucia co do niej, a poza tym bardzo mi się podoba ze względu na swoją prostotę, a także już sama ona przenosi nas z pokoju w inny świat.

Muszę powiedzieć, że byłam zawiedziona, kiedy przeczytałam, że John odszedł z zespołu, ale teraz słyszę i rozumiem, że Frusciante potrzebował działania w innym kierunku, potrzebował odkrycia muzyki w muzyce co widać w Outsides. Nie potrafię znaleźć słów, aby w pełni opowiedzieć o tym albumie, według mnie każdy musi go przesłuchać i ocenic według własnego uznania. Zastanawiałam się także nad tym, czy nie podchodzę do tego albumu subiektywnie ze względu na moją jawną miłość do twórczości Frusciante, ale uznałam, że kiedy coś mi się nie podoba to nawet jeśli jest to coś nagrane przez moich wykonawców jestem w stanie powiedzieć nie. To, że Outsides mi się podoba pokazuje, że otworzyłam się na muzykę i nie trzymam mocno, że słucham tylko takiego gatunku. 

Moja ocena (w skali 0 - 10): 9

Płytę możecie posłuchać poniżej:









D. Gibbons, A.Moore - Strażnicy tom 2 i 3


Jakiś czas temu na blogu pojawiała się recenzja pierwszego tomu [link do opinii] komiksu o nazwie Strażnicy, dzisiaj chciałam opowiedzieć o tomie drugim i trzecim, które przeczytałam w ciągu ostatniego tygodnia. W między czasie także obejrzałam film, który powstał na podstawie tegoż komiksu.

W tomie drugim wszystko zaczyna układać się w logiczną całość, Rorsachach zostaje złapany w pułapkę i umieszczony w więzieniu, pełnym więźniów, którzy pragną na nim zemsty. Z kolei zaś na Ozymandiasza wynajęty zostaje zabójca, jednak Veidt powstrzymuje zamachowca. Laurie i Dan postanawiają ponownie założyć kostiumy. Zaś w tomie trzecim wszystko zmierza ku makabrycznemu końcowi, który może bardzo zaskoczyć
Z tomu 2


Podobnie jak w przypadku tomu pierwszego bardzo zachwycił mnie rysunek, ale o tym wspominałam już wcześniej. Czytając tom drugi i trzeci skupiłam się uważniej nad symboliką i snutą równolegle historią o piratach (komiks czytany przez chłopca przy stoisku gazetowym). Historia ta przysporzyła mnie o dreszcze. Szczerze mówiąc zapomniałam już jakie zakończenie zaserwował czytelnikom Allan Moore, więc tym bardziej moje zaskoczenie było ogromne, zważając na to, że przed skończeniem trzeciego tomu obejrzałam film, który jednak w kwestii zakończenia trochę się różnił.
Z tomu 3

Nie mogłam oderwać się od czytania Strażników, przewracałam strona za stroną, aby dowiedzieć się co będzie dalej. W tych dwóch tomach mieliśmy pomiędzy poszczególnymi rozdziałami komiksu mogliśmy zapoznać się między innymi z zapiskami Adriana Veidta, historią powstania komiksu o piratach, który czytał chłopiec przy stoisku gazetowym, a także pamiątki i listy kierowane do pierwszej Jedwabnej Zjawy.

Trzeba to powiedzieć, że tom drugi i trzeci jest bardziej brutalny i o wiele bardziej ciekawy i wciągający od pierwszego tomu, ale jednak ze względu na ich brutalność dobrze było sobie ją dozować. Powtórzę to po raz kolejny, że duet Gibbons & Moore stworzyli naprawdę dobry i warty uwagi komiks.

Grease

Gatunek: Musical, Komedia romantyczna
Produkcja: USA
Premiera: 13 czerwca 1978 (świat)
Reżyseria: Randal Kleisner
Scenariusz: Bronte Woodard, Alan Carr
Muzyka: Barry Gibb, John Farrar, Louis St.Louis, Warren Cassey

Są takie nieśmiertelne klasyki, które każdy choć raz w swoim życiu widział lub powinien zobaczyć. Są też musicale, które znane są z nieśmiertelnych hitów, które śpiewa i zna cały świat. Takim filmem właśnie jest Grease. Film ten po raz pierwszy oglądałam w liceum i już wtedy wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie.

Grease to historia dwójki młodych ludzi, którzy poznają się i spędzają wspólnie wakacje – Danny’ego (John Travolta), który jest liderem szkolnej grupy T – Bird i Sandy (Olivia Newton – John), która niespodziewanie przeprowadza się z Australii właśnie do miasteczka, w którym mieszka Danny. Kiedy jednak się spotykają chłopak pokazuje Sandy swoje inne oblicze, którego wcześniej nie znała. Jak zakończy się ta historia łatwo się domyślić, ale to nie psuje całego filmu.


Film ten pełen muzyki i układów choreograficznych, może nie jest filmem wybitnym, który powala swoim niecodziennym pomysłem, czy czymś nowym. W dzisiejszych czasach filmów takich jak Grease jest wiele, ale pamiętać należy, że ten właśnie musical został nakręcony w latach 70., także już szmat czasu. Według mnie jest to dobry film na zrelaksowanie, bowiem historia jest prosta, momentami może wydawać się płytka, i nie wymaga zbytniego angażu myślowego, dobra muzyka zapewnia nam odprężenie, szczególnie, że są to znane światowe hity (np.: Summer Nights).

W tym filmie jak już wspomniałam wcześniej mamy dużo piosenek i układów choreograficznych, co nie powinno dziwić, bo jest musical, który z definicji ma w sobie oba te elementy. W Grease dialogi doskonale przeplatają się z piosenkami przez co film ogląda się doskonale i można spędzić naprawdę dobrze te prawie dwie godziny. W musicalu znajdziemy również szereg zabawnych sytuacji, które na pewno wywołają na naszych twarzach, choć znikomy uśmiech. Może i postacie są nieco przerysowane, ale to chyba rzecz normalna przy tego typu filmach.  Grease to idealna propozycja na spędzenie nudnego, smętnego wieczoru.
Moja ocena: 8/10

Inne piosenki z musicalu:

(Źródło zdjęć: filmweb.pl
filmy: YouTube)

A. Moore, D. Gibbons - Strażnicy tom 1

Od czasu do czasu lubię przeczytać sobie komiks, a że dawno to nie nastąpiło, postanowiłam przeczytać sobie komiks o nazwie Strażnicy, który to miałam okazję już czytać cztery lata temu, kiedy do kin wchodził film na jego podstawie. Zacznę może od tego, że Strażnicy to jedyny komiks DC Comics, który lubię, ale mam przeczucie, że niebawem może się to zmienić.

Strażnicy to komiks o grupie superbohaterów bez nadzwyczajnych mocy, zwykłych, dobrze wytrenowanych ludzi, którzy na własną ręke postanowili walczyć z przestępczością. Jednak kiedy poznajemy bohaterów są oni już na przedwczesnej „emeryturze” i wiodą zwykłe życie. Niektórzy z nich jednak wciąż prowadzi swoją działalność, jak na przykład Rorsachacha. Akcja komiksu rozpoczyna się w chwili, gdy ginie Komediant, jedyny aktywny najdłużej działający superbohater. Rorsachach próbuje ustalić okoliczność jego śmierci, bo nie wierzy, że był to przypadek. W Strażnikach mamy również do czynienia z prawdziwym superbohaterem jakim jest Dr. Mannhatan, człowiek, który uległ dezintegracji i odrodził się jako istota o nadnaturalnych zdolnościach. Akcja rozgrywa się na początku lat osiemdziesiątych w chwili, kiedy wybuch wojny pomiędzy ZSRR a Stanami Zjednoczonymi jest coraz bliższy. W komiksie jest parę historycznych przekłamań jak na przykład Richard Nixon był  prezydentem Stanów Zjednoczonych na trzecią kadencję,  a jest to niemożliwe. W tym tomie fabuła to dopiero preludium tego co będzie się działo dalej.

Rysunek w Strażnikach jest bardzo prosty, ale kolorowy i wyraźny, postacie nie są nad wyraz wyidealizowane, są po proste ludzkie, choć rysunkowe. Grafika w komiksie to rzecz podstawowa, dlatego też przykładam do niej szczególną wagę. Ilustracje do Strażników wykonał Dave Gibbons i muszę powiedzieć, że są one doskonałe (dla mnie). Za scenariusz komiksu odpowiedzialny jest drugi z panów, a mianowicie Alan Moore i trzeba powiedzieć, że we dwójkę stworzyli naprawdę dobry, unikatowy i ponadczasowy komiks, który każdy fan komiksu powinien przynajmniej znać. Dodać trzeba, że jest to komiks dosyć brutalny i wulgarny, co może budzić u niektórych niesmak, mnie jednak to nie przeszkadza. Strażnicy to nie tylko obrazki z dymkami, ale również interesująca pozycja książkowa, bowiem pomiędzy rozdziałami zamieszczone są fragmenty „książki” pierwszego Nocnego Puchacza, który to opowiada o tym jak stał się superbohaterem oraz o grupie, w której działał – Gwardzistów (Minutemen), ujawnia on niechlubne zdarzenia, ale też wszystkie wspomnienia jakie zapamiętał z czasów bycia bohaterem.


Zaczęłam czytać ten komiks na odsapnięcie, odstresowanie przed ciężki dniem i uważam, że owy komiks dobrze się do tego nadaje, pomimo tego, że czytając go trzeba pomyśleć, bowiem każdy najmniejszy szczegół jest ważny w dalszej części. Komiks ten czyta się dobrze i przyjemnie i nawet się nie wie, że dobrnęło się do końca tomu, a czekają mnie jeszcze dwa, po które na pewno niebawem sięgnę. Miło było przypomnieć coś co czytało się w liceum i podejść do tego bardziej dojrzale, gdyż jest to komiks, według mnie przynajmniej, przeznaczony dla starszego odbiorcy.

Wolverine


Tytuł oryginalny: Wolverine, The
Gatunek: Akcja, Sci - fi
Produkcja: USA
Premiera: 26 lipca 2013 (Polska), 24 lipca 2013 (świat)
Reżyseria: James Mangold
Scenariusz:  Mark Bomback, Scott Frank
Muzyka: Marco Beltrami
Na podstawie: komiksu Marvela autorstwa Chrisa Claremonta i Franka Millera

Wolverine to moja ulubiona postać marvelowskich komiksów o czym wspominałam już wielokrotnie, dlatego też film o moim ulubionym mutancie był na liście „muszę obejrzeć w kinie”. Nie będę ukrywała, że miałam co do tego filmu duże oczekiwania, które na szczęście mnie nie zawiodły, jak to się stało przy poprzedniej produkcji o Loganie - X - men Orgins: Wolverine.

Jeszcze przed oficjalnymi trailerami zastanawiałam się co też twórcy zaprezentują w tym filmie, gdzie zostanie osadzona akcja i przede wszystkim w jakim czasie. Kiedy stało się jasne, akcja dzieje się w Japonii, mój apetyt na Wolverine'a wzrósł, bowiem pokojarzyłam, że skoro Japonia to i pewnie wątek z Mariko, który zawsze był mi bliski.
Świetłana Chodaczenkowa, Hugh Jackman



Nagaski rok 1945, Amerykanie zrzucają bombę atomową. Wolverine ratuje przed zabójczą bronią pana Yashidę, który po kilkudziesięciu latach, kiedy jego stan pogarsza się z dnia na dzień wzywa do siebie Logana, aby ten go pożegnał. Wolverine dręczony przez przeszłość i trudne wspomnienia ukrywa się w jaskiniach, z dala od ludzi i świata. Pomimo oporów i niechęci decyduje się pożegnać swojego dawnego znajomego. Kiedy zjawia się w Japonii i idzie się pożegnać z panem Yashidą poznaje jego wnuczkę – Mariko, ale jego znajomy nie do końca chce tylko pożegnania ze strony Wolverine’a, chce, aby ten przekazał mu jego zdolność samo regeneracji, a tym samym jego nieśmiertelność. Logan odmawia, a pan Yashida umiera. Na jego pogrzebie Yakuza chce porwać Mariko, ale Wolverine ochrania wnuczkę swojego dawnego znajomego.

Po doświadczeniach z poprzednim filmem o moim ulubionym mutancie trochę bałam się, że i ten okaże się zupełną klapą, ale twórcy tym razem nie zawiedli. Hugh Jackman w roli Wolverine’a jak zwykle okazał się nie zastąpiony i muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie w jego roli kogoś innego. Wolverine miał akcję wartką i szybką, aż się zdziwiłam, że dwie godziny i sześć minut jakie trwa filmy upłynęły. Sam bohater zachowywał się tak jak powinien, nie był on na siłę ugrzeczniony, mam na myśli to, że krew się lała, kiedy lać się miała. Osobiście dla mnie dosyć obsceniczną [i brutalną zarazem] sceną był moment, kiedy Logan robił sobie „operację” na otwartym sercu. Wydaje mi się, że twórcy tego filmu wywiązali się doskonale z postawionego im zadania i sprostali oczekiwaniom widzów, choć oczywiście, zawsze można było ten film zrobić lepiej. Niestety pojawiły się elementy, które mi się nie spodobały, ale mówi się trudno. Obejrzałam ten film w wersji 3D i niestety muszę powiedzieć, że zbyt wiele tego efektu w filmie nie było i w zupełności wystarczy obejrzeć ten film w wersji normalnej.

Hugh Jackman
Podsumowując oceniam ten film bardzo dobrze i cieszę się, że udało mi się go zobaczyć w kinie. Twórcy filmy świetnie ukazali historię japońskiego etapu w życiu Wolverine’a i za to należą się im gratulacje. Wydaje mi się, że film ten spodoba się fanom marvelowskich komiksów, ale również tym, którzy o tym świecie nie mają żadnego pojęcia, gdyż był to dobry film akcji z elementami science fiction. Oceniałam go na zasłużoną ósemkę w skali dziesięciopunktowej i dodałam do swoich ulubionych filmów. Wiem również, że z przyjemnością obejrzę go ponownie.



(źródło zdjęć: filmweb.pl)
Dziękuję mojemu współtowarzyszowi za to, że zdecydował się ze mną pójść na Wolverine'a do kina.

N.H. Kleinbaum - Stowarzyszenie Umarłych Poetów


Są takie książki do których przymierzamy się długie lata i nawet mamy je w ręce, ale coś innego absorbuje nasz czas i nie możemy ich dokończyć. Dla mnie właśnie książką należącą do tej grupy była książka pod tytułem Stowarzyszenie Umarłych Poetów, która to powstała na bazie scenariusza filmowego, a nie na odwrót. Niecałe dwa lata temu miałam okazję obejrzeć spektakl, który powstał na podstawie tej książki i od tej pory mój „apetyt” na te pozycję wzrósł.

Akcja Stowarzyszenia Umarłych Poetów rozgrywa się w prestiżowej amerykańskiej szkole dla chłopców Akademii Weltona, w której to od uczniów wymaga jest surowa dyscyplina, ale za to osiągnięcia absolwentów pokazują, że nie jest to bezcelowe posunięcie. Patronujące szkole wartości jakimi są: Tradycja, Honor, Dyscyplina i Doskonałość zostają wystawione na próbę, kiedy to na miejsce odchodzącego na emeryturę nauczyciela języka angielskiego w Akademii zjawia się John Keating, który proponuje młodzieńcom nieco inne nauczanie. Czytając tą książkę zadajemy sobie pytanie czy zwycięży surowa dyscyplina związana z długoletnią tradycją, czy marzenia i młodzieńcze bunty? Na te pytanie nie odpowiem, tylko odsyłam do książki.

Stowarzyszenie Umarłych Poetów nie jest powieścią długą, więc można ją przeczytać w jeden wieczór, ja byłam skłonna skończyć ją nawet w nocy, ale senność dała górę. Czytało mi się tą książkę bardzo dobrze i zaciekawieniem przewracałam kartkę za kartką, co prawda pamiętałam jak się to wszystko kończy to jednak nie przeszkadzało mi to w odbiorze tej książki, wręcz przeciwnie dało mi możliwość porównania gry z tym co mam na papierze. Według mnie Stowarzyszenie Umarłych Poetów był lekturą dobrą na ten gorący czas, bowiem doświadczyłam tutaj wielu skrajnych ze sobą uczuć – humoru przede wszystkim z powodu Charliego Daltona, ale także smutku.  Po przeczytaniu Stowarzyszenia Umarłych Poetów mam nadzieję, że w końcu uda mi się obejrzeć od początku do końca jej pierwowzór, który już raz zaczęłam oglądać, ale jakoś tak czas nie pozwolił. Z tej książki możemy wynieść tyle, że czasem dążność do naszych marzeń jest niezwykle trudna, szczególnie, kiedy nasi bliscy nas w tym nie popierają. Jednak czy nie warto choć na moment, kiedy marzenie się spełnia przeżyć tę ogromną moc spełnienia i radości?


Jeżeli wciąż wahasz się, czy przeczytać tę książkę polecam ci ją bez wahania, bowiem jest to książka, która może wzruszyć do łez, ale też niesamowicie zawieść. Przede wszystkim należy pamiętać, że najpierw był film, a potem powstała ta książka.

M. Quick - Poradnik Pozytywnego Myślenia


Po książce Matthew Quicka oczekiwałam bardzo wiele, film [link do opinii] mi się podobał i miałam nadzieję, że książka również mnie zachwyci, jednak w tym polu odrobinę się zawiodłam, ale po kolei. Fakt, jaki zawód sprawiła mi ta książka tłumaczę sobie tym, że temat jego podjął się autor do najłatwiejszych nie należał, jednakże można było cały tą fabułę przedstawić nieco inaczej, a jestem przekonana, że akcja nie ucierpiała by na tym.

Słysząc tytuł Poradnik pozytywnego myślenia od razu nasuwa nam się po prostu jakaś książka będąca poradnikiem jak radzić sobie z trudnościami w życiu i właśnie ta powieść opowiadająca o trudnym życiu Pata to pokazuje. Główny bohater sam próbuje stworzyć sobie poradnik, albo raczej sam wyznacza sobie cele, aby być lepszym człowiekiem, pragnie powrotu swojej żony – Nikki, w tym celu zaczyna dbać o siebie, stara się być miłym. Na jego życiowej drodze pojawia się Tiffany, której życie także nie obsypało różami, straciła męża i również niezbyt poradziła się z jego śmiercią. Zderzenie się Pata i Tiffany doprowadzi do wielu przyjemnych i mniej sytuacji.

Zacznę może od tego, że bardzo irytowała mnie narracja w książce, która momentami była infantylna, a przecież historię opowiadał trzydziestopięcioletni mężczyzna. Drażnili mnie również bohaterowie, którzy zachowali się względem Pata właśnie jakby był dzieckiem, a nie dorosłym mężczyzną, rozumiem, iż główny bohater właśnie opuścił zakład psychiatryczny, ale traktowanie go przez rodzinę i znajomych według mnie było lekko przesadzone. Jednak z drugiej strony patrząc z powodu, iż była to narracja pierwszoosobowa książkę czytało się dość szybko, a że z powodu upałów nie ruszałam się z domu pochłonęłam ją w ciągu dwóch dni. Drugim dosyć irytującą mnie rzeczą, na którą sam autor książki już nie miał wpływu były pojawiające się w tekście literówki, które momentalnie rzucały mi się w oczy i denerwowały.


Poradnik pozytywnego myślenia  to książka, która nie każdemu przypadnie do gustu. Dla mnie jest to po prostu romans, aczkolwiek napisany w bardziej zagmatwany sposób. Na takie książki trzeba mieć dzień i są to typowo jednodniowe lektury zapychające czas podczas pospolitej nudy.  Ja osobiście oczekiwałam po tej powieści o wiele za dużo i niestety trochę się zawiodłam, jednak nie mogę powiedzieć, że nie była to pozycja nie warta przeczytania, bo każda książka wnosi coś do naszego życia.

S.King - Ręka Mistrza


Książkę Stephena Kinga Ręka Mistrza miałam w planach czytelniczych już długi czas, kiedy zabrałam się za nią prawie miesiąc temu nie przypuszczałam, że książka ta zapewni mi tak prawdziwe chwile grozy, aż będę bała się zasypiać po jej czytaniu. Czytałam ją długo, ale to kwestia tego, że podczas moich dwutygodniowych rekolekcji po prostu nie miałam czasu jej czytać.
"Ale rzecz jasna, Bóg uwielbia niespodzianki" /str.21/
Edgar Freemantle cudem przeżył ciężki wypadek samochodowy, w którym to stracił prawą rękę i psychiczną równowagę, aby ją odzyskać postanawia odpocząć na Florydzie. Edgar wybiera wyspę Duma Key i dom, który nazywa Wielki Koral. Wyspa ta jest praktycznie nie zamieszkana i należy do sędziwej Elisabeth Eastlake. W momencie przybycia na wyspę Edgar odkrywa w sobie talent do malowania i zaczyna tworzyć. Z biegiem czasu jego obrazy pokazują mroczną i tajemniczą moc, która jest niszczycielska, Edgar równocześnie poznaje również tragiczne losy rodziny Eastlake’ów i zaczyna rozumieć, dlaczego Elisabeth mówi o Duma Key, że to wyspa niebezpieczna dla córek. Czy talent Edgar to jego rzeczywisty talent, czy pcha nim jakaś niszczycielska i zła siła?

Muszę przyznać, że Ręka Mistrza to jedna z lepszych książek Stephena Kinga, którą czytałam. Były momenty, kiedy naprawdę się bałam i ciężko było mi zasnąć. W tej książce niekoronowany mistrz horroru pokazał jak wielki jest jego talent do pisania powieści grozy. Ręka Mistrza trzymała w napięciu od samego początku, a kartki przewracało się z zapartym tchem i bijącym sercem (najczęściej ze strachu) i nie sposób było przerwać czytanie, jak się raz zaczęło, ciężko było skończyć. Choć dostrzegłam w tej powieści pewien schemat powtarzający się w innych książkach Stephena Kinga to jednak uważam, że jest to jedno z jego lepszych dzieł.

"Tylko, że Ci których się kocha, potrafią nas zranić najmocniej, a do tego pokazać innym jak to się robi" /str 107/


Mogę śmiało polecić Rękę Mistrza fanom horroru, jak i książek psychologicznych, gdyż ten motyw w książce przejawia się dosyć konkretnie, dla miłośników powieści Stephena Kinga jest to pozycja, którą naprawdę warto przeczytać. Bez wątpienia czas, który poświeciłam na lekturę tej książki, choć niestety długi, na pewno nie był czasem zmarnowanym i z przyjemnością powrócę do tej książki w przyszłości.

Stosik lipcowy #7

Witajcie!
Wróciłam z rekolekcji, umocniona, zadowolona i w ogóle rozkochana w Panu Bogu [świadectwo], dlatego też lipcowy, dla mnie bardzo bogaty stosik publikuję z małym opóźnieniem.
Na powyższym zdjęciu widać pozycje:
Basiuk Maciej - Bierz i czytaj Biblię - dostałam to na rekolekcjach i niebawem pewnie przeczytam :)
King Stephen - Rose Madder 
Nesbø Jo - Czerwone Gardło
Nesbø Jo - Trzeci Klucz
Powyższe trzy książki zakupiłam sobie sama i mam nadzieję, że wkrótce będę mogła je przeczytać.
Pruś Alicja - Lalki - wygrana w konkursie organizowanym przez portal {Opętani czytaniem}/Lubię czytać na Facebooku, z czego jestem bardzo zadowolona, bo po raz kolejny udało mi się wygrać książkę, której bym nie kupiła, już się nie mogę doczekać, aż się za nią zabiorę.
Young William Paul - Chata - prezent od mojej najlepszej, najukochańszej grupy na rekolekcjach, książkę już czytałam i znajduje się ona na półce w pokoju mojej siostry, ale liczy się gest.

Pozdrawiam!