M. Nurowska - Zabójca


„Zabójca” to kolejna książka Marii Nurowskiej, którą przeczytałam. Nie musiała ona długo czekać na półce, aż wezmę ją do ręki i przeczytam. Nie będę ukrywała, że sam tytuł i okładka bardzo mnie zaintrygowały i byłam niesamowicie ciekawa, co też moja ulubiona autorka zaoferowała swoim czytelnikom. Kiedy rozpoczęłam czytanie jak zwykle nie potrafiłam książki odłożyć.


Joanna jest dziennikarką pracującą w redakcji „Na Wprost”. Pewnego dnia jedzie do Zakopanego, aby przeprowadzić wywiad z pewną pielęgniarką. Do jej przedziału siada mężczyzna w średnim wieku, który bardzo intryguje Joasię. Postanawia ona iść za mężczyzną i zobaczyć, gdzie się uda. Zauważa, że mężczyzna wchodzi do zniszczonej bacówki. Za jakiś czas wraca do domu mężczyzny i dowiaduje się, że powrócił on po dwudziestu latach do Polski, jest jednak bardzo tajemniczy, ale Joanna nie daje za wygraną. Dowiaduje się szokującej prawdy o Adamie, bo takie imię nosi ów tajemniczy mężczyzna z przedziału i postanawia napisać reportaż o jego losie.

„Zabójca” nie zaskoczył mnie niczym nowym, czego już nie znałam z innych powieści Marii Nurowskiej, jednak czas poświęcony na jej lekturę na pewno nie został zmarnowany. Poznałam po raz kolejny historię kobiety, która dokładnie planowała swoje życie i czerpała ogromną radość ze swojej pracy. Joanna od razu wzbudziła nasze zaufanie i wydawała się postacią wiarygodną, choć miała pewne wady, które mogły razić. Podobnie było z Adamem, który pomimo swojej tajemniczości i niechybnej przeszłości wydawał się mężczyzną, którego chciałoby się spotkać, choć miał on również cechy charakteru, które nie były dobre. Muszę jednak powiedzieć, że ze wszystkich poznanych przez mnie dotychczas par w twórczości Marii Nurowskiej to o Joannie i Adamie czytało mi się najprzyjemniej.

Nie żałuję czasu poświęconego na lekturę „Zabójcy”, książkę czytało się naprawdę przyjemnie i nie można było oderwać się od lektury. Dzięki tejże powieści odsapnęłam po długim i ciężkim dniu oraz poznałam historię, jaka może zdarzyć się każdemu z nas. To chyba właśnie to prawdopodobieństwo zdarzeń jest tym, co lubię w książkach pani Nurowskiej. 


Przeczytane w ramach wyzwania:
Hasło na luty: ZIMA

Stosik lutowy #14 (#2/2014)

Witajcie!
Kolejny stosik, podejrzewam, że ostatni tak "liczny", ponieważ mam na półce sporo książek zakupionych w zeszłym roku, których wciąż nie przeczytałam, dlatego też pragnę trochę ograniczyć zakupy nowych pozycji. A poza tym mam do napisania pracę licencjacką, więc kiedy pozycji do przeczytania mi przybywa, a nie ubywa sprawia, że nie mam motywacji. Nie zrezygnuje z okazyjnych zakupów książek Stephena Kinga, czy ulubionych serii kryminałów, wciąż chcę skompletować sagę Millenium, czy książki Jo Nesbø lub Camilli Läckberg. Jednak mam małe postanowienie od 1 marca, aby zakupy książkowe na jakiś czas ograniczyć, dlatego też zdarzyć się może, że w najbliższym miesiącu nie pojawią się nowe stosy książkowe. Co ciekawego przybyło do mojej biblioteczki w lutym?

Beckett Simon - Chemia śmierci [zakup własny, choć nie do końca]
Z twórczością Simona Becketta chciałam się zapoznać się od dłuższego czasu, dlatego też bez wahania zakupiłam tę pozycję. Jestem ciekawa twórczości Becketta, mam nadzieję, że się nie zawiodę.

Murakami Haruki - Sputnik Sweetheart [prezent]
Moja mama postanowiła zrobić prezent na Walentynki i pozwoliła wybrać mi sobie książkę. Mój wybór padł na Sputnik Sweetheart, gdyż  twórczość Murakamiego poznałam przy okazji Norwegian Wood i po tym chciałam zapoznać się z innymi książkami tego autora. Jestem w trakcie czytania tejże książki i niebawem możecie się spodziewać mojej opinii na jej temat, już mogę powiedzieć, że książka przypadła mi do gustu.

Zapomniałam dodać do fotografii dodać książki, którą przyniosłam z półki "Podaj dalej" w miejscowej bibliotece, a którą w tej chwili czyta moja mama:

de Blasi Marlena - Tamtego lata na Sycylii
Nie wiem czego się spodziewać po tej książce, wzięłam ją impulsywnie. Domyślam się, że będzie przewidywalna, ale zobaczymy po przeczytaniu.

A Wy czytaliście któraś z tych książek? A może macie ochotę się z nimi zapoznać?

S. King - Rose Madder


Czasem dla jednego horrorem będzie stanięcie twarzą w twarz z jakimś paranormalnym zjawiskiem albo wypadek, czy śmierć bliskiej osoby. Horror może nam zgotować bliska nam osoba, mam tu na myśli przemoc. Jest to oczywiście temat trudny i traumatyczny dla kobiet maltretowanych przez swoich mężów czy konkubinatów. Ból fizyczny z czasem przejdzie, jednak świadomość, że mężczyzna, którego pokochałam i któremu zaufałam sprawia mi takie cierpienie. Kobiety reagują w różny sposób, jedne znoszą męki sprawiane przez partnera i milczą, a inne pewnego dnia mówią dość i odchodzą. 


Rosie Daniels jest bita przez swojego męża - Normana - który jest policjantem i nie lubi zostawiać za sobą śladów, a także często "rozmawia" ze Rosie  w cztery oczy. Pewnego dnia Rose budzi się i zauważa na poszewce poduszki kroplę krwi i ta jedna kropla krwi sprawia, że postanawia odejść. Wyjeżdża do odległego miasteczka, gdzie rozpoczyna zupełnie nowe życie. W sklepie z antykami kupuje obraz o tajemniczej nazwie "Rose Madder". Norman zaś nie zamierza puścić płazem żonie tej ucieczki i rusza na jej poszukiwania. Rosie, aby powstrzymać swojego męża ucieka w świat Rose Madder.

Stephen King w całkiem wiarygodny poprowadził fabułę Rose Madder, pomimo tego, iż w powieści występuje wiele wątków fantastycznych, a głównym bohaterem jest kobieta, która doświadczyła wiele cierpienia. Książka wciągnęła mnie bez reszty, podczas czytania cały czas trzymało się kciuki za Rosie i chciało, aby w końcu udało się jej całkowicie pozbyć swojego okrutnego męża. Sama Rosie McClendon (Daniels) wzbudza w czytelniku pozytywne uczucia, a jej odwaga i zdecydowanie budzi respekt. Sama gdybym była w skórze Rosie nie chciałabym spotkać na swojej drodze Normana.

Była to kolejna już kolejna książka Stephena Kinga z którą miałam okazję się zapoznać i zauważyłam powtarzający się w powieściach króla grozy schemat. Nie nazwałabym jednak Rose Madder horrorem, jest to raczej thriller psychologiczny, który naprawdę porusza. Może nie była to najlepsza książka z dorobku Kinga, którą czytałam, to jednak poruszała temat dosyć ciężki i trudny do opowiedzenia. Warto było poświęcić na nią czas, gdyż dostajemy grozę, miłość i wartką akcję. Trzeba to jednak powiedzieć, że niektóre wydarzenia wydały się nieco nieprawdopodobne, ale w książce pojawił się wątek fantastyczny, więc to tłumaczy cały te nierzeczywiste rzeczy.

Książka Stephena Kinga Rose Madder wyzwala wiele emocji, a zakończenie mocno zaskakuje. Po jej przeczytaniu miałam ogromny kłopot z zaśnięciem, co nie zdarza mi się często.

Książka przeczytana w ramach wyzwania:

Muzyczne upodobania #5 / 10 ulubionych utwórów


Trochę czasu minęło od ostatniego wpisu z serii Muzyczne upodobania, dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o swoich ulubionych utworach. Każdy ma piosenki, które lubi bardziej od innych, do których wraca w chwilach trudnych i radosnych. Słucha codziennie, po sto razy na dzień i nigdy mu się nie nudzą. Ja także, mam takie piosenki i chciałabym dzisiaj w ramach Muzycznych upodobań opowiedzieć o moich dziesięciu ulubionych piosenkach. Panuje tu ogromna różnorodność gatunkowa, ale właśnie do różnych chwil pasują różne utwory.


10. Paktofonika – Jestem Bogiem – nie słucham wiele piosenek hip – hopowych, jednak przed czymś trudnym do wykonania słucham sobie tej piosenki na pokrzepienie i uwierzenie w swoje możliwości. Swoją drogą ta piosenka w środowisku do którego przynależę, budzi sporo kontrowersji ze względu na swój tekst. Ja jednak wszystko zawarte w tej piosence traktuje metaforycznie.


9. Nightwish – Sleeping Sun – ta piosenka to moja liryczna ucieczka od otaczającego świata. Rozpływam się i marzę słuchając jej. 

8. Metallica – Nothing else matters piosenka bardzo oklepana i znana, ale ten utwór ma coś w sobie. Mnie zaś automatycznie uspokaja i pomaga funkcjonować, gdy jest już bardzo ciężko...


7. Christina Aguilera – Ain’t no other man – tej piosenki mogę słuchać na okrągło, uwielbiam głos Christiny, a ta piosenka do tego jest bardzo żywiołowa i ma w sobie coś z dawnych lat.


6. Josh Groban – You raise me up – piosenka, która wyzwala łzy w moich oczach, która podobnie jak Jestem Bogiem  jest przez mnie słuchana przed jakimś ważnym wydarzeniem, ale też wtedy kiedy totalnie mam wszystkiego dosyć, a ta piosenka daje mi nadzieje na lepsze chwile. Wystarczy tylko uwierzyć.


5. Thirty Seconds To Mars – R – evolve – ten utwór Marsów wyzwala we mnie tyle emocji na raz, że ciężko to opisać, towarzyszy mi przy różnych okazjach i jest dobrym motywatorem.


4. Thirty Seconds To Mars – Hurricane – nie wiem, co jest z tą piosenką, ale ma w sobie coś, co sprawia, że ją uwielbiam, że słucham jej czasami w kółko. No i jest idealna na "dołek", przynajmniej dla mnie, głos Jareda działa na mnie kojąco.


3. Edyta Geppert – Kocham cię życie – nie ma prawdziwszej, lepszej piosenki, której tyle razy bym słuchała, gdy jest dobrze i gdy jest źle.


2. Red Hot Chili Peppers – Under the bridge – dawno temu polubiłam tę piosenkę, najbardziej znaną, wyróżnianą. Nie rozumiałam jej, ale teraz odnajduje siebie w tym tekście Anthony’ego. Może tą najbardziej ulubioną już nie jest, jednak wciąż jest bliska.



1. John Frusciante – One more of me – wystarczy posłuchać jak to śpiewa John, aby ją pokochać. Wystarczy przeczytać tekst, by miłość w nas została. Prostota słów i dźwięków. Nic więcej dodać nie trzeba, a John to moja muzyczna miłość bez względu na to co w tej chwili tworzy.

W. Somerset Maugham - Malowany welon


Po tę powieść sięgnęłam tylko i wyłącznie dlatego, że „Rose Madder” Stephena Kinga, którą w tej chwili czytam wydała mi się zbyt ciężką książką, a potrzebowałam czegoś lekkiego. Przyjrzawszy się swoim półkom, wzięłam do ręki „Malowany welon”, przeczytałam opis z tyłu okładki i uznałam, że może to być odpowiednia lektura. Przeczytałam też pierwsze strony chcąc się przekonać, czy rzeczywiście to ta powieść jest tym czego poszukuje. Może i nie była ona taką lekturą, to jednak raz zacząwszy czytać, nie potrafiłam już się oderwać od lektury.


Kitty jest Angielką, która mieszka wraz ze swoim mężem Walterem w Chinach. Walter jest bakteriologiem i właśnie tam wykonuje swoją pracę. Kitty jest piękną dziewczyną, ma wyjątkową urodę, która porusza serca wielu mężczyzn, w tym również Waltera, jednakże Kitty nie wyszła za Waltera z miłości. Nie kochała go, ale pomimo to wzięła z nim ślub, gdyż chciała wyjść za mąż przed siostrą, a wokoło nie było lepszego kandydata. W Chinach Kitty się zakochuje, ale nie w swoim mężu. Poznaje tam Karola, wpływowego mężczyznę, który ma szansę stania się gubernatorem. Jest on w średnim wieku i całkowicie zawładnął sercem Angielki. Pewnego dnia Walter odkrywa, że jest zdradzany, w tym samym czasie dostaje propozycję, aby wyjechać do miasteczka Mei – tian – fu, gdzie panuje epidemia cholery. Kitty zmuszona jest pojechać z nim. W obliczu epidemii Kitty musi pokonać swoją miłość do Karola, tam uczy się czegoś nowego, nie chce być bierną obserwatorką sytuacji w miasteczku, chce pomóc.
"Jeden jest tylko sposób zyskania serc. Musimy się stać takie jak te, których miłości pragniemy"
Książka ta wyzwoliła we mnie wiele emocji, jednak raz za razem denerwowała mnie Kitty, która była zupełnie bezduszna wobec swojego męża, który po prostu się w niej zakochał. Kiedy Kitty wraz z Walterem wjechała w miasto, gdzie szalała cholera sądziłam, że padnie ona ofiarą epidemii i spotka ją kara za to w jaki sposób traktowała swojego męża, który to oddawał się całkowicie miłości do żony, a później pomagał chorym i cierpiącym z powodu cholery. Nie będę ukrywała, że powieść Williama Somerseta Maughama wciągnęła mnie bez reszty. Kiedy przeczytałam te pierwsze zdania, wiedziałam, że nie odłożę książki dopóty jej nie skończę. Jeszcze jeden czynnik sprawił, że lektura tej książki była dla mnie tak interesująca, jej akcja osadzona była w latach 20. ubiegłego wieku.


„Malowany welon” czytało się przyjemnie, choć tematyka wcale do prostych nie należała. Zakończenie powieści zupełnie mnie zaskoczyło, spodziewałam się nieco innego, bardziej romantycznego finału, bo cóż tu dużo ukrywać cały ten czas odkąd przyniosłam tę książkę z półki mojej mamy na swoją byłam przekonana, że mam do czynienia z romansem, więc jak najdłużej zwlekałam z przeczytaniem tej książki. Książka ta pozostawia czytelnika w lekkim osłupieniu i zmusza do drobnej refleksji nad własnym życiem. „Malowany welon” bogaty był w wiele naprawdę dających do myślenia momentów dotyczących życia – jego przemijanie i rodzenie się. W mojej pamięci na pewno na długo zapadnie lektura tej powieści W. Somerseta Maughama.

Książka przeczytana w ramach wyzwań:


J.R.R. Tolkien - Władca Pierścieni



Wiele mówi się o tym, że do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć, ale także o tym, że gusta się zmieniają. Nigdy tych dwóch stwierdzeń nie negowałam, ale w przypadku „Władcy Pierścieni” sprawdzają się idealnie. Po tę książkę chciałam sięgnąć od bardzo dawna, jak dobrze sięgam pamięcią to dzieło Tolkiena zafascynowało mnie pod koniec gimnazjum, ale bardziej w liceum już chciałam po nie sięgnąć, zarówno w wersji literackiej jak i filmowej. „Coś” jednak stawało mi zawsze na drodze, nie pomogła nawet bliska koleżanka zafascynowana i uwielbiająca trylogię Tolkiena. Dojrzałam do tego, żeby po „Władcę Pierścieni” w końcu sięgnąć, nie zachęcana przez nikogo, choć drobne przyśpieszenie zawdzięczam pojawieniu się na ekranach kin „Hobbita”.

„ – Rozpacz? Szaleństwo? – odezwał się Gandalf – Nie, to nie rozpacz, bo rozpaczać mogą tylko ci, którzy przewidują koniec i nie mają co do niego żadnych wątpliwości. Ale my nie wiemy jaki będzie koniec.”
/J.R.R. Tolkien „Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia” str.304/


Frodo Baggins, młody hobbit staje się właścicielem Pierścienia, który jak się okazało po różnych próbach przeprowadzonych przez Gandalfa tym Jedynym. Froda wraz ze swoim wiernym sługą – Samem oraz dwoma swoimi krewniakami Pippinem i Merry’m musi opuścić swoje ukochane Shire i wyruszyć w świat. W Bree spotykają Obieżyświata, który prowadzi kompanię do Rivendell, gdzie zapada decyzja, że Pierścień musi zostać zniszczony tam, gdzie został stworzony, a mianowicie w Górze Przeznaczenia znajdującej się w Mordorze. Z Rivendell też wyrusza Drużyna Pierścienia, w której są: dwaj przedstawiciele rodu ludzkiego – Boromir z Gondoru i Aragorn (Obieżyświat) – potomek Isidulra, przedstawiciel leśnych elfów z Mrocznej Puszczy – Legolas, kransolud spod Samotnej Góry – Gimli, czarodziej – Gandalf Szary oraz czterej hobbitów: Frodo, Sam, Merry i Pippin.

Rozpoczynając trylogię Tolkiena powiedziałam sobie, że jest to dla mnie „tabula rasa”, książka, którą muszę sama odkryć, nie kierując się zachwytami czy negatywnymi ocenami innych osób. Starałam się również wyprzeć z głowy filmy, które widziałam przed rokiem i w pewnym sensie mi się to udało. Historię Powiernika Pierścienia i Drużyny poznawałam od nowa, jedyne co pozostało mi z ekranizacji to wygląd większości postaci, nie potrafiłam wdrożyć własnej wizji Froda, Pippina czy Aragorna, choć z tym ostatnim, chyba głównie z powodu mojej sympatii do Obieżyświata, czasem się udawało. Niektóre wydarzenia pamiętałam, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia, bowiem Władca Pierścieni”zapewnił mi sporą dawkę emocji, a każda poświęcona minuta na tę trylogię nie była ani trochę zmarnowana. Momentami książka mi się dłużyła, ale zaraz za moment pojawiał się wątek tak bardzo interesujący, że zupełnie zapominałam o tym, że wcześniej chciałam ją zamknąć. Kiedy rozpoczęłam już trzeci tom „Powrót króla” byłam tak zafascynowana lekturą, że byłam w stanie pochłonąć ją w jeden wieczór, jednak zmęczenie dawało nad mną górę. Nie spodziewałam się, że ta książka Tolkiena wywrze na mnie tak pozytywne wrażenie, z mojej strony dobrym podejściem było nie patrzenie na moje odczucia wobec filmów i innych osób, gdyż w ten sposób „Władca Pierścieni”  zachwycił mnie do tego stopnia, że z pewnością do tej powieści jeszcze będę wracała. Nawet grubość książki mnie nie przerażała, wręcz przeciwnie gdyby „Władca Pierścieni” był krótszy byłabym głęboko rozczarowana. W szczególny sposób mają sympatię zdobyli Aragorn i Galadriela. Do Aragorna miałam słabość od momentu obejrzenia filmu, a czytając książkę nie potrafiłam się swojego uczucia wyzbyć. Jeśli chodzi zaś o Galadrielę, bardzo mnie ta elfka zaintrygowała, jej dobroć, ale także tajemniczość.


Podczas czytania „Władcy Pierścieni” zapominałam o troskach dniach i całkowicie wchodziłam w świat Śródziemia, stając się kolejnym uczestnikiem wyprawy. A że książkę czytałam głównie późną noc tuż przed snem, to również całkiem przyjemnie mi się spało. Choć powieść już skończyłam zapoznaję się z dodatkami zawartymi w księdze, czyli wyjaśnieniem różnych zapisów, czy też opowieściami różnych nacji żyjących w Śródziemiu. Powtórzę to po raz kolejny jestem oczarowana „Władcą Pierścieni” i kiedyś wrócę do tej powieści. Cieszę się też, że dopiero teraz przeczytałam trylogię Tolkiena, gdyż wcześniej mogłaby mnie ta książka nie porwać, a dziś jest zupełnie odwrotnie.

Książka przeczytana w ramach wyzwania własnego:

Przed Wschodem Słońca (1995)


Tytuł oryginalny: Before Sunrise
Gatunek: Dramat, Romans
Produkcja: Austria, Szwajcaria, USA
Reżyseria: Richard Linklater
Scenariusz: Richard Linklater, Kim Krizan


W ubiegłym roku oglądałam film pod tytułem Przed Północą nieświadoma tego, iż jest to kontynuacja dwóch produkcji: Przed Wschodem Słońca i Przed Zachodem Słońca. Postanowiłam jednak nadrobić swoje „zaległości” i zapoznać się od początku ze związkiem Jesse’go i Celine.


Jesse (Ethan Hawke) podróżuje pociągiem, aby dostać się do Wiednia, skąd ma samolot do Stanów Zjednoczonych, niespodziewanie obok niego siada Celine (Julie Deply). Jesse nawiązuje rozmowę z młodą Francuzką, oboje są sobą zafascynowani i świetne im się rozmawia. Amerykanin proponuje dziewczynie, aby wysiadła z nim w Wiedniu i spędzili razem dzień. Jak można się domyślić Celine się zgadza. Spędzają czas tak jakby nigdy mieli się już ponownie nie spotkać. Rozmawiają o relacjach damsko – męskich, ale i o życiu.

Przed Wschodem Słońca to film w całości przegadany, gdyż bohaterowie cały czas toczą ze sobą rozmowę na różne tematy. Jest to nieprawdopodobne, ale możliwe, aby dwójka zupełnie obcych dla siebie ludzi spotkała się i zaczęła toczyć takie rozmowy. Z filmu można wiele odnieść do swojego życia, bowiem produkcja ta ukazuje początek miłości wielu z nas.

Gra aktorska Ethana Hawke’a w tym filmie bardzo mnie urzekła, był naturalny, przekonujący w swojej grze i nic nie było nawet z pozoru sztuczne. Każda emocja była taka jaka byłaby w realnym życiu, także Julie Deply nie odstawała od Hawke’a, choć dla mnie pozostała w lekkim jego cieniu.

Niewątpliwie był to film wart uwagi, szkoda tylko, że poznałam Celine i Jesse’ego od końca nie od początku, choć nie ma co płakać na rozlanym mlekiem. Jeśli poszukujemy filmu z romantyczną nutą, ale nie banalnego to właśnie Przed Wschodem Słońca jest produkcją, która spełni nasze oczekiwania. Podczas oglądania tego filmu dostaniemy powody do łez, ale i do śmiechu, a przede wszystkim poznamy historię dwójki ludzi, którzy spotkali się przypadkiem i potrafili porozumieć się jak mało kto. Oglądając Przed Wschodem Słońca na pewno nie będziemy się nudzić, bowiem pomimo tego, iż bohaterzy cały czas ze sobą rozmawiają to jednak nie ma tutaj miejsca na nudę.

Moja ocena: 8/10

Film obejrzany w ramach wyzwania własnego:

Niebezpieczne związki (2012)

Tytuł oryginalny:  Wi-heom-han gyan-gye
Gatunek: Melodramat
Produkcja: Chiny, Singapur, Korea Południowa
Reżyseria: Jin-ho Hur
Scenariusz: Geling Yan
Muzyka: Sung-woo Jo
Na podstawie: Choderlos de Laclos Niebezpieczne związki 

W ramach wyzwania Oglądam kino światowe: Chiny postanowiłam sięgnąć po chiński remake filmu, który parokrotnie oglądałam będąc w liceum. Kiedy wyszukiwałam tytułów produkcji chińskiej właśnie ten przykuł moją największą uwagę. Choć historia zaprezentowana w produkcji była mi znana, to jednak prezentacja była inna niż w znanej mi wersji.


Szanghaj lata 30. XX wieku, słynący z kiepskiej reputacji względem kobiet Xifan Xie pragnie odzyskać swoją dawną kochankę – Jieyo Mo -, jedyną, którą darzył jakiś uczuciem. Kobieta jednak stawia mu wyzwanie, które on sam sobie wyznaczył, ma zdobyć i zaprowadzić do łóżka Fenyu Du. Mężczyzna rozpoczyna swoją walkę o cnotliwą Fenyu. Tymczasem nie wie, że Jieyo prowadzi grę i z chęcią przyjmuje kolejne jej słowa i zapewnienia.


Nie będę ukrywała, że  Niebezpieczne związki w wersji chińskiej napawały mnie lekkim lękiem, co dostanę, jednak jak okazało się mój lęk był nieuzasadniony, gdyż produkcja ta trzymała klasę. Oglądało się ją z przyjemnością, choć wiedziałam, choć przynajmniej domyślałam co będzie działo się dalej to jednak mimo to nie przeszkadzało mi w odbiorze, ponieważ był to film stworzony z rozmachem. Gra aktorska była na wysokim poziomie, jednak żaden z aktorów nie wyrwał na mnie szczególnego wrażenia, trochę może jednak irytowała mnie aktorka grająca młodziutką wychowankę Jieyo Mo, ale dla mnie sama jej postać jest trochę irytująca. Nie spodziewałam się po chińskim filmie tak wiele, a muszę przyznać, że od Niebezpiecznych związków oczekiwałam wiele, gdyż amerykańsko - brytyjska wersja z roku 1988 z Glenn Close, Johnem Malkovichem i Michele Pfeier znajduje się w grupie moich ulubionych filmów. Nie znam jednak książki na podstawie której powstały obie te produkcje, jednak chcę to nadrobić.

Niebezpieczne związki okazały się naprawdę dobrą produkcją na popołudnie i odsapnięcie od czekającej mnie pracy. Czas poświęcony na ten film na pewno nie został przeze mnie zmarnowany i mogę z pewnością polecić tę produkcję na odpoczęcie po ciężkim dniu, czy też na jutrzejszy walentynkowy wieczór we dwoje.

Moja ocena: 8/10

Produkcja bierze udział  w wyzwaniu:
W lutym oglądamy właśnie produkcję chińskie.


(źródło zdjęć: filmweb.pl)

E.A. Poe - Czarny kot

Do tej pory twórczość Edgara Allana Poe w zakresie jego opowiadań była mi nieznana, choć od dobrego już kawałka czasu miałam je w planach. Idealna okazja do rozpoczęcia i skończenia jednego z opowiadań Poe nadarzyła się u fryzjera, kiedy czekałam na swoją kolej. Na swoim telefonie miałam wgrane opowiadanie o tytule Czarny kot”. Jestem posiadaczką czarnego kota, więc to opowiadanie przykuło moją uwagę od razu i pewnie też dlatego znalazło się w mojej Xperii.

Wiersze Edgara Allana Poe za każdym razem, gdy je czytam mnie przerażają lub wprowadzają w stan beznadziejności, jednak czasem lubię, a nawet mam potrzebę ich przeczytania. Opowiadania pana Poe to uczta na raz, taki też miał sam autor zamysł. Uważał on, że opowieść należy poznać przy jednym podejściu, a nie rozkładać ją w czasie. Po lekturze wierszy E.A. Poe i przeczytanych tekstach na temat autora w pewnym stopniu wiedziałam czego mogę się spodziewać, jednak otrzymałam coś co całkowicie zaskoczyło.


Opowieść snuta jest narracją pierwszoosobową, bohater opowiada nam swoje życie z żoną i różnymi zwierzętami, między innymi czarnym kotem o imieniu Puszkin. Bohater prowadzi szczęśliwe życie przy boku swojej żony, a Puszkina bardzo szanuje i lubi, kot także okazuje swojemu panu sympatię. Z czasem jednak coś się zmienia, kiedy nasz bohater wraca z nocnych hulanek do domu kot zaczyna go drażnić i uderza zwierzę. Po jakimś jednak czasie to mu nie wystarcza i zabija biedne stworzenie. Dalej nie opowiem, bo mogłabym zdradzić całe opowiadanie.

Czytając „Czarnego kota” włos jeżył mi się na głowie i nie dowierzałam w to co czytam. Edgar Allan Poe stworzył naprawdę przenikające i ściskające za gardło opowiadanie, które poziomem swojego okrucieństwa na długo zostanie w mojej pamięci. „Czarny kot” to krótka, ale przerażająca opowieść o tym, że człowiek, nawet tej najbardziej dobry i czuły, jest w stanie dopuścić się czegoś niewybaczalnego, jeśli jakiś trybik w jego głowie zmieni swoje położenie.

Po lekturze tego opowiadania jest przekonana, że niebawem sięgnę po kolejne tego autora, gdyż nie tylko przypadł mi do gustu sposób narracji, ale także styl autora, który w pewnym stopniu poznałam już za sprawą jego wierszy.

Opowiadanie bierze udział w wyzwaniu:

D. Cooke, A. Conner - Before Watchmen: Silk Spectre #1 - #4 [ENG]

Komiksy o nazwie Watchmen (Strażnicy) są jednymi z moich ulubionych. Z przyjemnością wracam zarówno do czytania go, czy oglądania filmu, dlatego też gdy znalazłam serię Before Watchmen bez wahania chciałam się z nią zapoznać. Na pierwszy ogień wybrałam opowieść o Silk Spectre (Jedwabnej Zjawie) z nieznanych mi powodów, gdyż nie jest to moja ulubiona bohaterka ze Strażników. Domyśliłam się, że historia zawarta w czterej częściach będzie opisywała życie Laurie Jupiter zanim przystąpiła ona do Strażników i poznała Dr Manhantana i jak się okazało wcale się nie myliłam. 


Lata 60. XX wieku. Laurie jest nastolatką, która jak każda dziewczyna w jej wieku chce być lubiana. Jej matka – Sally – pragnie, aby dziewczyna stała się tak jak ona, aby stała się Jedwabną Zjawą. Szkoli i trenuje swoją córkę, ale też zniechęca do Laurie wszystkich, którzy trochę bardziej się nią interesują, szczególnie chłopców. Pewnego dnia Laurie poznała chłopaka Grega, który okazał jej prawdziwe zainteresowanie. Pomiędzy Laurel Jane a Gregiem zaczyna iskrzyć, a chłopak zachęca dziewczynę by razem uciekli. Laurie Jupiter ucieka od matki ze swoim chłopakiem Gregiem do San Francisco, do miasta, gdzie kwitnie życie towarzyskie. Dziewczyna jednak prowadzi podwójne życie, stając się nocami Jedwabną Zjawą.

Po komiksie spodziewałam się czegoś lepszego, czegoś trzymającego poziom Strażników. Nie mogę jednak powiedzieć, że się zawiodłam, bowiem komiksy o Silk Spectre jak i inne pozostałe (które również zamierzam przeczytać) są innego autorstwa niż Strażnicy. Nie czytało mi się jednak Before Watchmen: Silk Spectre źle, a nawet rzekłabym, że bardzo dobrze. Kłopotem w całym komiksie była ukazana historia, która choć powiązana z komiksem o Strażnikach, nie porywała tak jak pewnie miała, czegoś w niej brakowało.  Nie zniechęciło mnie to jednak do zapoznania się z pozostałymi komiksami z tejże serii, nie ukrywam, że najbardziej interesuje mnie historia Rosarcha i Dr Manhatana.

Trzeba przyznać, że ilustracje pomimo tego, że wykonane przez inną osobę, niż pierwowzór dawały radę i pomiędzy nimi zauważyć można było minimalne różnice. Ciekawe według mnie były okładki poszczególnych części komiksu (zobaczyć je można w górze postu), ich kolorystyka związana z latami 60., pełna kolorów przyciąga wzrok. Nie odczułam jeśli chodzi o ilustracje/rysunek jakiegoś ogromnego przeskoku, po tym względem komiks wypadł doskonale.

Komiks czytałam w wersji angielskiej, co jednak nie sprawiło, że czegoś nie zrozumiałam, gdyż pod ręką miałam słownik, którym w konieczności się posługiwałam. Bardzo dobrym pomysłem z mojej strony było połączenie przyjemnego z pożytecznym, czyli czytanie komiksu w języku angielskim. Dla fana Strażników może to być ciekawe urozmaicenie, jednak nie należy spodziewać się po tym komiksie czegoś wybitnego.

Komiks bierze udział w wyzwaniu:

_______________________________________________________________
Tymczasem dzisiaj mój blog obchodzi swoje
choć nie startował on jako blog książkowy, to jednak po pewnym czasie takim blogiem się stał, z czego się wyłącznie cieszę, bo pewnie gdyby tak nie było skończyłby on swój "żywot". Tak jak pisałam wczoraj (!) planuje coś dla Was czytelników, ale co to będzie jeszcze w mojej głowie dojrzewa.
Pozdrawiam! 

Śródziemie, praca licencjacka i własna "książka"...

Mało się tutaj udzielam  (choć na wasze blogi staram się zaglądać codziennie), bo pomimo ferii, które mam z powodu zdania sesji ciągle coś robię. Gdzieś biegam, coś załatwiam. Jednak nie próżnuję, piszę, czytam, z oglądaniem jest większy problem (choć mam parę filmów do obejrzenia, ba paręnaście i trzy odcinki Arrow). Władca Pierścieni całkowicie mnie pochłonął, wszystkie inne książki, które zaczęłam cierpią, bo całkowitą uwagę poświęcam dziełu Tolkiena. Jedynie zaczęty przez mnie komiks o Silk Spectre jako tako czytam, kiedy tylko dorwie się do tabletu. A do tego prężę się, żeby skończyć swoją powieść do końca marca, gdyż chcę zgłosić ją do konkursu. Moja ambicja nie pozwala mi przestać pisać, więc tworzę rozdział po rozdziale i zbliżam się do końca. Jest jeszcze praca licencjacka, która przecież sama się nie napisze, muszę wybrać się do Czechowickiego Domu Kultury, który jest miejscem moich badań, odwiedzić Bibliotekę Śląską, znaleźć więcej potrzebnej literatury. Mam trzy pozycje, ale to za mało za mało! Niedługo blog będzie obchodzić swoje trzecie urodziny, myślę nad jakąś niespodzianką ;)
Musiałam wytłumaczyć swoją nieobecność, taka moja natura... 

American Hustle

Gatunek: Dramat, Kryminał
Produkcja: USA
Premiera: 31 stycznia 2014 (Polska), 12 grudnia 2013 (świat)
Reżyseria: David O.Russell
Scenariusz: Eric Singer, David O.Russell
Muzyka: Danny Elfman

Lata 70. XX wieku, uznane za dziesięciolecie ciekawe i pełne barw. Muzyka disco rządziła na parkietach, a społeczeństwo żyło chwilą. Jednak nie wszyscy żyli stuprocentowo zgodnie z prawem, to się nie zmienia od lat. American Hustle zachęcało mnie wieloma czynnikami: recenzjami, trailerami, obsadą. Co jednak dostajemy w tym filmie Davida O. Rusella?

Irving Rosenfeld (Christian Bale) wraz ze swoją wspólniczką i tym samym kochanką Syndey (Amy Adams) dokonuje oszustw podatkowych. Razem tworzą wspaniały duet. Pewnego dnia jednak, aby uniknąć więzienia zmuszeni są oni do współpracy z agentem FBI Richi’m DiMasso (Bradley Copper), który chce złapać grube ryby, parające się korupcją. Na jego celownik trafia Carmine Polite (Jeremy Renner).

Christian Bale, Amy Adams, Bradley Copper


Jak napisałam na początku do obejrzenia filmu zachęciło mnie wiele czynników. Byłam go bardzo ciekawa i tyle samo od niego oczekiwałam. Czy się zawiodłam? W pewnym stopniu tak, w pewnym nie. Przez pierwsze trzydzieści minut film mnie nudził, ale cierpliwie oglądałam go dalej. Nie mogę powiedzieć, że jest to produkcja nieciekawa i nie warta uwagi. Na ogromny plus dla American Hustle jest obsada. Christian Bale był postacią wyraźną, ale dla mnie nawet trochę komiczną, ale jego gra ratowała całą tę produkcję, jednak nie urzekł mnie w tej roli, tak jak zrobił to Leonardo DiCaprio w Wilku z Wall Street (wybaczcie, ale ten film i gra DiCaprio naprawdę niesamowicie mnie urzekły). Była także Amy Adams i Jennifer Lawrance (znana z filmów z serii Igrzyska Śmierci (których nie widziałam, więc się nie wypowiadam) i z Poradniku pozytywnego myślenia), która wcieliła się w rolę żony Irvinga – Rosalyn. Obie panie na ekranie wypadły dobrze, oglądało się je przyjemnie i zdobiły całą produkcję. Jak dla mnie jednak słabo wypadł w tym filmie Bradley Copper, nie wniósł on niczego do tej produkcji, choć mogło być gorzej. 
Amy Adams, Bradley Copper, Jeremy Renner, Christian Bale, Jennifer Lawrance

W American Hustle wrażenie robiły stroje, które były jak wyjęte z lat 70., co potęguje pozytywne odczucia na temat tego filmu. Jednak na samych strojach, obsadzie nie zbuduje się rewelacyjnego filmu. Ta produkcja mnie nie porwała, choć przyznać trzeba, że zakończenie trochę mnie zaskoczyło, co działa na plus dla filmu Russella. Klimatu nadawała także muzyka, która wyjęta była z tamtych lat, więc i sprawiała, że jakoś przyjemnie się go oglądało.

Podsumowując chciałabym powiedzieć, że nie było jednak tragicznie, bo obejrzałam American Hustle ciekawa finału i dostałam coś co mnie zaskoczyło. Aktorzy, znani i lubiani, choć ogromnej furory nie zrobili nie wypadli też bardzo źle. Film wydawał się czasem nudny, ale momentami był ciekawy i absurdalny. Nie polecam, ani nie zniechęcam do tego filmu, bowiem American Hustle trzeba ocenić samemu.


Moja ocena: 6/10
(źródło zdjęć: filmweb.pl)

WYZWANIE CZYTELNICZE: Czytam starą literaturę

Witajcie!
To wyzwanie dojrzewało w mojej głowie od końca października ubiegłego roku, z początkiem tego postanowiłam sobie, że zabiorę się za starszą literaturę, za powieści uznane za klasyki, za znakomitych autorów, których teraz rzadko się czyta. Mam małą listę książek, które chciałabym przeczytać. Postanowiłam, że luty będzie miesiącem, którym oficjalnie rozpocznę to swoje małe wyzwanie, do którego oczywiście zapraszam chętnych. Stworzenie tego wyzwania i pochwalenie się Wam o rzuconym sobie wyzwaniu chcę siebie zmotywować, aby nie były to tylko słowa, ale żebym rzeczywiście przeczytała parę pozycji. 

Jeśli chcesz wziąć udział w tym moim wyzwaniu to poinformuj mnie o tym pod tym postem i wstaw banerek na swojego bloga, podlinkowanego tym postem. 
Chciałabym miesięcznie przeczytać choć jedną książkę wydaną przed wieloma laty, ale zobaczymy jak to będzie wyglądało, bo może być różnie. Muszę pobuszować w bibliotekach i wybrać się do antykwariatów, aby poszukać perełek do przeczytania.

Podsumowanie stycznia #1/2014

Witajcie!
Jak ten czas pędzi, nie tak dawno podsumowywałam ubiegły rok, a tu już minął jego pierwszy miesiąc. Jako, że w tym roku przystąpiłam do kilku wyzwań, a także stworzyłam jedno własne stwierdziłam, że dobrze byłoby zrobić krótkie podsumowanie miesiąca. I to podsumowanie będzie ukazywało się z reguły w pierwszym tygodniu nowego miesiąca. Nie ustalam konkretnej daty, bowiem w tym roku czeka mnie bardzo wiele, między innymi pisanie pracy licencjackiej, a z każdym miesiącem będzie coraz ciężej, ale byle do czerwca.




Przeczytanych książek: 4 (ukończyłam również Władcę Pierścieni: Drużynę Pierścienia, ale mam wszystkie trzy części w jednej, a jestem w trakcie czytania jeszcze, więc nie klasyfikuję tego jako książkę przeczytaną w tym miesiącu)
Wyzwanie Z półki: 2
Wyzwanie Grunt to okładka: 1
Wyzwanie kryminalne: 2
Najlepsza książka przeczytana w styczniu: Bram Stoker - Dracula
Najgorsza książka przeczytana w styczniu:  Dmitry Glukovsky - Metro 2033



Obejrzanych filmów: 8
w tym
krótkometrażowe
pełnometrażowych
Wyzwanie własne Umrę jak nie zobaczę: 2
Wyzwanie Oglądam światowe kino:  1
Najlepszy film obejrzany w styczniu: Wilk z Wall Street, Miłość
Najgorszy film obejrzany w styczniu: -

Może nie osiągnęłam jakiś wysokich wyników, ale dla mnie nie liczy się ilość, a jakość. Styczeń był dla mnie miesiącem gonitwy, bo zbliżała się sesja i co chwilę pisałam coś na zaliczenie, biegałam po placówkach oświatowych, aby podbić dokumenty z odbytych praktyk, ale wynik zarówno książkowy jak i filmowy mnie zadowala.

Chciałabym również opowiedzieć o własnym wyzwaniu czytelniczym, które chciałabym w tym roku zrealizować. Szerzej opowiem o nim w odrębnym poście, ale chciałabym przeczytać książki zaliczane do klasyki, nie tylko powieści nowe i popularne, ale właśnie coś starego, dawnego.

A jak Wam przeminął styczeń? Jesteście zadowoleni z wyników, jakie osiągnęliście?