Stosik majowy #17 (#5/2014)

Witajcie!
Czy tylko ja uważam, że ten czas pędzi jak oszalały? Nie tak dawno publikowałam swój kwietniowy stos, a tu już kończy się kolejny miesiąc. Kolejny, który okazał się dla mnie tak ciężkim pod względem czytelnictwa, ale tutaj mam zaprezentować swoje zdobycze maja, a nie rozwlekać się nad kiepskim stanem mojego czytania.

Od Wydawnictwa M:

Alcorn Randy - Deadline
Dilloway Margaret - Sztuka uprawiania róż z kolcami
Gordimer Nadine - Znaleziony
Jakież było moje zdziwienie i radość, kiedy dostałam propozycję współpracy z Wydawnictwem M, niesamowicie cieszą mnie te pozycje i czym prędzej się za nie zabieram. Przesyłka z książkami dotarła wczoraj, a ja już wybrałam sobie tę od której zacznę.

Zakupione:

W tym miesiącu kupiłam tylko dwie książki, ale naprawdę mam co czytać i powinnam ograniczyć swoje zakupy.
Atkinson Kate - Jej wszystkie życia - tyle się naczytałam o tej powieści, że nie mogłam się jej oprzeć. Jestem w trakcie jej czytania i czytam ją kiedy mogę naprawdę się na niej skupić, jednak już mogę powiedzieć, że to książka warta uwagi.
Nesbø Jo - Pentagram - kryminały tego autora czytam z przyjemnością i kiedy zobaczyłam tę pozycję, wzięłam ją bez wahania, a kiedy podeszłam do kasy i usłyszałam ile mam za nią zapłacić oczy wyszły mi z orbit (!), zapłaciłam 1,27 zł!

 Filmy:


Od czasu do czasu musi pojawić się jakiś film, tak i stało się w maju, kiedy w Polityce jako dodatek pojawił się film Pod Mocnym Aniołem w reżyserii Wojtka Smarzowskiego, na którego tak nieudolnie wybierałam się do kina, nie mogłam się oprzeć i po prostu go kupiłam. Już niedługo zamierzam go obejrzeć.

A Wy czytaliście coś z wyżej wymienionych pozycji? Coś polecacie? Coś odradzacie?

Czacha dymi (1992)

BRAIN DONORS
USA
KOMEDIA OBYCZAJOWA
REŻYSERIA: DENNIS DUGAN
SCENARIUSZ: PAT PROFT

Jakiś czas temu mój D. zaproponował, abyśmy obejrzeli film o tytule Czacha dymi”, filmu wcześniej nie widziałam, choć jest to film dosyć stary. Jest to komedia obyczajowa, a więc film okazał się być lekkim i przyjemnym na wieczór we… troje.


Roland T. Flakfizer to adwokat, który niestety mało zarabia i z tego powodu próbuje zająć się różnymi sprawami i zdobywa je w ciekawy, acz może odrobinę niecodzienny sposób. Jacques pracuje w bogatej posiadłości, gdzie niedawno zmarł właściciel, od jego żony dostaje zadanie znalezienie Flakfizera, kiedy mu się to udaje spotykają Rocco Melonchek. Ostatnią wolą zmarłego było przeznaczenie połowy jego majątku na balet. Osobie, która się tym zajmie przyjdzie w udziale pokaźna suma pieniężna. Oczywiście do poprowadzenie baletu zgłasza się Roland Flakfizer, ale po „piętach” depcze mu Lazlo, który chce do baletu wprowadzić wielkiego Volare.

Fabuła może nie zwiastuje, że oglądając „Czachę dymi”  będziemy narażeni na śmiech. Jest to produkcja już ponad dwudziestoletnia i zastanawia mnie fakt, jakim cudem jej nie oglądałam (choć może oglądałam, ale nie pamiętam). Choć film jest filmem głupiutkim to jednak można się na nim naprawdę dobrze ubawić. Humor jest prosty, przyziemny i niewymagający wdrażania się w żarty. Sporo znajdziemy żartów sytuacyjnych i słownych, które są w stanie rozbawić nas do łez. Ogladając „Czachę dymi” można naprawdę się zrelaksować, zapomnieć na tę godzinę o wszystkich trudach i trwającej sesji.

„Czacha dymi” to naprawdę dobrze zrealizowana komedia, wzorowana na komedii z braćmi Marx z roku 1935 pod tytułem: „Noc w operze”, pierwowzoru nie widziałam, ale jako niespełniony kinomaniak na pewno nadrobię swoje zaległości. Wracając do tematu, jakim jest film „Czacha dymi”  myślałam, że dostanę głupią komedię, ale bardzo się pomyliłam. Bawiłam się dobrze, oglądając tę produkcję. Z pewnością „Czacha dymi” będzie filmem, do którego powrócę, kiedy będę chciała się rozweselić.

P. Auster - Człowiek w ciemności


Czy wyobrażamy sobie świat, w którym nie byłoby wojny Stanów Zjednoczonych z Irakiem? Sporo w mediach pojawiło się przez ostatnie lata o misji w Iraku, o działaniach wojennych, które USA wraz ze swoimi sojusznikami prowadziło na Bliskim Wschodzie. Czy jednak mógłby istnieć świat bez wojny z Irakiem? Taki świat prezentuje Paul Auster w „Człowieku w ciemności”.


„Człowieka w ciemności” kupiłam na początku roku za „grosze” w jednym z supermarketów. Skusiła mnie cena, co sprawiło, że wzięłam książkę zaintrygowana opisem z tyłu okładki. Myślałam, że będę miała do czynienia z powieścią, która powali mnie na kolana, sprawi, że inaczej spojrzę na rzeczywistość. W pewnym stopniu tak było, ale po kolei.

August Brill, jest starszym panem, który cierpi na bezsenność. Kiedy nie może zasnąć tworzy w swojej głowie inny świat. Świat, w którym Ameryka nie prowadzi wojny z Irakiem, a z samą sobą. Secesja, padają kolejne miasta. Ale to nie wszystko August Brill próbuje łagodzić swój ból po utracie ukochanej żony, a także pomóc zrozumieć śmierć narzeczonego swojej wnuczki Katyi, który zginął właśnie w Iraku.

W „Człowieku w ciemności” nic nie było napisane bez przyczyny, każde wydarzenie z życia Brilla miało jakieś odzwierciedlenie w snutej przez niego historii. Książka rozwija się bardzo powoli, a cała historia wojny domowej w Ameryce sprawia wrażenie tła do historii życia Brilla. Książkę czytałam dosyć długi czas, ale nie potrafiłam się przez nią przegryźć. Sam początek mnie nie wciągał, dopiero po kilkudziesięciu stronach „Człowiek w ciemności” zaczęło rozumieć (w pewnym stopniu) co autor chciał za pomocą tej powieści pokazać. Główny bohater – August Brill – zyskał moją sympatię.

„Człowiek w ciemności” to była moja pierwsza książka autorstwa Paula Austera. Powiedzieć muszę, że powieść ta nie zachwyciła mnie na tyle, abym sięgnęła w przyszłości po inne tego autora, choć oczywiście niczego nie wykluczam. Nie czytało się „Człowieka w ciemności” źle, nie wynudziłam się czytając ją, choć fabuła praktycznie mnie nie porwała. Może ktoś inny znajdzie w tej książce to, czego ja nie znalazłam.

Abraham Lincoln: Łowca wampirów (2012)

ABRAHAM LINCOLN: VAMPIRE HUNTER
FANTASY, HORROR, AKCJA
USA
REŻYSERIA: TIMUR BEKMAMBETOW
SCENARIUSZ: SETH GRAHAM - SMITH
NA PODSTAWIE POWIEŚCI SETHA GRAHAMA - SMITHA

Do filmu „Abraham Lincoln: Łowca wampirów” przymierzałam się kilkakrotnie. Za każdym razem film wyłączałam w tym samym momencie, co poprzednim razem. A to samemu się nie chciało oglądać, a to byłam zbyt zmęczona etc., można by wymieniać do końca. Jednak w końcu produkcję tą, która niesamowicie mnie intrygowała, głównie ze względu na tytuł, obejrzałam. Jeśli dobrze liczę, było to moje szóste podejście do owego filmu i w końcu zakończone sukcesem.


Czy wyobrażamy sobie ojca Ameryki – Abrahama Lincolna – w roli łowcy wampirów? Ja też sobie nie wyobrażałam, ale trzeba powiedzieć, że gdyby tytuł nie zawierałby w sobie owego „Abraham Lincoln” ta produkcja umknęłaby mojej uwadze, a że film pojawił się w moich rękach w czasie, kiedy wszystko, co z Ameryką, wojną secesyjną było związane mnie interesowało to po prostu czekał na właściwy moment.

Młody Abe Lincoln jest świadkiem, kiedy nieznana mu istota zabije w nocy jego matkę. Chłopiec poprzysięga zemścić się na mordercy swojej rodzicielki. Nie wie, jednak, że przyjdzie mu zmierzyć się z wampirem. Na swojej drodze spotyka Henry’ego, który pomaga Abrahamowi Lincolnowi nauczyć się, jak należy walczyć z wampirami. Wkrótce później Abraham startuje w wyborach prezydenckich i zostaje wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wybucha wojna secesyjna, która ma jednak zupełnie inne oblicze, niż te, które znamy z lekcji historii.

Pewnie jeszcze długo, choć film był brany pod uwagę w moim filmowym wyzwaniu Umrę jak nie zobaczę, nie obejrzałabym „Abraham Lincoln: Łowca wampirów”, ale właśnie ten film został wybrany przez pewną osobę do wspólnego obejrzenia. Bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się zobaczyć prezydenta USA w roli łowcy wampirów, choć film, ani specjalnie mnie nie zachwycił, ale też nie rozczarował. Dobry film na obejrzenie po dniu pracy i odsapnięcie od codzienności. Film sam w sobie nie jest zły, jest jakiś pomysł, który jednak według mnie nie został do końca wykorzystany. Niemniej jednak ową produkcję ogląda się przyjemnie, choć wydawać się może, że jest ona nudna i bez polotu. Owszem wszystko wygląda jakby było na siłę, ale podczas oglądania tego filmu parę razy zdarzyło mi się wybuchnąć śmiechem [raz nie związane z akcją filmu, ale posiadam bardzo interesujące głośniki – nie ma to jak podczas ciszy w filmie usłyszeć Wrecking Ball Miley Cyrus, bo mają one jakieś przebicie].

Niewątpliwie to co przyciągnęło mnie do tego filmu to nazwisko Abraham Lincoln, pewnie gdyby nie ono nie zainteresowałabym się tą produkcją. Jak powiedziałam wcześniej film ani mnie nie zachwycił, ani nie znudził. Okazał się dobrą produkcją na obejrzenie na pracowitym dniu w miłym gronie. Dla kogoś lubiącego niewymagające kino w sam raz, nie należy jednak oczekiwać od „Abraham Lincoln: Łowca wampirów”. Filmweb mówi, że to horror, a mnie film bardziej bawił, aniżeli straszył, a same wampiry dla mnie po przemianie wiały groteską. Co kto lubi, dla mnie film był niezły i kiedyś z strasznych nudów pewnie obejrzę go po raz kolejny.

Film obejrzany w ramach wyzwania własnego Umrę jak nie zobaczę

Weekend (2011)


SENSACYJNY, KOMEDIA KRYMINALNA
POLSKA
REŻYSERIA: CEZARY PAZURA
SCENARIUSZ: LESŁAW KAŹMIERCZAK

Polskie komedie oglądam naprawdę rzadko, można by rzec, że prawie w ogóle. Kiedy znajomi zaproponowali, abyśmy wspólnie obejrzeli „Weekend” przystałam chętnie. Filmu nie widziałam, a oni oglądali go już kilkakrotnie, więc chętnie przystanęłam na ich propozycję. Nazwa filmu mi coś mówiła, ale dopiero w domu po wejściu na filmweb.pl zorientowałam się, dlaczego nazwa nie była dla mnie nowością.


Są dwie walizki – jedna pełna pieniędzy, a druga pełna narkotyków wartych więcej, niż znajduje się w tej pierwszej. Jest Max (Paweł Małaszyński), gangster, który owe walizki wraz ze swoją bratem Gulą pragnie zdobyć (Michał Lewandowski). Walizkami interesuje się też Norman (Paweł Wilczak), a tropem Maxa idzie policjant (Jan Frycz). Oczywiście na drodze zdobywania walizki pojawia się kilkanaście tropów. No i jest również grupa cyganów, którzy również mają chrapkę na „big deal”.

Określając ten film mogę śmiało powiedzieć, że jak na polską produkcję, nie był zły. Były momenty, na których się uśmiałam, przyznaję to szczerze. „Weekend” to film bardzo prosty, jak dla mnie nawet zbyt prosty, ale okazał się dobrym filmem na majowy pochmurny wieczór ze znajomymi. Reżyserem filmu był Cezary Pazura i właśnie stąd tytuł filmu wydawał mi się znajomy, przypomniał mi się owy szum, który był, kiedy film był kręcony i w czasie jego premiery. W „Weekendzie” pojawia się dużo elementów: efekty rodem z „Matrixa”, średniej klasy humor (np.: o gejach – który był mocno stereotypowy), szybkie samochody (jak na polskie realia całkiem niezłe), nagość (ale nie wyuzdana i obrzydliwa) i broń (ostra broń!). Przyznaję to z lekką grozą, ale film mi się podobał, było, z czego się pośmiać, choć chyba bardziej z niskiego poziomu produkcji, aniżeli inteligentnych dialogów i można było na kim oko zawiesić (patrz Paweł Małaszyński).


Powiem tak, jeżeli nie oczekujemy nie wiadomo, czego, to „Weekend” strawimy bez odruchu wymiotnego. Film niezły na odpoczynek po pracowitym dniu (a taki też wczoraj miałam) i spędzenie na wesoło czasu ze znajomymi czy rodziną. Nie oceniam tego filmu nisko, mógł być lepszy, bo wiedziałam naprawdę dobrze zrobione polskie filmy. Zbyt dużo było robienia na siłę z „Weekendu” produkcji rodem z Hollywood, ale bądź, co bądź dobry film na nudę, bo pomimo, iż trwa dwie godziny to da się go obejrzeć do końca, a to duży plus. Tak już pisałam wcześniej, kiedy chcemy czegoś niewymagającego myślenia „Weekend” się nada i mówię to poważnie.

P. Süskind - Pachnidło


Każdy człowiek lubi perfumy, lubi dobrze pachnieć. Jednego zachwycają słodkie i delikatnie zapachy, innego te mocniejsze i intensywniejsze. A jakby tak stworzyć pachnidło, dzięki któremu będziemy mogli zawładnąć światem?

„Pachnidło” Patricka Süskinda miałam już w planach jakiś czas, przypadkowe natknięcie się na jego powieść w bibliotece sprawiło, że postanowiłam ją wypożyczyć i poznać historię mordercy z Paryża. Książka bardzo mnie wciągnęła, choć obowiązki nie pozwalały mi na całkowite oddanie się powieści.


Jan Baptysta Grennoulie przychodzi na świat w ogromnym smrodzie Paryża, jego matka w ogóle jest w szoku, że dziecko przeżyło. Jest on jednak „wyjątkowy”, gdyż nie posiada zapachu, ale za to potrafi wyczuwać i klasyfikować w różne kombinacje smrody, zapachy z wielu kilometrów. Pragnie on stworzyć zapach, który będzie zniewalał ludzi. Próbuje tworzyć zapachy różnych przedmiotów: szkła, mosiądzu. Itp. Grennoulie opuszcza Paryż i rusza do Grasse, aby nauczyć się nowych sztuk wydobywania zapachu. Tworzy swój zapach, gdyż bez niego jest niezauważalny przez ludzi. Jednak Grennoulie pragnie czegoś więcej, pragnie stworzyć pachnidło, którego nikt wcześniej nie stworzył. W tym celu zabija młode dziewczęta – dziewice, które wydzielają dla niego niesamowitą i nieskazitelną woń.

Nie ukrywam, że oczekiwałam od tej książki bardzo wiele. Czy otrzymałam zawód? Absolutnie nie, jednak czegoś mi brakowało. Czego? Sama nie wiem. Książkę czytało się bardzo przyjemnie, a kiedy wciągnęłam się w lekturę, po prostu czytałam, aż zamykały mi się oczy. „Pachnidło” mną wstrząsało, wydawało się absurdalne i przerażało. Bez żadnych kłopotów przeniosłam się do osiemnastowiecznej Francji, dosłownie przed oczami miałam wszystkie miejsca odwiedzał bohater, a także czasami czułam zapachy, które tworzył Grennoulie.


„Pachnidło” okazało się być powieścią, która idealnie nadała się na czytanie wieczorową (często nocną) porą, wciągała bez reszty i nie pozwalała skupić się na innych rzeczach (stąd też, moje długie czytanie jej, gdyż sporo pracy mnie czekało). Pozostanie w mojej pamięci na pewno na długi czas.

Stosik kwietniowy #16 (#4/2014)

Witajcie!
Fakt, że byłam w pracy sprawił, że nie opublikowałam stosu na czas. Jednak co się odwlecze to nie ucieczce. Prezentuję swój kwietniowy stos, aczkolwiek nie ma na nim jednej pozycji, którą zamówiłam, ale nie dotarła (jednak mam nadzieję, że pojawi się wkrótce na mojej półce). Kwiecień to kolejny miesiąc, w którym obłowiłam się w bibliotekach z półek "Podaj dalej". Minął mi w oka mgnieniu ten miesiąc, bardzo dla mnie intensywny i pełen niespodzianek, pozytywnych i mniej

Wypożyczone z biblioteki:

Jak to ze mną bywa, nie wyjdę z biblioteki bez ani jednej książki, stąd też ostatnio przyniosłam trzy:

Koppel Hans – „Ona już nie wróci”
Sṻskind Patrick – „Pachnidło” – jestem w trakcie czytania, miałam nadzieję, że ukończę książkę przed końcem miesiąca, ale nawał pracy i spotkania ze znajomymi mi to nie umożliwiły.
Schulz Karol – „Kamień i cierpienie”

Zakupione, otrzymane i przyniesione:

W tym miesiącu kupiłam 3 książki, jedna nie dotarła, a jedną kupiłam dosłownie za grosze, bo za 9, 90 (!) i to w twardej oprawie, a kolejną do pracy licencjackiej. Również trzy przyniosłam z półki „Podaj dalej”, a jedną otrzymałam.

Święta Faustyna Kowalska – „Dzienniczek” - otrzymana
Zapolska Gabriela – „Sezonowa miłość” - przeniesiona z półki "Podaj dalej"
Żeromski Stefan – „Uroda życia” - j.w.
Anderws C. Virginia – „Kwiaty na poddaszu” - kupiona za 9,90 ;)
Kraszewski Józef Ignacy – „Syn marnotrawny” - przenisiona z półki "Podaj dalej"
Pod. Red. Rzewulskiej Elżbiety i Słupczyńskiej Grażyny – „Teatr lalek i dziecko” - zakupiona, jak można się domyślić to pozycja do mojej licencjackiej pracy.

Ta liczba trzy jakoś się tak przejawia dzisiaj ;)

A Wy czytaliście, którąś z tych książek? Coś polecacie? A może coś czeka na Waszą uwagę?