10 filmów spośród ulubionych Pikusia cz.2/ Whatever works

Czas na kolejny film z serii 10 filmów spośród ulubionych Pikusia, tym razem prezentuje film Woody'ego Allena z roku 2009 (w Polsce premiera odbyła się w roku 2010). Wyjątkowo publikowane jest w piątek, w przyszłym tygodniu już będzie w sobotę lub niedzielę. Zanim przejdę do recenzji filmu chciałam poinformować o przeprowadzonych i planowanych zmianach na blogu. Widoczną już zmianą jest rozdzielenie linków, blogi są osobno, a inne strony osobno. Planuje również utworzyć podstronę dotycząca mojej twórczości - postanowiłam wyróżnić to co tworzę. Od października zaczynają mi się też studia całkiem możliwe, że będzie mnie tu mniej, bo więcej wolnego czasu będę chciała poświęcić na książki i swoje opowiadanie. To chyba tyle, przechodzę do treści posta.


Co nas kręci, co nas podnieca (Whatever Works) (2009)

Gatunek: Komedia obyczajowa
Premiera: 9 kwietnia 2010 (Polska), 22 kwietnia 2009 (świat)
Produkcja: Francja, USA
Scenariusz i reżyseria: Woody Allen

Whatever Works nie jest filmem łatwym, ale zabawnym o ile potrafimy docenić humor reprezentowany przez Woody’ego Allena. Niewątpliwie jego filmy należą do moich ulubionych, a ten trochę zakręcony, ale niosący ze sobą sporo treści.

„Chodzi mi o to, że ludzie utrudniają sobie życie bardziej, niż trzeba.”

Historia z tego filmu opowiadana jest przez starszego mężczyznę – Borisa, który ma dość interesujące poglądy. Codziennie spotyka się ze swoimi znajomymi, gdzie dyskutują o świecie. Gdy wraca do domu z kolejnego spotkania ze znajomymi spotyka młodą dziewczynę – Melody, która uciekła z domu nie ma gdzie się podziać. Zamieszkuje więc u Borisa, najpierw miała mieszkać u niego dopóki się nie znajdzie pracy i nie stanie na nogi. Realia jednak są inne. W Nowym Jorku stawia się również matka Melody – Marietta, a także później jej ojciec. Każdy z nich odnajduje się w końcu to czego szukał przez całe życie.

Film jest zabawny, ale specyficzny. Gdy ogląda się go po raz drugi wyłapuje się więcej treści z niego płynących. Nie jest to pusta komedia, która niczego nie wnosi. Można w niej wyłapać naprawdę wiele mądrych treści. Sama postać Borisa jest bardzo zabawna, gdyż sposób w jaki opowiada on całą historię.
Nad Co nas kręci, co nas podnieca należy się skupić i nie należy lekceważyć. To film, który nie każdemu przypadnie do gustu, ale warto go obejrzeć.  
Trailer filmu




Cudowne dziecko (2007)

Źródło: filmweb.pl
Tytuł oryginalny: August Rush
Gatunek: dramat, muzyczny
Rok premiery: 2007
Produkcja: USA
Scenariusz: James V. Hart, Nick Castle
Reżyseria: Kirsten Sheridan

Ten film oglądałam po raz drugi, ale jest on dla mnie tak niesamowicie piękny, że mogę oglądać setki razy.

August Rush opowiada historię niezwykłego chłopca (Freddie Highmore), który okazuje się być geniuszem muzycznym. Słyszy on wydobywającą się we wszystkich muzykę. Na ulicy trafia na chłopca grającego w parku na gitarze, ten zaprowadza go do niejakiego Czarodzieja (Robin Williams), który pragnie wziąć pod skrzydła utalentowanego Ewana, którego nazywa August Rush. Chłopiec jednak ucieka od Czarodzieja i trafia do szkoły Juliarda, gdzie komponuje muzykę, a także poznaje jej tajniki. Ma okazję on zagrać koncert, pragnie on również odnaleźć swoich rodziców (Keri Russell/Johnatan Rhys Mayers) i wierzy, że uda mu się właśnie przez muzykę, wierzy, że rodzice go usłyszą.

Jest to film pełen muzyki i nadziei. Historia chłopca, który pragnie odnaleźć swoich rodziców, którzy przypadkowo się spotkali, odziedziczył po nich talent muzyczny i próbuje go wykorzystać by ich odnaleźć. Historia niezwykle wzruszająca, gdyż losy Augusta są bardzo pokrętne i widać, jak ludzie potrafią wykorzystać małego zdolnego chłopca.

August Rush to film, który ukazuje w wspaniały i niesamowity sposób prostą historię. To film, który nadaje się do obejrzenia całą rodziną jako film familijny albo samotnie, kiedy chcemy się zrelaksować. Oglądałam ten film po raz drugi i niestety wiele pamiętałam z poprzedniego razu. Jest to raczej film na jedno obejrzenie, gdyż zostaje w pamięci na długo. Polecam ten film tym, którzy lubią proste historie opowiedziane w trochę inny sposób.







*** (Nie pragnę niczego bardziej)


Nie pragnę niczego bardziej,
niżli dotyku Twych ust,
nie pragnę niczego bardziej,
jak wtulić się w ciebie
i już nigdy nie puścić.

Nie marzę o niczym innym,
jak tylko o dotyku Twych rąk
Nie marzę o niczym innym,
jak tylko pięknych słów
z Twoich ust.





10 filmów spośród ulubionych Pikusia - cz.2/Corpse bride

W zeszłym roku na przełomie roku 2011 i 2012 pisałam o moich 10 spośród moich ulubionych filmów, postanowiłam przedstawić kolejne 10 filmów, które należą do moich ulubionych. Posty o moich ulubionych filmach pojawiać się będą co tydzień w soboty lub w niedzielę.


Gnijąca Panna Młoda(Corpse bride) (2005)

Gatunek: Animacja, Czarna komedia
Produkcja: USA, Anglia
Reżyseria: Tim Burton, Mike Johnson
Scenariusz: John August, Pamela Pettler

O tym filmie bardzo dużo słyszałam, zanim go obejrzałam. Gnijąca Panna Młoda idealnie trafia w mój gust (czyt. mój czarny humor).

Film opowiada historię młodzieńca Victora, który ma ożenić się ze swoją narzeczoną Victorią, jednakże nie potrafi on poprawnie powtórzyć przysięgi małżeńskiej. Idzie więc do lasu i nakłada na konar drzewa obrączkę wypowiadając słowa przysięgi. Okazuje się, że był to skostniały palec Gnijącej panny młodej, która została brutalnie zamordowana oczekując na swojego ukochanego. Poznajemy świat umarłych.

Lubię wracać do tego filmu, bo jest naprawdę dobrze zrobiony i warty uwagi. Film ten zaspokaja moje wszelkie wymagania dotyczące filmów. Dobrze się bawię, oglądając go. Obejrzałam po raz pierwszy ten film w momencie, gdy zainteresowałam się filmami Tima Burtona. Jest to animacja z happy endem, w której dobro zwycięża nad złem. Można w niej znaleźć naprawdę bardzo wiele treści dla siebie.
Moja ocena: 9/10





D. Brown - Anioły i demony

"Mianowicie, że życie ma sens i że jesteśmy wdzięczni za istnienie siły, która nas stworzyła"
Anioły i demony chciałam sięgnąć, odkąd oglądałam film. Nie lubię czytać książek po obejrzeniu ich ekranizacji, ale czasu nie da się odwrócić. Ostateczną decyzję o przeczytaniu tej powieści Dana Browna podjęłam po przeczytaniu Zaginionego symbolu.
"Wiara jest uniwersalna(...)W sumie jednak wszyscy szukamy prawdy, czegoś potężniejszego od nas samych"

W Aniołach i demonach spotykamy się z zetknięciem dwóch światów - świata nauki i świata religii. Robert Langdon zostaje wezwany do CERN-u, z powodu zabójstwa jakiego tam dokonano, powodem dla którego dyrektor Maximillan Kohler wezwał nie był sam ten okropny fakt, ale sposób w jaki okaleczono pracownika CERN-u Leonarda Vetrę. Wypalono mu na skórze napis: Iluminati, który miał być symbolem dawnego bractwa Iluminatów. Robert Langdon przybywa, więc do Genewy, gdzie dołącza do niego córka zamordowanego Vittoria Vetra, wraz z Kohlerem dokonują wstrząsającego odkrycia wyprodukowana antymateria zniknęła. Jest ona niezwykle niebezpieczna, gdyż wywołuje silny wybuch, gdy dojdzie do anihilacji. Okazuje się, że antymateria została umieszczona w Watykanie. Robert i Vittora ruszają do Watykanu, gdzie trwają właśnie przygotowania do konklawe. Okazuje się, że umieszczona gdzieś w podziemiach Watykanu antymateria nie jest jedynym problemem, z jakim muszą zmierzyć się gwardziści. Porwano czterech kardynałów, którzy byli tzw. "preferiti" - czyli kandydatami, którzy według opinii kardynalskiej mieli największe szanse na zostanie papieżem. W Watykanie dostają telefon, że co godzinę od godziny 20:00, kolejny "preferiti" zginie na ołtarzu nauki. Langdon i Vetra ruszają za zabójcą legendarną ścieżką iluminatów. Każdy z kardynałów ma wypalony na ciele, kolejny z tajnych znaków Iluminatów.
Jest ambigram, jeśli odwrócimy zdjęcie otrzymamy taki sam napis
"- Czasem, żeby odnaleźć prawdę trzeba poruszyć góry"

Książka Dana Browna mnie wciągnęła, jednak czytając książkę przypominał mi się film. Budowana przez cały czas akcja sprawia, że ciężko oderwać się od lektury, bo chce się dowiedzieć co będzie dalej i czy Robertowi i Vittorii uda się na czas odnaleźć porwanych kardynałów, a także czy antymateria zostanie na czas odnaleziona. Dan Brown potrafi w niesamowity sposób opisywać miejsca, w których rozgrywa się czas Aniołów i demonów, czytelnik wraz z Robertem i Vittorą wyrusza w niesamowitą podróż po Świętym Mieście i wraz z nimi odkrywa kolejne tajemnice związane z legendarnym bractwem Iluminatów.
"Niebezpieczny wróg to taki, którego nikt się nie obawia."

Podoba mi się tytuł książki, który skrywa w sobie wiele tajemniczości, a jednak po pełnej lekturze książki staje się jasny i klarowny. Nie wyobrażam sobie lepszego tytułu do tej powieści.
"Nic nie wzbudza takiego zainteresowania, jak cudza tragedia"

Czytając Anioły i demony zauważyłam jednak całą masę podobieństw do Zaginionego symbolu, choć może powinnam powiedzieć na odwrót, że to Zaginiony symbol jest podobny do Aniołów i demonów. Jednak bardziej spodobała mi się akcja i ogólna fabuła Aniołów i demonów, jeszcze parę lat temu, gdy w mediach pojawił się szum wokół innej książki Dana Browna Kod Leonarda da Vinci, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek ruszę jakąkolwiek jego książkę. Widać jednak, że z wiekiem wszystko się zmienia, pierwszy krok w przód dla Aniołów i demonów było obejrzenie ekranizacji (którą widziałam na pewno dwa razy), drugą przeczytanie Zaginionego symbolu. Poświecenie czasu na tę książkę nie było błędem, ale zanim sięgnę po inną książką Dana Browna minie trochę czasu, jednakże gorąco polecam tę książkę.






Mroczne cienie (2012)

Źródło: filmweb.pl
Tytuł oryginalny: Dark Shadows
Gatunek: Fantasy, Horror, Komedia
Rok premiery: 2012
Produkcja: USA
Scenariusz: Seth Graham - Smith
Reżyseria: Tim Burton



Do obejrzenia Mrocznych cieni przymierzałam się odkąd zobaczyłam w telewizji zwiastun filmu. Chciałam wybrać się na niego do kina, ale zabrakło mi czasu. Wiedziałam, że po Mroczne cienie sięgnę na pewno, gdyż filmy Tima Burtona bardzo lubię, ze względu na mój czarny humor. 

Mroczne cienie były ciekawym filmem, ale po raz kolejny przeszkodziła mi w nim gra Johnny'ego Deppa, nie darzę sympatią tego aktora, a filmy w których gra oglądam zawsze z innych powodów. Obsada filmu była dobra, ba, wyśmienita. Film zaczyna się od krótkiego przedstawienia historii, którą opowiada Barnabas Collins (Johnny Depp), który w 1752 roku wraz z rodziną przybywa z Liverpoolu do Ameryki, w celu rozpoczęcia rozpoczęcia nowego życia. Budują oni miasto Collinsport, a także okazały dom Collinswood. Młody Barnabas ma słabość do kobiet, łamie serce Angelique Bouchard (Eva Green), która okazuje się być czarownicą, zabija ona ukochaną Josette (Bella Heathcote) i przemienia Barnabasa w wampira, aby całe wieki cierpiał. Za sprawą Angelique również zostaje on zamknięty w trumnie na prawie 200 lat. Gdy powraca do Collinswood wygląda zupełnie inaczej, a rodzinny biznes również podupada. W Collinswood mieszkają Elizabeth Collins (Michelle Pfeiffer) wraz ze swoją córką Carolyn (Chloë Grace Moretz), również brat Liz - Roger Collins (Jonny Lee Miller) i jego syn David (Gulliver McGrath), który widzi swoją zmarłą matkę. Wraz z Collinsami mieszka również pani doktor Julia Hoffmann (Helena Bohnam Carter), która została sprowadzona do domu, aby pomóc małemu Davidowi. Do domu Collinsów przybywa również Victoria Winters (Bella Heathcote), która przybywa, aby zostać gubernatorów Davida.
Źródło: filmweb.pl



Po obejrzeniu tego filmu mam mieszane uczucia, byłam go ciekawa, a kiedy w końcu go obejrzałam czuję, że zostałam zawiedziona. Spodziewałam się czegoś innego. Nie mam na myśli tego, że film był beznadziejny i nie warty uwagi, bo warto go obejrzeć. Po obejrzeniu szczerze nie żałuję, że nie obejrzałam go w kinie, zmarnowałabym tylko pieniądze. Nie wyczułam w tym filmie nutki burtnowskiego kunsztu, który zaobserwowałam w innych filmach, choć widać, że był pomysł. Zauważyłam, że jest to film oparty na serialu Dana Curtisa o tym samym tytule. Nigdy wcześniej nie słyszałam o serialu, więc nie mogę porównać go z filmem Burtona. 

Źródło: filmweb.pl
Czas poświęcony na obejrzenie Mrocznych cieni z pewnością mogłam poświęcić na coś innego, aczkolwiek znalazło się w nim parę naprawdę dobrych scen. Podobało mi się ukazanie duchów w filmie, gdyż wyglądały tak jak wyglądać powinny, również ciekawe było pokazanie wiedźmy, która zaczęła się kruszyć jak upuszczona porcelanowa lalka. Dobrze też ukazany był wampir, był taki jaki powinien być, aczkolwiek trochę irracjonalne było dla mnie to, że wychodził na słońce w kapeluszu i okularach przeciwsłonecznych, czasem pod czarną parasolką. Wydaje mi się, że film ten przypadnie do gustu fanom wampirów oraz Johnny'ego Deppa, ja w tej w filmie nie dostałam tego co chciałam.

Nie samą książką żyje człowiek

Oprócz co najmniej 20 książek do przeczytania (tudzież zakupu lub wypożyczenia), mam też parę (no może trochę więcej) płyt, które chciałabym, aby zasiliły moją skromną kolekcję płyt.
Zacznę od nowości:
Źródło: acid-drinkers.com

Acid Drinkers - La Part Du Diable, której premiera w październiku, a dokładnie datę premiery i okładkę zespół ujawni w poniedziałek. Słucham ich od niedawna, ale po koncercie w Żywcu, trochę bardziej ich polubiłam.

Źródło: johnfrusciante.com



John Frusciante - PBX Funicular Intaglio Zone oraz Letur-Lefr, aż dwie płyty, choć nie do końca obie są pełnowymiarowymi płytami, ta pierwsza będzie miała swoją premierę za niedługo, bo już 24 września (o ile dobrze pamiętam) i jest to pełny album, ta druga zaś swoją premierę już miała 17 lipca i jest to EP -ka, której utwory niezwykle mi się spodobały. Jest to coś innego i coś po co bym nie sięgnęła jeszcze  dwa lata temu, ale teraz wiele się zmieniło, a John Frusciante jest jednym z moich ulubionych wykonawców.


Linkin' Park - Living Things, przekonałam się do tego albumu i wydaje mi się, że podoba mi się nawet bardziej niż poprzedni album A Thousand Suns. Linkin' Park lubię już od dawna i jest to zespół z kategorii ulubionych, więc bardzo chciałabym, aby ta płyta znalazła się w mojej kolekcji.

Źródło: powermetal.pl
Nightwish - Imaginerium, ten album premierę miał już rok temu w grudniu. Pomimo tego, iż wolę Nightwish z Tarją, to jednak zauważyłam ich już, jak w zespole była Anette, a że ta płyta po kilkunastu przesłuchaniach wciąż mi się podoba. Chciałabym by stanęła obok innych.
Źródło: czeslawspiewa.com


Czesław Śpiewa i tu w sumie nawet obojętne mi jest jaki album, byleby coś od Czesia. Jakiś czas temu zastanawiałam się nad płytą Czesław śpiewa Miłosza, ale z każdej jego płyty będę się cieszyć jak wariatka.

Źródło: empik.com

Jest jeszcze na tej liście album z muzyką z filmu Zakochani w Rzymie, który niesamowicie mi się podobał. Ta muzyka była piękna i wiem, że przy niej dobrze by mi się pisało.

Post pisany przy muzyce:




Smerfy (2011)


Źródło: filmweb.pl

Tytuł: Smerfy (Smurfs, The)
Gatunek: Animacja, Familijny
Produkcja: Belgia, USA
Reżyseria: Raja Gosnell, Marek Robaczewski (reżyser polskiego dubbingu)
Scenariusz: Bartosz Wierzbięta (polski dubbing), Jay Scherick, David Ronn, David N. Weiss, J. David Stem
Na podstawie: Pejo

Obsada (polska):
Gargamel - Jerzy Stuhr
Papa Smerf - Andrzej Gawroński
Smerfetka - Małgorzata Socha
Ważniak - Dariusz Błażejewski
Śmiałek - Grzegorz Pawlak
Maruda - Zbigniew Konopka
Ciamajda - Grzegorz Drojewski
Smerf Narrator - Jacek Brzostyński
Grace Winslow - Agnieszka Fajhauer
Patrick Winslow - Waldemar Barwiński



Źródło: filmweb.pl
W dzieciństwie bardzo Smerfy lubiłam i lubię nadal, do tej produkcji byłam nastawiona dość złowrogo, gdyż nie lubię, gdy filmy rysunkowe, właśnie tak jak Smerfy, przerabiane są na grafikę komputerową. Według mnie bajki na tym nie zyskują, a tylko tracą - takie jest przynajmniej moje zdanie. Jednakże podoba mi się przywrócenia tej bajki i pokazania jej dzieciom. Ja jednak, gdybym chciała pokazać Smerfy swoim dzieciom wybrałabym kreskówkę emitowaną w latach 1981 - 1990, ale jak czasami przerzucam kanałami to zauważam, że wciąż leci jako Wieczorynka. Może nie trzeba być zacofanym, a zaakceptować zmiany jakie niesie ze sobą rozwój technologiczny.
Źródło: filmweb.pl


Źródło: filmweb.pl
Historia opowiedziana w filmie Smerfy zaczyna się w chwili, gdy Smerfy przygotowują się do obchodów błękitnej pełni, jednak Ciamajda niechcący sprowadza do wioski Gargamela (Hank Azaria) i smerfy muszą uciekać. Ciamajda biegnie również w kierunku magicznego źródła, które przenosi jego, Papa Smerfa, Smerfetkę, Ważniaka i Marudę do Nowego Jorku. Trafiają oni do mieszkania pary Grace i Patricka Winslow (Jayma Mays/Neil Patrick Harris), którzy oczekują dziecka. Niestety za smerfami do Nowego Jorku przenosi się również Gargamel wraz z Klakierem.

Podobał mi się pomysł fabuły książki, ale mam zastrzeżenia co do postaci Smerfów. Tak jak mówiłam wolę je w postaci rysunkowej i przeniesienie ich do świata komputerowego nie zbyt mnie zachwyca. W filmie polubiłam Klakiera, który był po prostu niesamowity (i to kolejny powód, że zachwycają mnie czarne charaktery). Film jak najbardziej nadaje się do puszczenia go dzieciom, bo uczy, że nie warto wątpić w innych, a właśnie pokazuje, że każdy może stać się bohaterem. Na Filmwebie zauważyłam, że planowane są kolejne części tych Smerfów, co z jednej strony mnie cieszy, bo był to śmieszny film, idealny na odstresowanie, a z drugiej nie cieszę się, że będą to ponownie komputerowe smerfy. Czasu poświęconego na Smerfy nie żałuje, bo uśmiałam się na tej bajce.











Moje pasje: Wyszywanie

Ważka - prezent dla znajomej mojej mamy. 
Czasami, teraz już niestety coraz rzadziej lubię sobie coś wyszyć. Mam wielkie pudło z kolorową muliną i kordonkiem. Kolorów bez liku. Nie wyszyłam jeszcze jakiegoś dużego obrazu, ale trochę mniejszych obrazków tak. Inspiracji do wyszycia szukam wszędzie. Prezentowaną na zdjęciu ważkę odnalazłam na deviantArt i postanowiłam wyszyć taki oto obrazek. W ostatnim czasie jednak poświęciłam swój czas na wyszywanie parunastu naszywek.

Wyszywanie mnie uspokaja, a uważam, że jest to umiejętność, którą powinna mieć każda kobieta, zauważyć, należy, że w przeszłości kobiety zajmowały się wyłącznie wyszywaniem. Nie pielęgnuje tej umiejętności, bo nie mam na nią czasu - może to błąd. Mulinę i kordonki zaczęłam zużywać w inny sposób, a do powrotu skłoniła mnie inicjatywa oazowa, aby zarobić nieco pieniędzy na oazowe wydatki przez sprzedaż własnych wyrobów na odpuście, więc dokładnie od zeszłej soboty wyszywam. W sobotę wyszywałam ze skaczącą w górę temperaturą i efekt nie jest zły - jest zadowalający. Ten powrót zainspirował mnie do dokończenia zaczętej w lutym/marcu pandy, ale także zrobienia jakiegoś obrazu, będzie to trudne i pracochłonne, ale na swoje pasje warto poświęcać czas. Poniżej prezentuje naszywki przeznaczone do niedzielnej sprzedaży (i pozostało mi 5 naszywek, więc chyba nie ma tak źle), jestem zadowolona z tego jak mi wyszły:
Tematyka naszywek jest religijna, bo i sprzedawane będą na odpuście. Tutaj jest 11, ale jest 13 - nie jestem przesądna i nie wierze w nie, a po prostu wypadek sprawił, że jest ich akurat tyle.



Wyszywać zaczęłam jeszcze w podstawówce, ale moja cierpliwość, a raczej jej brak sprawił, że na jakiś czas to porzuciłam. Z przyjemnością odnalazłabym zaczęty wtedy obrazek, gdyż jest on bardzo ładny, ale wtedy nie byłam w stanie go dokończyć. Do wyszywania powróciłam w gimnazjum, kiedy to przez dwa lata uczęszczałam na zajęcia Rękodzieła Artystycznego, jednak tam troszkę zniechęciłam się do wyszywania, ale sama dla siebie do tego powróciłam. W zeszłym roku zrobiłam gilfy - symbole 30 Seconds To Mars (zdjęcie mi jednak umknęło na komputerze), swego czasu każdy mój znajomy otrzymywał na urodziny drobny upominek w postaci wyszytego przez mnie prostego obrazka. Dawno temu, już nawet sama nie pamiętam kiedy wyszyłam takiego oto kotka:
Kotek był moim pierwszym obrazkiem wyszytym po dłuższej przerwie.









D. Terakowska - Poczwarka


Poczwarka, książka, która zmusza do refleksji i do porządnego wejścia w siebie. To moja kolejna książka Doroty Terakowskiej, bardzo lubię tę autorkę i w sposób w jaki pisze. Kiedyś już miałam w rękach tę książkę, ale nie byłam na nią gotowa. Poczwarkę wypożyczyłam z biblioteki, szłam po zupełnie inną książkę, ale nogi poniosły mnie na półki, na których ustawione są powieści Doroty Terakowskiej. 

„W każdym człowieku powinno być coś, o czym wie tylko on sam. Człowiek bez choćby jednej tajemnicy jest jak orzech, z którego po rozłupaniu zostaje sama skorupa. Ludzie za często dbają tylko o skorupę.”

Poczwarka opowiada historię małżeństwa Adama i Ewy, którzy ułożyli sobie staranny biznes plan na życie, najpierw odpowiednie wykształcenie, później dom, a na końcu dziecko. Dziecko również nie może być byle jakie, musi być najzdolniejsze, może zostanie tancerką jeśli będzie dziewczynką, a syn na pewno przejmie firmę ojca – snują plany oczekujący dziecka rodzice. W końcu rodzi się dziecko, Adam przeżywa pierwszy zawód – dziewczynka, ale cieszy się z niej, później jednak przychodzi czas na gorszą wiadomość, dziewczynka rodzi się z Downem, odrzuca ją, ale matka dziewczynkę przyjmuje i nazwa ją Marysią – Myszką. Myszka rodzi się z najcięższą postać choroby, lubi bawić się na strychu, gdzie odkrywa ciągłe stwarzanie świata przez Niego.

Książkę czyta się lekko, ale warto zastanowić się nad treściami, które ze sobą niesie. Dorota Terakowska w swoich książkach doskonale potrafi opisać otaczający bohatera świat, a także w taki sposób go przedstawić, że czytelnik czuje się wciągnięty w fabułę powieści, tak, że wydaje mu się, iż jest kolejnym bohaterem książki. Potrafi wzruszyć i rozbawić, choć w Poczwarce powodów do śmiechu nie było. Terakowska poruszyła temat poważny i dość trudny, ale zrobiła to w taki sposób, że warto bić brawo.

 „Każda sekunda na ziemi jest warta milionów lat pamięci.”

Poczwarka pokazuje jak wiele w nas ludziach jest jeszcze znieczulicy i niezrozumienia, mimo że od wydania książki minęło parę lat, to jednak z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że niewiele się zmieniło. Ta książka pokazuje, że każde dziecko jest darem Pana, a dar polega na tym, że można go albo przyjąć albo odrzucić – takie słowa spotykamy również w powieści Terakowskiej. Poczwarkato książka o bezgranicznej miłości pomimo wszelkich trudności, miłości silniejszej niż cokolwiek. Książka ta uświadamia, że każdego dnia Bóg stwarza dla nas świat, abyśmy go akceptowali i nam się podobał. Poczwarka pokazuje również, że często za późno dostrzegamy to co ktoś nam daje.

„Może tylko nam odchodzenie wydaje się straszne? Może bardziej cierpią ci, co zostają?”

Służące


Źródło:  filmweb.pl
Tytuł oryginalny: The Help
Gatunek: dramat
Rok premiery: 2011
Produkcja: Stany Zjednoczone, Indie, Zjednoczone Emiraty Arabskie
Scenariusz i reżyseria: Tate Tylor




Są filmy, które trzeba obejrzeć i niewątpliwie takim filmem są Służące. Miałam ten film na liście do obejrzenia od długiego czasu i w końcu go obejrzałam. Jest to naprawdę dobra produkcja, którą warto obejrzeć i czas na nią poświęcony nie będzie zmarnowany.

Źródło:  filmweb.pl
Akcja filmu Służące rozgrywa się w latach 60. XX wieku, w czasach kiedy w Stanach Zjednoczonych wciąż istnieje segregacja rasowa, a czarna kobieta służy w domach białych, wychowuje ich dzieci, gotuje, zajmuje się domem. Nie zawsze otrzymują wdzięczność od swoich pracodawców. Opowiada on historię pewnej dziewczyny  "Skeeter" (Emma Stone) z zamożnej rodziny, która po skończeniu studiów pragnie zostać pisarką, postanawia on napisać książkę na podstawie wywiadów z czarnoskórymi służącymi, czym wywołuje burzę w miasteczku, w którym mieszka. Początkowo swoimi opowieściami godzi się podzielić Aibileen Clark (Viola Davis), a później jej przyjaciółka Aibileen - Minnie (Octavia Spencer), która została wyrzucona przez swoją pracodawczynię - Hilly Holbrock (Bryce Dallas Howard) - zagorzałą przeciwniczkę równouprawnienia dla czarnych i białych, gdy skorzystała z jej łazienki.

Źródlo: filmweb.pl 
Służące poruszają temat segregacji rasowej, filmów o tej tematyce, ale ten film jest zupełnie inny. Pokazuje on jak traktowane były ciemnoskóre kobiety przez ludzi o których pracowały, jak były poniżane i oskarżane, pomimo miłości jaką wkładały w wychowanie dzieci swoich pracodawców. Często to one stawały się przykładem dla tych dzieci, o czym wspomina Skeeter, która wiele zawdzięcza swojej opiekunce  Constatine (Cicely Tyson). Służące są filmem niezwykle wzruszającym, w kilku momentach łzy dosłownie spływały mi po policzkach. Warto wspomnieć, że Służące oparte są na powieści Kathryn Stockett.





ADHD i inne cudowne zjawiska

Dzisiaj wzięłam udział w kolejnym spektaklu z cyklu: "take tam... otwarcie sezonu!" ADHD i inne cudowne zjawiska, w którym wystąpiły tylko dwie osoby. Był wykład nieprzewidywalny, scenariusza Joanny Szczepkowskiej  - wybitnej aktorki i reżyserki, w reżyserii Jakuba Pieczki. Osobiście jestem otwarta na wszelakie eksperymentalne przedstawienia, a ten niesamowicie mi się podobał.

ADHD i inne cudowne zjawiska pozwolił wejść człowiekowi w głąb siebie, a także po uświadamiać sobie co w nas siedzi. Po tym przedstawieniu człowiek wyszedł inny i wstrząśnięty. Na scenie pojawiły się wyłącznie dwie aktorki, ale więcej aktorów na scenie potrzeba nie było, ostatnio doszłam do wniosku, że dużo bardziej zachwycają monodramy i spektakle w którym gra mniejsza liczba aktorów. Przedstawienie miało postać wykładu, który miał być wygłaszany, w między czasie na scenie pojawiła się Panna Młoda (Monika Gruszka), która przyszła z pretensjami do wykładowczyni (Karolina Szafert), gdyż znalazła na swojej posesji śmieci kobiety. Została ona tam do końca wykładu i pomagała w zorganizowaniu wykładającej. Na programie rozdawanym przy wejściu na salę napisano: "Jest to próba zmierzenia się z całkowicie nową formą teatralną - wykładem scenicznym, a jednocześnie wielki pokłon w stronę wybitnej autorki, aktorki i reżyserki - Joanny Szczepkowskiej." Próba okazała się być wspaniałym pomysłem i z przyjemnością obejrzałabym więcej takich spektakli.

Naprawdę warto było wybrać się na to godzinne przedstawienie, bo nie był to czas zmarnowany, a całkiem dobrze przeżyty. Uważam, że takie spektakle są potrzebne, aby nie tylko rozbawić, ale również sprawić, by widz wziął sobie do siebie z oglądanego przedstawienia.
Bardzo mnie cieszy że w moim mieście pojawia się coraz więcej okazji do zmierzenia się z teatrem, choćby w tak małej formie.





Auta 2

Źródło: www.filmweb.pl

Bardzo polubiłam animację Auta, dwa dni temu obejrzałam kontynuację przygód Zigzaka McQueena i jego przyjaciół. I szczerze mówiąc ta część podobała mi się bardziej. Nie powiedziałabym, że jest to typowa bajka dla dzieci, bo animacja Pixara, wydaje się być również przeznaczona do starszego odbiorcy. Oglądałam Auta w przerwie od pracy i bardzo nadał się ten film na chwilowe odsapnięcie.

Auta przedstawiają świat, w którym auta są jak ludzie, auta są ludźmi. W tej części Zigzak McQueen bierze udział w wyścigach promujących nową ekologiczną benzynę, które odbywają się w Japonii, Włoszech, Francji i Wielkiej Brytanii, jego przyjaciel Złomek - poczciwy stary holownik - zostaje wplątany w aferę szpiegowską.

Animacje Pixara są lepsze i gorsze - Auta 2 należą do tych lepszych, osobiście niesamowicie uśmiała się na tym filmie i z przyjemnością obejrzę je po raz drugi. Wszystkie filmy animowane mogę oglądać po stokroć i mi się nie nudzą, coś jest w takich animacjach, że człowiekowi zawsze ciśnie się uśmiech na twarz. Auta 2 pokazują świat nierealny, ale samochody zachowujące się jak ludzie, potrafi uświadomić człowiekowi jak wiele jest w nim niedoskonałości i wad, właśnie za pomocą aut. W tej części niesamowicie podobało mi się ukazanie mafii, która była przedstawiona jako auta gorszej jakości, które przez inne auta są wyśmiewane, dlatego też porozumiały się i pragnęły przejąć kontrolę nad światem. Tak jest też w życiu codziennym, ludzie innych ras czy narodowości uważane są za gorsze i stąd też często zakładają gangi, by poczuć się choć trochę bardziej cenionym. Auta pokazują również, że liczy się wnętrze człowieka, a nie jego wygląd, przykładem może być przyjaźń Złomka i Zygzaka McQueena. Według mnie jest to bardzo pouczająca animacja, w której każdy ten duży i ten mały znajdzie coś dla siebie.
Źródło: www.filmweb.pl








9 września 2012: Marsz dla Życia i Rodziny

Rodzinę i Życie trzeba pielęgnować i propagować, nie można tego przemilczeć! Życie - to to od naturalnego poczęcia do naturalnej śmierci i Rodzinę, kobieta + mężczyzna + dzieci. Nie jesteśmy bogami, by decydować o losie zarodków i wybierać sobie z spośród powiedzmy 10 zapłodnionych komórek tą jedną, nie jesteśmy bogami by decydować czy dziecko w łonie matki powinno żyć, nie jesteśmy bogami, by decydować, że osoba w śpiączce już się nie wybudzi i poddać ją eutanazji. WYBIERAM ŻYCIE. Rodzina powinna być odpowiedzią na wszystkie słowa, które teraz każdego dnia uderzają nas od mediów.


Rodzina. Podstawowa wartość, która w dzisiejszych czasach zostaje albo sprowadzana do nieważnej i niepotrzebnej, a rodzina jest receptą na kryzys. Tak zacznę swój artykuł na temat Marszu dla Życia i Rodziny, który odbył się w moim mieście. Wzięłam w nim udział i z uśmiechem na twarzy maszerowałam przez ulice mojej miejscowości, trzymając w rękach tablicę z napisem: "Wybieram życie". Czemu wzięłam w nim udział?
Źródło:  http://www.marsz.org/
Uważam, że czas przerwać zmowę milczenia i przestać udawać, że nie nic się nie dzieje, że wszystko to co coraz częściej pojawia się w mediach na temat współczesnych związków, które ciężko nazwać rodziną. Nie mówię, że jestem nie tolerancja, bo staram się tolerować naprawdę wiele rzeczy. Współczesna rodzina to coraz częściej 2 + pies lub kot. - usłyszałam dzisiaj takie słowa od jednej rodziny, którą okazję miałam pytać co sądzi o Marszu dla Życia i Rodziny. I cóż ciężko się z tym nie zgodzić, a przecież tak nie musi być, a nawet nie może. Rodzinę i Życie trzeba pielęgnować i propagować, nie można tego przemilczeć! Życie - to to od naturalnego poczęcia do naturalnej śmierci i Rodzinę, kobieta + mężczyzna + dzieci. Nie jesteśmy bogami, by decydować o losie zarodków i wybierać sobie z spośród powiedzmy 10 zapłodnionych komórek tą jedną, nie jesteśmy bogami by decydować czy dziecko w łonie matki powinno żyć, nie jesteśmy bogami, by decydować, że osoba w śpiączce już się nie wybudzi i poddać ją eutanazji. WYBIERAM ŻYCIE. Rodzina powinna być odpowiedzią na wszystkie słowa, które teraz każdego dnia uderzają od mediów.Ludzie świadczyli o tym, że istnieją jeszcze rodziny, które żyją i wzajemnie się wspierają i pokazują, że rodzina wciąż jest i zawsze będzie, ale media i tak propagować będą to co nowe i niekoniecznie dobre, bo jakie wartości wyniosą dzieci wychowane przez dwóch mężczyzn, będzie ono tak jak jego "rodzice". Związek, przypieczętowany sakramentem jest podwaliną do prawdziwej rodziny, która pokaże jak żyć. Rodzina jest wartością, jest receptą na kryzys! Wystarczy tylko spojrzeć, ile nieszczęść powstaje w dzisiejszych czasach, jak wiele małżeństw nie może mieć dzieci, bo w przeszłości kobieta zażywała tabletki antykoncepcyjne, byleby tylko za wcześnie na świecie nie pojawiło się niepotrzebne dziecko, a DZIECKO jest darem, który Ten Z Góry daje nam w tym momencie, który on uważa za słuszny i to nie my, ludzie, powinniśmy o tym decydować. Wystarczy spojrzeć jak wiele rozwodów, które nie zawsze są słuszne. Propagowanie rodziny w tym momencie, jest szczególnie ważne, gdy świat nastawiony jest na konsumpcjonizm, a podstawową dewizą jest: "Zdobyć, najlepiej po trupach do celu.", a przecież istnieją wartości, które należy pielęgnować. Na Marszu spotkałam ludzi, którzy cieszyli się, że mogą brać udział w czymś takim i pokazywać swoją postawą, że istnieje jeszcze prawdziwa rodzina. Maszerowały całe rodziny, małe dzieci w wózkach, kobiety w ciąży. Uśmiech na twarzy pojawiał się, gdy kolejne pytane osoby mówiły, że na pikniku po marszu panuje prawdziwa rodzinna atmosfera i czują się jak w domu.

Takich inicjatyw, takich Marszów dla Życia i Rodziny powinno być więcej, by pokazywać światu, że są jeszcze ludzie, którzy żyją i propagują rodzinę, a nie konkubinat, czy związek partnerski oraz, aby pokazywać, że życie jest najważniejsze i że życie rozpoczyna się od chwili poczęcia, a nie od narodzenia, a kończy w momencie naturalnej śmierci. Na blogu wspominałam już kiedyś o aborcji - delikatna nazwa na karę śmierci przed narodzeniem. (Zabójstwo jeszcze przed narodzeniem). Na Marszu byłam wolontariuszem, dostałam koszulkę z napisem: Marsz dla Życia i Rodziny, a po Mszy Świętej, która ten Marsz rozpoczynała rozdawałam dzieciom balony, a ich rodzicom plansze propagujące rodzinę i życie, aby razem z nimi przemaszerowały przez miasto, a później parę rodzin pytałam co sadzą o tym wydarzeniu. Człowiek, aż czuje się umocniony tym co usłyszał od tych małżeństw.
Źródło:  http://www.facebook.com/facebogpl
Zapraszam do wzięcia do udziału w anonimowej ankiecie, którą znajdziecie po lewej stronie bloga pod Wtyczką Facebooka. Ankieta dotyczy aborcji, in - vitro i eutanazji.










Trzy filmy w sobotni dzień

Muppety (2011) - reż. James Bobin

Długo zabierałam się za obejrzenie tego filmu, skorzystałam z okazji, że leciał w telewizji, a ja leżałam w łóżku z gorączką.

Po tylu opiniach spodziewałam się czegoś innego, trochę zawiodłam się na Muppety. Nie był to zły film, ale nie zachwycił mnie na tyle na ile się spodziewałam. Nie jestem jakimś szczególnym fanem Muppetów, ale niektóre filmy bardzo mi się podobały. Miałam również dwie książeczki z serii Mapęciątka, w których bohaterowie byli dziećmi.

W najnowszym filmie o Muppetach dowiadujemy się, że  Teatr Muppetów już nie działa, a każdy spośród nich zajmuje się czymś innym. Kiedy Walter - ogromny fan Muppetów podsłuchuje rozmowę Texa Richmana, który przejmie teatr, gdy Muppety nie zbiorą miliona Kermit i jego przyjaciele zbierają się, aby znów razem wystąpić. Pomagają im w tym Walter i jego brat Gary z jego dziewczyną Amy. 

Fabuła była dla mnie lekko nudnawa. Piosenki w filmie mnie dobijały, a do tego polski dubbing nie najlepszej jakości. Może jakbym obejrzała ten film w oryginale i z polskimi napisami moje odczucia byłyby inne. Jest to film dobry dla dzieci i myślę, że im się spodoba, mnie jednak nie zachwycił.

Turysta (2010/2011) - reż. Florian Henckel von Donnersmarck

Turysta, na temat tego filmu również słyszałam rok temu wiele dobrych opinii, wczoraj oglądałam go po raz drugi. Nie jest to filmy, który odgrzewany dobrze smakuje, a jednak go obejrzałam po raz drugi.

Film opowiada historię agentki Elise (Angelina Jolie), która miała doprowadzić brytyjski Interpol do Alexandra Pierce'a, który wyłudził 75 tysięcy funtów, jednakże agentka się w nim zakochuje/ Dostaje liścik od swojego ukochanego, który karze jej wsiąść do pociągu jadący do Wenecji i zaczepić mężczyznę postury podobnej do niego. W ten sposób poznaje Franka Tupelo (Johnny Depp), którego wciąga w intrygę.

Ciekawie brzmi opis tego filmu, ale okazuje się, że film jest przewidywalny. Jednakże w Turyście znajdziemy wiele akcji, ale bardzo prostej i niezbyt wyszukanej, ale jest to dobry film na odsapnięcie i obejrzenie czegoś nie wymagającego zastanawiania się nad treściami pojawiającymi się w fabule. 

Jeździec bez głowy (Sleepy Hollow) (1999) - reż. Tim Burton

Film zakwalifikowany jako horror, ale mnie słabo straszy. Podobnie jak Turystę ten film oglądałam wczoraj po raz drugi, jednak ten film ilekroć będę oglądać będzie podobał się tak samo.

Jeździec bez głowy opowiada historię małego XVIII - wiecznego miasteczka,  które poznajemy w chwili, gdy dochodzi w nim do zabójstwa. W ciągu dwóch tygodni zginęły cztery osoby. Wtedy też z Nowego Jorku zostaje wysłany Ichabod Crane (Johnny Depp), intelektualista i racjonalista, który w Sleepy Hollow spotyka się z czarami i magią. Próbuje on rozwiązać zagadkę morderstw, których ofiarą pada coraz większa liczba ofiar, a Ichabod odkrywa również co łączy ofiary. W Sleepy Hollow spotyka Katerinę Van Tassel (Christina Ricci), którą obdarza uczuciem, a ona stara się go wspomóc w rozwikłaniu zagadki Jeźdźca bez głowy.

Ten film ma w sobie praktycznie wszystko co lubię, trochę akcji, trochę irracjonalności, która wyjaśniana jest racjonalnością oraz tajemnicę. Nie jest to film trudny, a dostarcza wiele rozrywki. Można również spróbować rozwiązać zagadkę, która targa Sleepy Hollow. Jeźdźca bez głowy z przyjemnością obejrzę  po raz kolejny, gdy tylko będę miała okazję.






5 a Paris

Plakat skopiowany ze oficjalnej strony NKT take tam na  Facebooku.
Pamiętam jak dziś jak oglądałam pierwszą 5, nie przypuszczałam, że ten musical doczeka się kontynuacji, a to proszę niespodziewana niespodzianka.

W 5 a Paris poznajemy losy Francesek, które po spotkaniu we Włoszech pewnego faceta, zmieniły swoje życie. Postanawiają, więc wybrać się na wakacje do Paryża - miasta miłości, a tam spotykają dawnego znajomego który teraz pracuje w małym podupadającym teatrze. W tej części oprócz 5 Francesek (przepraszam czterech) poznajemy również kuzynkę jednej z nich - Emo Franceski - Nelly, szefowej faceta - Marie oraz barmana Pierre'a. W tej części na Franceski czekają nowe przygody i wyzwania, a także zaczynają spełniać się marzenia każdego z bohaterów.

Bardzo podobała mi się kolejna cześć musicalu Pięć, który miałam okazję oglądać przed dwoma laty. Nie wiem czy podobała mi się bardziej, wiem, jednak, że bardzo dobrze się bawiłam i odprężyłam podczas tego musicalu,a dzisiaj było mi to szczególnie potrzebne. Piosenki dobrane były fantastycznie, czuło się klimat. Także scenografia była wspaniała, która oddawała w namiastce piękno Paryża, warto o niej wspomnieć, gdyż wykonywana była przez występujących aktorów. Jeśli już jestem przy aktorach, to trzeba przyznać, że spisali się na medal, choć może to złe słowo. Ich gra była wspaniała, jak i w tańcach, jak i w piosenkach. Brawa należą się również do autora scenariusza i reżysera  - Jakuba Pieczki - który po raz kolejny stworzył niesamowite show. Ciekawie byłoby zobaczyć kolejną odsłonę Piątki w kolejnym mieście, które przyciąga spojrzenia. Może wspominany w piosence finałowej Nowy Jork?











Underworld

Gatunek: Thriller
Rok produkcji: 2003
Reżyser: Len Wiseman


Wczoraj dorwałam pudełko z filmami i wybrałam kilka, które z chęcią obejrzę. Wybrałam od razu jeden film i zaczęłam oglądanie, rozsiadłam się wygodnie na łóżku i włączyłam Underworld.

Jest to film o wojnie pomiędzy wilkołakami, a wampirami, która trwa od lat, jednakże w ostatnich latach trwa zawieszenie broni odkąd Kraven zabił przywódcę Likan – Lucjana.  Akcja filmu rozpoczyna się w momencie, kiedy Selena i kilku jej towarzyszy podczas polowania na Likan, aby wybić ich resztki, natrafia na niemiłą niespodziankę, z życiem uchodzi tylko Selena (Kate Beckinsale), która oburzona wraca do pałacu i odkrywa, że Likanie polowali na zwykłego człowieka. Pragnie go odnaleźć zanim Likanie użyją go do swoich celów, ale przybywają oni do mieszkania mężczyzny w tym samym momencie co Selena. Micheal okazuje się być jedyną osobą, która będzie w stanie przeżyć równocześnie ugryzienia wilkołaka jak i ugryzienie wampira. I to rozpoczyna się prawdziwa akcja filmu, bowiem wampiry nie chcą dopuścić do połączenia ras.
Underworld został mi polecony przez kuzynów, ale długo nie mogłam się zebrać, by właśnie ten film obejrzeć. Obejrzałam zupełnie zapomniawszy, że jest to film o wampirach i wilkołakach, jednakże bardzo mi się spodobał, może przede wszystkim za akcję, która była dynamiczna od samego początku, a to bardzo w filmach tego typu sobie cenię. Żaden wątek nie był niepotrzebny. Oczywiście jak to w filmach o tematyce wampirzej bywa pojawił się wątek miłosny, ale nie był on tak klarowny jak w Zmierzchu czy Pamiętnikach wampirów, relacja Selena – Micheal wydaje się być uzasadniona poświęceniem, która wampirzyca włożyła w ocalenie człowieka.

Zastanawiam się co mogę jeszcze powiedzieć o Underworld, mam wrażenie, że nie jest to typowa opowiastka o wampirach, na jakie natykamy się w ostatnich czasach. Mógłby to być film obejrzany nawet przez osobę, która za bardzo nie przepada za wampirycznymi wątkami, gdyż Underworld to również dobry film akcji. Film umilił mi czas i na pewno z przyjemnością obejrzę dalsze jego części. Według mnie jest pozycja godna obejrzenia, a dla fanów wampirów wręcz obowiązkowa. Wiele w tym filmie rzeczy może zaskoczyć widza.

Wejść!

Jest mi niezmiernie miło, że statystyka mojego bloga dobiła do 1000, bardzo się z tego powodu cieszę i proszę o dalsze odwiedzanie :)

Męskie Granie w Żywcu

1 września 2012 r., gdybym była uczniem, byłoby to cudowne zwieńczenie wakacji, ale i takkoncert Męskiego Grania w Żywcu, niesamowicie mi się podobał. Najbardziej czekałam na dwóch wykonawców, choć nie mówię, że nie byłam ciekawa innych. Acid Drinkers i Czesław Śpiewa, na tą dwójkę czekałam najbardziej, ale po kolei.

Nie będę się rozwijać na każdym wykonawcą Męskiego Grania, ale postaram się o każdym opowiedzieć, choć kilka słów. Koncert zaczął się o godzinie 18:00 od występu zespołu Bueno Bros grających muzykę elektroniczną, szczerze powiedziawszy nie przypadali mi do gustu. Podczas ich "grania" czekałam tylko jak skończą. Po nich przyszedł czas na ciekawie brzmiący zespół Jazzpospolita, w przeciwieństwie do poprzednika ich występ bardzo mi się podobał, a po zaprezentowane utwory na pewno sięgnę przy okazji pisania swoich opowiadań. A po nich Acid Drinkers, na których czekałam i się nie zawiodłam, grali krótko, za krótko, ale nasyciłam się głosem Titusa i brzmieniem gitar w zupełności - teraz tylko
marzę by pojechać na ich pełny koncert - gdy usłyszałam jak Titus zaczyna śpiewać/wrzeszczeć Hit the Road Jack po prostu zmiękły mi nogi, sto razy lepiej brzmi na żywo niż na płytach. Nie wszystkie piosenki, które chciałam usłyszeć usłyszałam, ale te, który były bardzo mi się podobały. Nie wspomnę już o wykonaniu piosenki Candy, którą zespół wykonał z Kasią Nosowską, która była N - I - E - S - A - M - O - W - I - T - A !
Podczas występu Acid Drinkers podobało mi się również jak pomimo tak krótkiego wystąpienia Titus złapał kontakt z publiką i praktycznie po każdej piosence pytał : "Pasuje?". ACID!!!
Po ostrych thrash - metalowych klimatach jakie zaserwował poznański zespół przyszła pora na klimaty nieco  odmienne - hip - hopowe -, a mianowicie na scenie Amfiteatru pod Grojcem wystąpił O.S.T.R. Tabasco, jednak o ich występie niewiele mogę powiedzieć. Po hip - hopowym odlocie zaprezentował sie Marek Dyjak, który miał ciekawy głos, jednakże nie do końca do gustu przypadły mi piosenki, które zaśpiewał. Następna była wywodząca się z Żywca - Monika Brodka, która pokazała nieco świeższe i żywsze spojrzenie na muzykę, jej kolorowy ubiór już sam wyzwał uśmiech na twarzy. Po Brodce na scenie pojawił się kolejny artysta, na którego czekałam - Czesław Śpiewa - i tu niestety trochę się zawiodłam, gdyż nie usłyszałam tych piosenek, które chciałam, choć pojawiła się jedna z moich ulubionych, czyli When The Boys meet the girls, wielki zawód sprawił mi głównie brak Fischikelli. Jednakże z miłą chęcią wybiorę się na koncert Czesława, żeby zobaczyć na co tak naprawdę go stać. Po Czesławie przyszedł czas na zespół Hey, który znam i nawet kilka piosenek lubię, ale nie tak, żeby być ich fanem. Ten występ rozpoczął się dość nietypowo, gdyż dwa dni wcześniej Kasia Nosowska obchodziła swoje urodziny, więc cały Amfiteatr zaśpiewał jej Sto lat, podczas występu nie zabrakło wzruszeń ze strony wokalistki, która nie mogła powstrzymać łez, gdy kolejni wykonawcy składali jej życzenia i cieszyli się, że mogą z nią śpiewać. Na zakończenie na scenie pojawili się wszyscy artyści i Kasia Nosowska wraz z Markiem Dyjakiem zaśpiewała piosenkę Ognia!

Wydanie tych 20 złoty + parę dodatkowych za bilet nie było zmarnowane i bardzo dobrze bawiłam się na koncercie w Żywcu, w głowie zostały wspomnienia. Miłe wspomnienia.