Adam Ehrlich Sachs - „Po ojcu”


Relacje ojciec – syn mogą przybierać różne formy. Niekiedy są pełnie miłości i braterstwa, ojciec i syn dzielą się wspólnymi pasjami. Innym razem są trudne i brakuje w nich zrozumienia z jednej z drugiej strony. Każda relacja ojcowsko – synowska, nieważne jaka by nie była, jest ciekawym „obiektem” obserwacyjnym. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o książce autorstwa Adama Ehrlicha Sachsa pod tytułem „Po ojcu”.


Zbiór stu siedemnastu opowieści, którego recenzję właśnie czytacie to krótkie opowiadania i przypowieści, które skupiają się na relacjach ojciec – syn. Zanim opowiem Wam o swoich wrażeniach z lektury „Po ojcu” krótko przedstawię autora zbioru. Adam Ehrlich Sachs ukończył nauki o atmosferze na uniwersytecie Harvarda, gdzie współpracował z czasopismem satyrycznym „Harvard Lampoon”, jego dzieła ukazywały się m.in. w „New Yorker” czy „n+1”. „Po ojcu” to książkowy debiut autora. Jakie okazały się opowiadania zebrane w zbiorze? O tym już za chwilę.

Bardzo zaciekawiła mnie książka A.E. Sachsa i nie mogłam doczekać się jej lektury. Z racji skończonego kierunku studiów ciekawią mnie relacje ojciec – syn, ogólnie jestem typem obserwatora, który dla siebie analizuje otaczającą rzeczywistość, dlatego też byłam ciekawa tych stu siedemnastu opowiadań. To nie mała liczba, więc apetyt na to co znajdę w środku był spory.

Z racji ilości zawartych w „Po ojcu” opowiadań ciężko opowiedzieć o każdym. Jedne były nieco dłuższe, inne króciutkie, ale każde z nich niesie ze sobą jakieś przesłanie. W zbiorze znajdą się opowiadania o synach chcących w doskonały sposób zachować pamięć o swoich ojcach, ale i tacy, którzy za wszelką cenę będą chcieli zapomnieć o tym czego dokonali ich ojcowie. Ile ludzi tyle historii, a przecież mogłoby powstać ich o wiele więcej. Niektóre opowiadania nas rozbawią, inne wzbudzą przerażenie. Żadne z nich nie wywarło na mnie takiego silnego wrażenia, że chciałabym je szczególnie wyróżnić, bowiem każde spośród wszystkich stu siedemnastu opowiadało inną relacje, inną historię i nie sposób zmierzyć ich miarodajnie.

Oczywiście jak to w przypadku zbiorów opowiadań bywa, znalazły się w nim opowieści gorsze i lepsze. Autor przedstawił temat w ciekawy sposób sprawiając, że czytelnik niejednokrotnie przecierał oczy ze zdumienia, jak już wspomniałam wcześniej nie raz opowiadania wzbudzały niemałe rozbawienie, a czasami budziły naprawdę spory strach. Adam Ehrlich Sachs zawarł w swojej książce różne odmiany relacji ojcowsko – synowskiej, jakimi okazuje się być m.in. walka, czy  wręcz przeciwnie ślepa miłość. Co ciekawe poznajemy odbicia ojców i synów z całego świata, a także na przestrzeni wielu lat.

Choć „Po ojcu” nie wzbudziło we mnie takich emocji, jakich spodziewałam się po lekturze tej książki, nie mogę powiedzieć, że jest to pozycja nie warta czytania. Wydaje mi się, że męska część czytelników lepiej odnajdzie się w opowiadaniach zawartych w zbiorze. Na duży plus dla autora, jest fakt, iż wszystkie spośród tych stu siedemnastu opowiadań czytało się szybko, niekiedy trzeba było się nad przeczytanymi treściami zatrzymać, ale mimo wszystko zostały one napisane prostym i zrozumiałym dla każdego językiem.

„Po ojcu” to na pewno ciekawy zbiór opowiadań, który pewnym osobom przypadnie do gustu, innym wręcz przeciwnie. Sama nie potrafię ocenić tego zbioru, ale to może dlatego, iż nie jestem ojcem (i nigdy nim nie będę). Według mnie to książka, która może spodobać się wielu mężczyznom, a szczególnie tym, którzy wiedzą co to znaczy relacja ojciec – syn. Wprowadzając trochę prywaty, kiedy czytałam niektóre z opowiadań mojemu mężowi jego reakcje były zupełnie inne niż moje.


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca

Andrzej Pilipiuk - „Wilcze leże” [PRZEDPREMIEROWO]


(recenzja napisana dla portalu Polacy nie gęsi)
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA, PREMIERA KSIĄŻKI 28 CZERWCA 2017

Po raz kolejny miałam okazję sięgnąć po opowiadania pana Andrzeja Pilipiuka. „Wilcze leże” to najnowszy tom przygód Roberta Storma i Pawła Skórzewskiego, ale nie tylko.  Samego autora chyba nikomu przedstawiać nie muszę, to twórca takich barwnych postaci jak choćby Jakub Wędrowicz. Andrzej Pilipiuk to autor, który sam siebie nazwał wielkim grafomanem wyprzedając krytykę. To jeden z najpoczytniejszych polskich  autorów.
"Tyle jest rzeczy ważnych i nieważnych. Oraz takich, które wydają się ważne, ale są nieważne" /„Wilcze leże”, str 79/


Po „Wilczym leżu” spodziewałam się naprawdę sporo, bowiem autor swoim poprzednim zbiorem opowiadań z tej serii mocno podniósł poprzeczkę („Litr ciekłego ołowiu”). Miałam nadzieję, iż nie zawiodę się tym co znajdę na kartach najnowszych przygód Roberta Storma i Pawła Skórzewskiego. Jakie okazało się być „Wilcze leże”, o tym zaraz wam opowiem.

 W najnowszym zbiorze opowiadań Andrzeja Pilipiuka znajdziemy dziesięć opowiadań, z czego dwa: „Promienie X” i „Ci, którzy powinni pozostać” opowiadają o przygodach Pawła Skórzewskiego, z kolei „Odległe krainy”, „Lalka”, „Cmentarzysko Marzeń”, „List z wysokich gór” i „Relikwiarz” to kolejna odsłona ciekawych i nie raz niebezpiecznych poszukiwań Roberta Storma. W „Samobójstwie na Maślicach” poznajemy historię Pawła Nowaka. Każde z opowiadań jest inne, każde wprowadza swoją niepowtarzalną atmosferę, ale wszystkie czyta się z zapartym tchem.

Swoim ostatnim zbiorem pan Pilipiuk podniósł bardzo mocno poprzeczkę dotyczącą opowiadań z cyklu „Światy Pilipiuka”, kłamstwem byłoby gdybym nie napisała, że oczekiwałam naprawdę sporo po najnowszym „Wilczym leżu”. Przystąpiłam do lektury z szybko bijącym sercem, podekscytowana faktem, iż mogę poznać kolejne przygody Roberta Storma, a także inne nieprawdopodobne historie. Andrzej Pilipiuk po raz kolejny dowiódł, że ma głowę pełną pomysłów, gdyż opowiadania, które znajdziemy w „Wilczym leżu” zadowolą nie jednego wymagającego czytelnika. Jak to już w przypadku zbiorów opowiadań Andrzeja Pilipiuka bywa i tym razem zostały one wzbogacone w ilustracje autorstwa Pawła Zaręby. Po raz kolejny te czarno białe obrazy mocno mnie zachwyciły, gdyż doskonale oddawały klimat opowiadań. Bez owych ilustracji lektura „Wilczego leża” nie byłaby tak sama.

Każde z opowiadań ma swój niepowtarzalny klimat i nie sposób ocenić ich jedną miarą. W przypadku „Wilczego leża” znalazłam kilka swoich ulubionych, które nie tylko mnie zachwyciły i sprawiły, że czytałam je z niemalże zapartym tchem. Niesamowicie zaintrygowało mnie pierwsze ze zbioru, a mianowicie „Odległe krainy”, tajemnica, która ma swój początek wiele lat wcześniej i kryje za sobą magiczny sekret. Kolejnym opowiadaniem, które zapadło w mojej pamięci jest tytułowe „Wilcze leże”, które urzekło mnie z kilku powodów: czas akcji (czasy II wojny światowej), a także niesamowitą historią związaną z rodzinną likantropią. Jednak opowiadanie, które wzbudziło we mnie najbardziej pozytywne wrażenia i zapadło najlepiej w pamięć jest historia z Pawłem Skórzewskim w roli głównej „Ci, którzy powinni pozostać”, niby nie ma w tej historii niczego spektakularnego, a jednak finał potrafi niesamowicie zaskoczyć. Niemniej jednak każda z dziesięciu noweli jest warta poznania i uwagi, gdyż po raz kolejny Andrzej Pilipiuk wspiął się na wyżyny swoich literackich umiejętności kreowania tajemniczych i intrygujących światów.


W całym zbiorze znajdziemy niesamowity przemiał światów, od egipskiej mumii do wspomnianej wcześniej likantropii, która w „Wilczym leżu” pojawia się kilkakrotnie. Spodziewać się tutaj można niemal wszystkiego, także niebanalnego humoru, który wyróżnia twórczość Andrzeja Pilipiuka. Rozpoczynając lekturę tego zbioru nie można się oderwać, całość świetnie ze sobą współgra, a jakbyśmy chcieli przeczytać opowiadania wybiórczo wcale niczego nie utracimy. „Wilcze leże” to pozycja obowiązkowa dla fanów twórczości autora, ale nie tylko. To bardzo dobra książka, którą naprawdę warto poznać.

Recenzja napisana dla zamkniętego portalu Polacy nie gęsi:

Gay Talese - „Zapiski podglądacza”


Nikt z nas, tak mi się wydaje, nie lubi być podglądany. Niestety wspołecześnie wraz z licznymi udogodnieniami serwuje nam również inwigilację na każdym niemal kroku. Wyobraź sobie teraz sytuację w której nie chciałbyś być podglądany. Wydaje mi się, że każdy z nas znajdzie chociaż jeden moment, gdzie nie chciałbyś mieć świadków. A co jeśli ktoś właśnie nas obserwuje? Brzmi przerażająco, prawda? Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o książce Gaya Talese’a „Zapiski podglądacza”.



Gay Talese, dziennikarz i autor książek o życiu seksualnym Amerykanów w roku​ 1980 otrzymał list od właściciela motelu Manor House w stanie Kolorado. Autor listu pisze w nim, iż za pomocą zamontowanych kratek wentylacyjnych podgląda (!) swoich gości i wszystko skrupulatnie zapisuje. Początkowo autor listu chce zachować anonimowość, aby nie zostać pozwanym przez gości motelu, jednak po 35 latach decyduje się ujawnić swoje dane, a tym samym pozwolić Gay'owi Talese’owi na ujawnienie jego nazwiska w książce „Zapiski podglądacza”.

Niewątpliwie przed rozpoczęciem lektury można mieć spore oczekiwania wobec tego co znajdziemy w środku. Jakie tajemnice skrywają się w pokojach motelowych, któż nie chciałby poznać na te pytania odpowiedzi. Z drugiej jednak strony ciekawość to pierwszy stopień do piekła i niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Jak wypadają​ „Zapiski podglądacza”, co wnoszą do naszego życia, o tym pokrótce chciałabym opowiedzieć.

W pierwszych rozdziałach książki poznajemy okoliczności w jakich doszło do powstania „Zapiskow podglądacza”, kiedy to Gay Talese otrzymał od Gerarda Foosa list, w którym opowiedział mu o tym, iż od kilkunastu lat prowadzi motelu, w którym obserwuje swoich klientów w trakcie najbardziej intymnych sytuacji. Dowiadujemy się także nie co na temat samego Gerarda Foosa, o jego pobudkach do kupna motelu i zamontowania w nim kratek, dzięki którym będzie mógł obserwować ludzkie zachowania w trakcie seksu, bo to był główny obiekt zainteresowania mężczyzny. Im dalej tym poznajemy różne opisy sytuacji, do jakich doszło w podglądanych pokojach. Nieco później dowiemy się, dlaczego Foosa zdecydował się sprzedać motel i jakie wyciągnął wnioski że swoich obserwacji.

Tematyka, której dotyczy książka może wydawać się krępująca i przytłaczająca, jednak Gay Talese napisał „Zapiski podglądacza” w taki sposób, iż czyta się ja naprawdę​ szybko. Potrafi zainteresować czytelnika tym, co ma do opowiedzenia na temat eksperymentu (bo chyba możemy tak powiedzieć) przeprowadzonego przez Gerarda Foosa. Kiedy czytałam „Zapiski podglądacza” nawet nie zauważyłam jak dobrnęłam do końca. Tych wszystkich, którzy oczekują, że znajdą w „Zapisach podglądacza” pikantnych szczegółów mogą się trochę rozczarować, oczywiście takie opisy i też się znajdą, jednak książka Gay'a  to bardziej reportaż  o mężczyźnie, którym hobby była obserwacja człowieka w trakcie intymnych stosunków. Trzeba o tym pamiętać czytając „Zapiski podglądacza”, że to nie powieść erotyczna, ale prawdziwe wyznanie człowieka, który przez lata stworzył obraz amerykańskiej seksualności, która zmieniała się na przestrzeni lat.

Zaskakujące jest to, iż przez tyle lat obserwacji klientów Gerard Foos ani razu nie wpadł. Nikt z jego klientów nigdy nie dowiedział się, no chyba, że przeczytał książkę autorstwa Gay'a Talese'a i w opisanych sytuacjach rozpoznał siebie, że był podglądany. Czytając „Zapiski podglądacza” nie sposób nie zastanowić się nad tym co się przeczytało. Właściciel motelu zaobserwował różne sytuacje, także takie, które wymagały​ podjęcia jakiś działań.

Nie będę tego ukrywać, że spodziewałam się po „Zapiskach podglądacza” czegoś innego i trochę się rozczarowałam. To taka pozycja, która zajmie w miejsce naszej pamięci na jakiś czas, a później zostanie wyparta przez inne myśli. Z lektury można także wyciągnąć nieco wniosków na przykład: śpiąc poza domem warto sprawdzić, czy nie jesteśmy przez kogoś obserwowani.

Za możliwość przeczytania bardzo serdecznie dziękuję wydawnictwu Czarna Owca


Jonny Duddle - „Jolley-Rogers. Statek widmo”

(recenzja dla portalu Polacy nie gęsi)
Opowieści o piratach zawsze są pełne przygód i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Ile piratów, tyle ich niesamowitych historii. Nic tak nie zafascynuje najmłodszych, jak pirackie przygody ich rówieśników, które w „Jolley-Rogers. Statek widmo” opisał Jonny Duddle.


„Ahoj, szczury lądowe!”, tak wita nas wydawca książki na okładce książki pana Duddle z serii „Jolley-Rogers”, bo kimże jesteśmy jak nie szczurami lądowymi, które nigdy nie zaznały prawdziwie pirackiej przygody, ale z załogą Czarnego Krateru wszystko może się zmienić. Jak mówi stare przysłowie: „Ahoj, przygodo!”.

Okładka „Jolley-Rogers. Statek widmo” zachęca do zagłębienia się w treść tej niewielkiej książeczki. Żywe kolory przyciągają wzrok i wręcz namawiają do tego, aby dowiedzieć się nieco więcej na temat tajemniczego statku widmo. We wnętrzu książki, niestety ilustracje nie są już kolorowe, a szkoda. Są one naprawdę ładne i świetnie ilustrują zawarte na kartach przygody, gdyby były tak samo barwne jak okładka byłyby świetnym urozmaiceniem opowieści. Choć z drugiej strony w wersji czarno – białej wcale nie wyglądają źle, są estetyczne, idealnie komponują się z tekstem i nie rozpraszają w trakcie lektury. Sama książka nie jest dużych rozmiarów, co sprawia, że z łatwością zmieści zarówno do dziecięcego plecaka czy torebki mamy i będzie można zabrać ją w podróż. Pirackie przygody w trakcie wycieczki nad morze będą dla dziecka nie lada gratką.

W miasteczku o nazwie Nuda Morska dochodzi do tajemniczych zniknięć skarbów, najpierw splądrowano wykopaliska, a następnie muzeum, co ciekawe wszystkie rabunki dzieją się w czasie pełni. Któż taki stoi za kradzieżami? W miasteczku wybucha panika, mieszkańcy chcą chronić swoje skarby. Nie ma się czemu dziwić, któż nas chciałby, aby jego dobytek padł łupem jakiś piratów. Zaalarmowana wydarzeniami Matylda wysyła wiadomość do swojego przyjaciela Jima, który jest piratem, dryfującym całą rodziną na statku Czarny Krater. Jim i Matylda, wraz z pomocą załogi Czarnego Krateru chcą udaremnić rabunki, których dokonuje statek widmo. Jaka tajemnica się za tym kryje? Kim są piraci z pojawiającego się każdej pełni statku? Tego wszystkiego dowiedzie się z książki „Jolley-Rogers. Statek Widmo”.

Całość podzielona jest na szesnaście rozdziałów, które po kolei odsłaniają kolejne elementy historii. Na samym końcu znajdziemy słownik gwary  pirackiej, dzięki któremu z łatwością zrozumiemy słowa, których zazwyczaj się nie używa. Jonny Duddle dostosował język książki do najmłodszych, dzięki czemu dzieci od pierwszych słów zainteresują się akcją w „Jolley-Rogers. Statek widmo”, nie jest on jednak infantylny. Sama śledziłam przygody Matyldy i Jima z wypiekami na twarzy, czekając na to co wydarzy się później, cóż w każdym dorosłym drzemie coś z dziecka, a co dopiero mogą odczuwać w trakcie lektury ci najmłodsi czytelnicy. To co na pewno przemawia za książką autorstwa Jonny’ego Duddle to fakt, iż osadzona jest ona we współczesnych czasach, bohaterowie jeżdżą samochodami, a nawet wykonują telefony do innych piratów. Oczywiście nie brakuje również „tradycyjnych” metod komunikowania się, jak na przykład list w butelce. Jak zapewnia wydawca w książce nie brakuje wartkiej akcji i niesamowitych przygód, nie jeden młody pirat czy piratka (no bo kto powiedział, że opowieści o piratach, są tylko do chłopców) będzie oczarowany historią.

Świat przedstawiony w „Jolley-Rogers. Statek widmo”jest typowy dla książek dla dzieci, czyli czarno – biały (i nie mówię tutaj o ilustracjach w książce). Część bohaterów jest dobra i skora do pomocy, a część zła i nastawiona wyłącznie na zdobycie łupów. Nie sprawia to jednak, że opowieść jest miałka i nudna, powiedziałabym, że wręcz przeciwnie! Bohaterowie są wyraziści i od razu wiadomo, komu można zaufać, a kogo lepiej się wystrzegać. Z drugiej strony Matyldzie i Jimowi wszystko przychodzi zbyt łatwo, a przecież mierzą się ze straszliwymi złoczyńcami. Jednak w bajkach dla dzieci takie przypadki zdarzają się dosyć często


Nie spodziewałam się, że „Jolley-Rogers. Statek widmo”okaże się tak niebanalną książką, która sprawi radość także dorosłemu. To ciekawa alternatywa dla opowieści o księżniczkach czy czarodziejach. Propozycja Jonny’ego Duddle to nie tylko gratka dla fanów „Piratów z Karaibów”, ci którzy zamiast oglądać przygody Jacka Sparrowa na ekranie wolą o piratach poczytać, tą publikacją będą zachwyceni. Sprawdzi się ona również dla młodszych odbiorców, niż dedykowane są filmy z udziałem Jacka Sparrowa. „Jolley-Rogers. Statek widmo” to tylko jedna z przygód Matyldy i Jima, po którą warto sięgnąć z naszymi dziećmi. To świetna pozycja, która może przyczynić się do zainteresowania literaturą przez nasze pociechy, a jak wiemy czytanie rozwija.

Recenzja napisana dla zamkniętego portalu Polacy nie gęsi