Stosik listopadowy #21 (#9/2014)

Witajcie!
Nienawidzę szczerze listopada 2014, mówię to otwarcie i bez zawahania. Najgorszy możliwy miesiąc, choć przyjemne i radosne chwile też były. Czytelniczko kiepsko, bo jakoś tegoroczna jesień mi nie sprzyja i się tylko zastanawiam, czy rzeczywiście mam tak mało czasu na czytanie ogólnie, czy ja mam jakiś czytelniczy kryzys. Na całe szczęście oko ucieszyły nowe nabytki książkowe, w połowie przeczytane. Mam nadzieję, że nowy rok (bo nie liczę już na grudzień: prace semestralne, kolokwia i inne cuda tworzone na zaliczenie mnie "zabiją"). Cztery nowe książki to może nie dużo, ale patrząc na to, że mam małą (o dużo za małą) półkę i się na niej nie mieszczą to w sam raz, a i dla mnie to i tak duża liczba. Nawiasem zdjęcie stosowe wyszło mi takie szaro - bure, jaki nastrój takie zdjęcie (?).

Po pierwsze książki od Wydawnictwa Sine Qua Non:



Zacznę od lewej:
Marek Piekarczyk w rozmowie z Leszkiem Gnoińskim - Zwierzenia kontestatora 
Chętnie sięgam po biografię, jeżeli mam tak okazję, tym bardziej jeżeli dotyczą one osób, które sobie cenię. Jak więc mogłam obojętnie "przejść" obok biografii Marka Piekarczyka wokalisty TSA?

Ciekawość związana z RPA zaowocowała pojawieniem się tej książki na mojej półce. Jej lektura już za mną, także odsyłam do recenzji (wystarczy kliknąć w tytuł).

Poradnik modowy, który już przeprowadził rewolucję w mojej szafie. Bardzo przydatna pozycja na półce, która oprócz tego, że "doradza" to również trochę bawi. Książka już przeczytana, do której z pewnością będę wracać (o ile moja siostra nie zabierze jej ze sobą). 

Po drugie zakupy własne:


Stephen King - Carrie
Widoczną na zdjęciu książkę chciałam od... bardzo dawna. Wystarczyło wyjść do pewnego sklepu po bułki, żeby następnego dnia wrócić do niego z zamiarem zakupu książki. Moje ulubione kieszonkowe wydanie, okładka niefilmowa i kolejna książka Kinga do kolekcji. (tylko zdjęcie mi się jakoś nie podoba...)

A Wy czytaliście którąś z tych książek? Może jakaś Was szczególnie interesuje?


Charlize Mystery (Karolina Gliniecka) - (Nie)mam się w co ubrać


Komu z nas nie zdarzyło się zaliczyć modowej wpadki? Ile razy oczarowane sukienką (no nie tylko, ale z nimi bywa duży problem) w magazynie i na wieszaku bez wahania zakupiłyśmy ją, a w domu okazało się, że ona nam po prostu nie leży? Ile masz w domu ubrań, które kupiłaś na wyprzedaży, w second handzie, a tak naprawdę założyłaś je raz lub wcale? Może nie wiesz, jakie stroje pasują do Ciebie? Jeżeli, choć na jedno z tych pytań odpowiedziałaś twierdząco to książka Charlize Mystery, bloggerki modowej, przyjdzie Ci z pomocą.


Choć mam już trochę ponad dwadzieścia lat zdarza mi się zaliczyć modową wtopę. Ostatnio sporo schudłam, niecelowo i cały czas nie mogę się przyzwyczaić, że moje ulubione spodnie wiszą na mnie jak worek. Czasem mam problem ocenić czy dany model sukienki czy spodni mi pasuje, ale chyba każda z nas ma dylemat. „(Nie)mam się w co ubrać” to poradnik dla każdej świadomej konsumentki, która chce ładnie wyglądać i podobać się sobie i innym, w tym co ma na sobie. Na tym chyba nam zależy, prawda?

Książka Charlize Mystery została podzielona na kilka rozdziałów. Pierwszy dotyczy najczęściej spotykanych sylwetek kobiecych. Dostajemy tutaj wskazówki co przy danej figurze powinnyśmy nosić, aby podkreślić nasze atuty, a czego unikać, żeby ukryć to z czego nie jesteśmy zbyt dumne. Kolejny rozdział to przegląd ubrań, które mamy z całą pewnością w szafie: spodni, koszul, bluz, swetrów. Poznajemy rodzaje, a także historię danej części garderoby. Przychodzi pora na obuwie, a także różnej maści dodatki, które należy dobierać do konkretnych stylizacji. Dowiemy się nieco o materiałach i na co zwracać uwagę przy zakupie ubrań. Na samym końcu autorka prezentuje nam kilka części garderoby, które powinny znaleźć się w szafie każdej kobiety. Poznajemy także jak należy się ubrać na konkretne okazje i z obowiązującym dress code'm.

Za książkę zabrałam się po przeglądzie spisu treści, byłam pewna, że jej czytanie zajmie mi wieki i nic z niej nie wyniosę. Choć to poradnik, nie bójmy się tak mówić o tej książce, czytało się ją lekko i szybko. Nawet nie wiem jak to się stało, że w jeden dzień dobrnęłam do końca. Jest to na pewno pozycja, do której się wraca. Już w trakcie czytania zrobiłam sobie przerwę i zrobiłam porządek w szafie, gdzie trzymam sukienki i koszule i wiecie, co w końcu bez sentymentu pozbyłam się tych, które ostatni raz miałam na sobie w czasach liceum. A czekają na mnie jeszcze koszulki, których mam sporo, a duża część po znacznym spadku mojej wagi jest po prostu zbyt duża. Wiem, że czekają mnie zakupy, które będą dokładnie przemyślane.


Polecam tej książkę każdej kobiecie, nie ważne na wiek, która chce ładnie prezentować się w tym co nosi. Panuje od lat przysłowie: "jak Cię widzą, tak Cię piszą". Oczywiście nie znaczy to, że mamy teraz ubierać się wyłącznie w markowe ubrania prosto wielkich domów mody, ale „za grosze” można wysłać perełki, które dodadzą nam uroku. Znając realia pewne stanę przed szafą ze słowami: „Nie mam się w co ubrać!”, ale po dłuższym namyśleniu dojdę do wniosku, że mogę połączyć tę koszulę z tamtymi jeansami, a do tego dodać szpilki i mam outfit gotowy. Będę wracała do książki Charlize Mystery przed zakupami, albo też chcąc zmotywować się do przejrzenia szafy. Bo świadomość tego co w niej mamy znacznie ułatwia sprawę przy tworzeniu stylizacji.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję:


Pokochaj fotografie (numer 18)

O tym, że fotografia to część mojego życia już na pewno wspomniałam. Niedawno poszukując inspiracji, ale także wskazówek, aby być lepszą w tym co robię natknęłam się na darmowy magazyn fotograficzny o tytule Pokochaj fotografie. Chciałabym opowiedzieć o numerze osiemnastym, który na razie przeczytałam.


To magazyn pełen fotografii, które inspirują. Przede wszystkim nie ma są tutaj publikowane zdjęcia znanych i rozpoznawalnych fotografów, ale ludzi, którzy traktują fotografię nie tyle, co zawodowo, co hobbistycznie.

Każdą stronę na tablecie na której znajdowały się zdjęcia obserwowałam dokładnie i chłonęłam wszystkie szczegóły. Co prawda nie znajdziemy tutaj wskazówek bezpośrednich jak robić zdjęcia, ale dużo inspiracji na to jakie zdjęcia możemy robić.

Ogromnym atutem całego magazynu jest to, że jest darmowy, a ponadto na stronie pokochajfotografie.pl znajdziemy także filmy, które nauczą nas wielu przydatnych fotografowi wiadomości.

Jestem w trakcie czytania numerów wcześniejszych i z niecierpliwością czekam na kolejny numer. Wydaje mi się, że jest to magazyn, który nie jest kierowany wyłącznie do osób, które wiążą z fotografią szersze plany, ale także tych, którzy robią zdjęcia na wakacjach, czy przy innych okazjach,

Łukasz Orbitowski - Zapiski nosorożca. Moja podróż po drogach, bezdrożach i legendach Afryki.


Republika Południowej Afryki. Jakie jest nasze pierwsze skojarzenie z tym państwem? Apartheid, Nelson Mendala. Jest to kraj, który fascynuje, ale też jest pełen tajemnic. Wyobrażenia kogoś kto tam nigdy nie był są wielkie, dlatego z przyjemnością sięgnęłam po książkę Łukasza Orbitowskiego „Zapiski nosorożca. Moja podróż po drogach, bezdrożach i legendach Afryki”, aby choć w małym stopniu poznać RPA.


Z twórczością Łukasza Orbitowskiego zetknęłam się po raz pierwszy i bardzo dobrze, że miałam okazję poznać tego autora, właśnie za sprawą „Zapisków nosorożca”. Całość czytało się bardzo przyjemnie i niemal czuło się jak w Afryce, ale o tym za chwilę.

„Zapiski nosorożca” nie są typową podróżniczą książką, co jednak wyłącznie nadaje jej uroku. Autor opisuje swoje wrażenia z podróży, zupełnie prywatnej, do RPA. Co ciekawe nie ma tutaj wyłącznie opisywania przeżyć, ale przede wszystkim (zresztą jak widać w tytule) legend RPA. Legendy wraz z opowieścią wydarzeń wzajemnie się przeplatały.

Książkę czytało się naprawdę przyjemnie, bowiem Łukasz Orbitowski przybliżył w pewnym stopniu ten afrykański kraj. Zawarte w „Zapiskach nosorożca” legendy wzbudzały zainteresowanie i świetnie wpasowały się w całą tematykę książki. Nie można było się nudzić podczas lektury, a kiedy dobrnęłam do końca byłam zasmucona, że to już koniec. Książki podróżnicze wpadają mi w ręce rzadko, ale kiedy już tak się dzieje zachwycają mnie do reszty. Chłonęłam rozdział za rozdziałem z wypiekami na twarzy.

Oczywiście nie jest to typ, który każdemu przypadnie do gustu. Trzeba to jednak powiedzieć, że książka Łukasza Orbitowskiego to niestandardowa wersja książki podróżniczej, bowiem autor nie opisuje nam konkretnych kulturowych zachowań mieszkańców, ale pokazuje świat widziany swoimi oczami, a kulturowy wydźwięk „Zapisków nosorożca” otrzymujemy za sprawą przytaczanych przez niego legend i mitów. Myślę, że warto zapoznać się z tą książką między innymi za jej inność, ale też za sposób w jaki całość jest opisana, bo język odgrywa tutaj znaczącą rolę.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu:

Chcewajki książkowe

Witajcie!

Dzisiaj pragnę zaprezentować kilka książek (początkowo myślałam o dziesięciu, ale wybrałam te najbardziej must have i oto są), które bardzo chciałabym posiadać na swojej półce. Zbliżają się moje urodziny, a i do świąt pozostał miesiąc, więc postanowiłam zaprezentować te pozycje, które mnie kuszą już od dawna, lub też dopiero zaczęły. Nigdy nie mam dość nowych książek i chętnie je przyjmuje, a nieraz to trzeba mnie siłą odciągać od półki (o czym przekonał się już doskonale mój D.) w sklepie. Nie przedłużając zapraszam do kilku najbardziej pożądanych przez mnie książek.


Zacznę od książki polskiej autorki, której twórczość bardzo chcę poznać. Pozycja zaintrygowała mnie bardzo po recenzji Esy i od tej pory usilnie rozglądam się za tą pozycją. Jest to Inframundo M.A. Trzeciak. Książkę tą bardzo chcę przeczytać i z chęcią zobaczyłabym ją na swojej półce.

Jak mogliście już z pewnością zauważyć lub też nie, bardzo lubię książki Stephena Kinga. Jak tylko trafia mi się okazja zakupu jakieś której nie czytałam bez wahania ją kupuje. Jest jednak pozycja, która szczególnie mnie intryguje i której jak na złość nie mogę nigdzie znaleźć. Zielona mila to właśnie ta powieść, która jest bardzo przez mnie pożądana i która bardzo ucieszyłaby moje oko na kingowskiej półce. I fakt jest taki, że najbardziej ucieszyłaby mnie wersja z okładką niefilmową, ale ważna jest treść, a nie okładka.

Kryminały, thrillery to książki po które sięgam chętnie. Jakiś czas temu skusiłam się na zakup pozycji pod tytułem Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Jako, że nie lubię zaczynać książki, której kontynuacji nie mam na półce, a jest ona dostępna na rynku. Dlatego też Dziewczyna, która igrała z ogniem oraz Zamek z piasku, który runął należą do moich chcewajek. Jest to trylogia, która zbiera wiele pozytywnych opinii i którą warto poznać, dlatego chciałabym, aby dopełniła się moja półka o te dwa tomy.

Dawno, dawno temu wspominałam o książce Chata, którą czytałam równie dawno. Wiem o istnieniu kolejnej części, którą to bardzo chętnie bym przygarnęła. Są to Rozdroża, mam nadzieję, że i ta powieść wywoła we mnie tyle emocji, ile Chata.

Są książki, do których podchodzę inaczej, ale z których wyciągam dużo dużo więcej. Właśnie najnowsza książka Szymona Hołowni pod tytułem Holyfood należy do tej kategorii. Jest to pozycja, która myślę, że rozjaśniła by mi troszeczkę pewne nurtujące mnie kwestie, która naprowadziłaby mnie na pewne wnioski.

Jest jeszcze jedna książka Stephena Kinga, którą chętnie bym przygarnęła. Mowa tutaj o najnowszej powieści króla horroru, czyli Przebudzenia, książka ta bardzo mnie intryguje i zastanawia. Oczekiwałam jej chyba bardziej, aniżeli znajdującego się już na mojej półce Pana Mercedesa, który jakiś czas już czeka na swoją kolej.

Jestem w trakcie czytania książki Łukasza Orbitowskiego Zapiski nosorożca, która mnie powala, dlatego też z przyjemnością zapoznałabym się z innymi książkami autora. Najbardziej przywołuje mnie ta najgłośniejsza, czyli Szczęśliwa ziemia.








A Wy czytaliście, którąś z tych książek? A może też chcielibyście posiadać na swojej półce którąś?

Misery (1990)

USA | 1990
THRILLER
REŻYSERIA: ROB REINER
SCENARIUSZ: WILLIAM GOLDMAN
NA PODSTAWIE POWIEŚCI STEPHENA KINGA


UWAGA! RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY! UWAGA!

Jak zdążyliście już pewno zauważyć, mam taki nawyk, że po obejrzeniu książki, która wywarła na mnie pozytywne wrażenie, zabieram się niemal od razu za ekranizację. Stało się tak i również z „Misery”, której recenzje mogliście przeczytać przed kilkoma dniami.


Paul Sheldon właśnie skończył swoją najnowszą książkę i śpieszy na spotkanie z wydawcą. Nie spodziewa się jednak zamieci śnieżnej, która doprowadza do wypadku pisarza. Ratuje go Annie Wilkes, była pielęgniarka opatruje jego rany. Koszmar autora zaczyna się w momencie, kiedy jego opiekunka wraca z najnowszą powieścią o Misery Chastain.

Z ekranizacjami w moim przypadku bywa różnie, jedne przypadają mi do gustu bardziej, a inne mniej. Rzadko się zdarza, żebym przyznała, że filmowa wersja zachwyca mnie dogłębnie. „Misery”, choć w jakimś stopniu odbiegała od książkowego pierwowzoru, to jednak była filmem dobrze zrealizowanym i przyjemnym w odbiorze. Produkcje dobrze się oglądało, ale całość nie wywarła na mnie takiego wrażenia jak książka. W sumie tylko dwa wydarzenia zapadły mi szczególnie w pamięć, a mianowicie zmiażdżenie stóp Paulowi przez Annie oraz zamknięcie Paula w piwnicy i znalezienie go przez Bustera (choć wersja książkowa była bardziej przerażająca).


Zajmując się bohaterami, Annie z filmowej wersji była mało przerażająca, choć z pewnością i takiej nie chciałabym spotkać w swoim życiu. Zagranie osoby chorej psychicznie nie jest łatwym zadaniem, ale Kathy Bates porodziła sobie z tą rolą. Paula wyobrażałam sobie inaczej, podobnie jak Annie, jednakże James Caan jakoś się ledwo, bo ledwo zawarł w tym moich wyobrażeniowym świecie, a do jego gry nie mogę się doczepić.


Film jest dobry, ale bardziej zachwyca tego, który książki nie czytał [wiem z autopsji, pozdrowienia dla D.]. Książka wywarła na mnie niesamowite wrażenie, sprawiła, że bałam się ze spokojem zasnąć, a ekranizacja nie wzbudziła żadnych szczególnych emocji, choć we wspomnianej wcześniej scenie odwróciłam wzrok, nie ze strachu, a bólu. Niemniej polecam ten film, gdyż warto go obejrzeć.

Stosik październikowy #20 (#8/2014)

Witajcie!
Jakoś nie po drodze było mnie w październiku ze stosem. Nie pojawił się na czas z kilku względów: stresem przed egzaminem, przyjazdem siostry i paroma innymi przyjemnymi, bądź mniej wydarzeniami. Dopiero dzisiaj i to w godzinach takich, a nie innych znalazł się czas na stos październikowy. Ubogi, ale mnie bardzo cieszy. Październik był dla mnie czytelniczą klapą (więcej uwagi zyskała fotografia), a miałam do niego nadzieje spore. Nie przedłużając zapraszam do stosu.
Obie prezentowane przez mnie pozycje otrzymałam od Wydawnictwa M i obie mam zamiar przeczytać o ile czas pozwoli w najbliższym miesiącu:

Krzysztof Ziemiec - Rozmowy z dystansu
Ten zbiór rozmowa pana Ziemca z różnymi personami bardzo mnie zastanawia i intryguje. Mało, a praktycznie wcale od jakiegoś czasu sięgam po teksty publicystyczne, więc myślę, że ta książka może wiele zmienić.
Szymon J. Wróbel - Jego oczami
Ks. Tischnera znam doskonale, dotychczas jednak nie miałam okazji bliżej przyjrzeć się jego osobie. Cieszę się, że w moje ręce trafiła ta książka.

Czytaliście, którąś z książek? Macie może jakąś w planach?

Stephen King - Misery


Obłęd? Paranoja? Szaleństwo? Znamy te słowa, często w różnych sytuacjach pojawiają się w naszym słowniku, jednak czy potrafimy wyobrazić sobie życie pod opieką osoby obłąkanej? Choroba psychiczna może objawiać się różnorako, jeden będzie zamykał się w sobie i trwał w czasie nierzeczywistym, inny z kolei będzie agresywny, będzie zdolny do działań, których nasz umysł nie jest w stanie nawet sobie wyobrazić. Paul Sheldon znalazł się w potrzasku, sytuacji, która wydawała się beznadziejna, bo jego opiekunka – Annie Wilkes – była nieprzewidywalna. Właśnie to w wielkim skrócie znajdujemy w „Misery” Stephena Kinga, o którym dzisiaj pragnę opowiedzieć.


„Misery” to kolejna książka króla horroru, po którą ośmieliłam się sięgnąć. Gdzieś przeczytałam, że starsze powieści Stephena Kinga mają w sobie więcej grozy. Przeczytana przez mnie „Misery” do nich również należy. Wszystkie poprzednie „starsze” książki wywoływały o mnie gęsią skórkę i strach przed własnym cieniem („Lśnienie”, „Cmętaż zwierząt” ). Czy w przypadku „Misery” było tak samo?

Paul Sheldon jest pisarzem. Znany jest głównie z powieści o Misery Chastain, które jednak są tandetnymi romansidłami. Pewnego dnia postanawia napisać książkę, która nie będzie opowiadała o znanej i uwielbianej przez miliony kobiet bohaterce. Wracając z burzliwej nocy, ulega wypadkowi. Znajduje go jego zagorzała fanka Annie Wilkes, która bez wahania zabiera pisarza do domu, gdzie go pielęgnuje. Koszmar dla Paula Sheldona zaczyna się w momencie, kiedy jego opiekunka wraca do domu z ostatnią częścią przygód Misery.

Wymagałam od „Misery” dosyć dużo. Raz, bo to kolejna książka Stephena Kinga, po którą sięgnęłam. A dwa, że naczytałam się, że te starsze są lepsze, bardziej straszniejsze i tak dalej. Zaczynałam czytać tę książkę z lekkimi obawami, że niekoronowany król horroru tym razem mnie zachwyci, no i jak zawsze obawiałam się samej treści (do dziś nie wiem, dlaczego czytam horrory, skoro do wersji filmowej trzeba mnie zmuszać). Nie miałam problemów w wczucie się w treść powieści i potwierdziły się moje obawy co do straszności „Misery”. Bałam się, każdy szelest zmagał moją czujność i niepewnie z bijącym sercem obserwowałam otoczenie. Tak, „Misery” zdecydowanie mi się podobało. Miało to, czego w takich książkach lubię: tajemnicę, szaleństwo oraz nieprzewidywalność.


Ta powieść Stephena Kinga nabawiła mnie krótkotrwałej psychozy, podobnie jak przeczytane przez mnie przed rokiem „Lśnienie”. Warto było sięgnąć po ten tytuł, bo moje obawy były wręcz nieuzasadnione.