Weekendowe plany czytelnicze


Przyszedł czas na długi weekend majowy. Czas, kiedy możemy się czytelniczo odkuć. Choć ja ostatnio 90% swojego czasu spędzam w domu, gdyż ze względu na swój stan chwilowo nie pracuję. Nie mniej jednak chciałabym Wam opowiedzieć o moich książkowych planach na ten tydzień. Zasadniczo nie robię takich zestawień, ale czasami warto zrobić wyjątek, prawda? 


Na ten czas przygotowałam sobie trzy książki oprócz tej aktualnie czytanej. Mam nadzieję dokończyć jeszcze najpóźniej niedzielnym popołudniem Czas burzy, a poza tym chciałabym przeczytać:

  • Stephen King To
To książka króla horroru, którą chciałam przeczytać od bardzo dawna. Jakiś czas temu pobrałam ją na czytnik i nawet zaczęłam w poczekalni u lekarza. Niedawno Wam wspominałam, że zawsze mam jedną książkę awaryjnie zaczętą na czytniku, a drugą czytam w wersji papierowej, o ile aktualnie czytana przez mnie książka nie jest w formie e-booka, bo i tak przypadki się zdarzają. Mam nadzieję, że uda mi się To chociaż w połowie przeczytać, gdyż nie ukrywajmy to dosyć opasłe tomisko.

  • Sophie Daull Camille. Moja ptaszyna
Tym razem sięgnę po książkę opartą na faktach. Nie licząc wspomnień, czy biografii rzadko sięgam po takie książki. W tej pozycji autorka chciała zawrzeć pamięć o swojej córce Camille, która zmarła niespodziewanie w Wigilię Bożego Narodzenia.

  • Jane Austen Emma
Zaczęłam Emmę jeszcze w marcu, ale cały czas inne książki przykuwały moją uwagę. Pora dokończyć zaczętą pozycję. Powieść początkowo mocno mnie zaintrygowała, później mój entuzjazm opadł i nie potrafiłam dokończyć czytania

A Wy jakie plany czytelnicze macie na ten czas? 

Sara Donati - Złota godzina


Są takie opowieści, które wprawiają nas w osłupienie i nie dają o sobie zapomnieć. To takie historie, do których wraca się bardzo chętnie myślami i może jak czas pozwoli także po raz kolejny je czytając. Bardzo się cieszę, że udało mi się trafić właśnie na taką powieść, która mnie zaskoczyła, choć czytałam ją po bardzo pochlebnych opiniach i… no właśnie, o tym trochę dalej. Dzisiaj o „Złotej godzinie” autorstwa Sary Donati.

„I tu jest pies pogrzebany – odparła ciotka. – Najtrudniej być na tyle silnym, żeby otworzyć się na cierpienie i pozwolić mu wybrzmieć.”

źródło
Do sięgnięcia po „Złotą godzinę” zachęciła mnie dokładnie jedna opinia, która tak zapadła mi w pamięci, że dopisałam książkę do swojej listy „muszę przeczytać”. Szukając ciekawych pozycji w katalogu Legimi trafiłam właśnie na tę powieść. Przypadek? Nie sądzę. Pobrałam na czytnik i rozpoczęłam lekturę. Choć usłyszana przez mnie opinia mocno zachęcała do przeczytania książki, postanowiłam podejść do niej z większym dystansem, aby się nie rozczarować, gdyby jednak okazało się, że książka nie przypadła mi do gustu. Jak było?

Bohaterkami „Złotej godziny” wokół których toczy się akcja powieści są dwie kuzynki: Anna i Sophie Savard. Obie z pań są lekarzami, co w XIX wiecznym Nowym Jorku nie jest jeszcze tak powszechnym zajęciem dla młodych kobiet. Anna – chirurg o jasnej karnacji i ciemnych włosach jest odważną kobietą, która nie boi się stawianych jej wyzwań. Sophie – to pełna wdzięku ciemnoskóra położna o kasztanowych włosach. Obie panie oprócz więzów krwi łączy oddanie się swojej pracy, jak i pokonywanie konwenansów i ustalonych norm oraz podobna historia. Jednak rok 1883 w Nowym Jorku nie jest łatwy dla kobiet lekarek. Z jednej strony mamy skrajne ubóstwo, z drugiej przepych i bogactwo. Z jednej prężnie rozwijające się społeczeństwo i miasto, z drugiej konserwatywne poglądy. Pomimo przeciwności, jakie czyhają na obie doktor Savard, te kochają swoją pracę i chcą jak najbardziej doskonale pomagać uciśnionym kobietom.

Nie mogę powiedzieć, że „Złota godzina” wciągnęła mnie od razu, byłoby to piękne kłamstwo, które niejednego zachęciłoby do lektury, a później ze złością wyrzucili by książkę. Akcja powieści potrzebowała czasu, aby się rozwinąć i całkowicie pochłonąć czytelnika. Kiedy już się tak stało, czytałam książkę autorstwa Sary Donati z zapartym tchem, niejednokrotnie przecierając oczy ze zdumienia. Nie często sięgam po dzieła, których akcja dzieje się w XIX wieku, a nawet kiedy już się tak dzieje tematyka jest diametralnie inna. Autorka tak skonstruowała fabułę powieści, że potrzebujemy czasu, aby połapać się w bohaterach, choć na wstępie otrzymujemy ściągę kto jest kim. W „Złotej godzinie” występuje niesamowita mnogość osobowości i charakterów i tutaj naprawdę jednych można polubić, a drugich porządnie znienawidzić. Choć mnie samej żaden z bohaterów nie przypadł szczególnie do serca, to jednak polubiłam obie panie Savard za ich odwagę i nieustępliwość w wykonywaniu swoich obowiązków. Ciekawą i intrygującą postacią bez wątpienia jest Jack Mezzanotte, który we współczesnym świecie skradłby niejedno kobiece serce, autorka tak nakreśliła tego bohatera, że grzechem byłoby nie wspomnieć o nim w recenzji. Jak już wspomniałam to niesamowita osobowość, która wzbudza ogromną ciekawość, jak i sympatię, to taki rodzaj mężczyzny, którego chętnie spotkałaby nie jedna niewiasta.


Nie nastawiałam się na tak wspaniałą powieść i szczerze mówiąc to była bardzo dobra decyzja. Książka okazała się być rewelacyjna, ale wymagająca.  Potrzeba było nieco czasu, aby poukładać sobie fakty, połączyć ze sobą wątki, ale to tylko przemawia na plus dla całości. Sara Donati napisała „Złotą godzinę” w sposób lekki, czytając ją przenosimy się te 130 lat wstecz i razem z bohaterami przemierzamy ulice Nowego Jorku. Nie spodziewałam się, że książka przysporzy mi tak wiele satysfakcji. W ostatnim czasie, nie zdarza mi się to często, ale po lekturze „Złotej godziny” nie wiedziałam co czytać dalej, bo książka urwała się w takim momencie, że chciałoby się więcej i więcej, a przyznać trzeba, że to nie jest cienka pozycja, dokładnie ma tylko 872 strony. Cóż mogę więcej dodać, Sara Donati napisała powieść po którą warto sięgnąć, która nas zaskoczy i oczaruje. Takie książki czyta się z ogromną przyjemnością. 

Moje czytelnicze nawyki

Każdy z nas czytających ma swoje nawyki. Ja również. Dawno temu na blogu pojawił się podobny wpis, ale oparty był on o tag, gdzie odpowiadałam na ułożone już pytania.Moje podejście uległo drobnej zmianie, stąd też jeszcze raz opowiem Wam o moich nawykach.


Naklejki indeksujące:

Mój "must have" w trakcie czytania. Nie raz zdarza się, że znajduję w książce cytat, który bardzo mi się podoba. Zaznaczam go właśnie naklejkami indeksującymi. Nie podkreślam ołówkiem, nie zaginam rogów książek. Na zakładce mam zawsze przyklejony jeden bloczek naklejek, dzięki czemu nie muszę szukać ich, kiedy rzucił mi się w oczy jakiś cytat, od razu mogę przykleić.

Kocyk:

Czy czytam w fotelu, czy na łóżku, kocyk to podstawa. Jak zimno owinę się nim cała, jak trochę cieplej przykrywam tylko nogi, ale kocyk musi być. Szczególnie, kiedy czytam w fotelu niezwykle wygodny jest dla mnie kocyk i podkładka pod nogi.

Parujący napój:

Czytanie przy kawie czy herbacie to mój standard. Ostatnio najczęściej wybieram herbatę, ale jest to raczej podyktowane moim stanem. Z drugiej jednak strony tak odzwyczaiłam się od kawy, że nie wiem czy kiedykolwiek będzie mi jeszcze smakować. Czasami herbatę zastępuję kakao, ale na nie też nie mam zbytniej ochoty.

Błoga cisza lub muzyka bez słów:

Najlepiej czyta mi się w błogiej ciszy. Choć nie do końca taką znam, bo tu kot coś zrzuci, albo co gorsza goni się z drugim kotem. Tu szynszyla tłucze się za ścianą albo mama z kuchni woła. W ciszy czyta mi się najlepiej, a kiedy już coś musi lecieć w tle (np. jak mąż gra na komputerze) to wolę, aby załączył coś co nie ma słów.

Koci przyjaciel obok:

To może nie nawyk, ale coś nieodłączonego w trakcie czytania. Kiedy tylko siadam do książki, jakiś mój koci przyjaciel (a jest ich trójka) przychodzi i kładzie się obok lub na kolanach słodko mrucząc. Takie dźwięki podczas lektury są bardzo miłe.

Konkretna zakładka:

Nie zaznaczam książek byle czym, od dwóch lat już (choć zdążyła się już kilka razy zmienić), mam ulubioną zakładkę z końcówek negatywu. Planowałam zrobić z nich jakieś ciekawe zakładki, ale póki co jest sam zwykły negatyw.

Kilka książek na raz:

Nie jest mi obca taka praktyka, maksymalnie rozpoczęte mam 3 książki, choć oczywiście czasem jest ich więcej lub czytam tylko jedną. Odkąd mam czytnik, jedną mam zawsze na czytniku, drugą mam w wersji papierowej.

A Wy macie jakieś swoje czytelnicze nawyki? Jestem ich bardzo ciekawa :)

Konkurs z niespodzianką

Zapadło Ci w pamięci jedno szczególne wydarzenie albo prezent, który otrzymałeś? Jeżeli tak zapraszam Cię do konkursu, w którym możesz wygrać pakiet niespodziankę. Do wygrania: książka+film. Wszystko co musisz zrobić to w komentarzu tutaj, wraz z mailem, napisać: 

Jaka była największa niespodzianka w Twoim życiu?


Regulamin konkursu:

  1. Organizatorem konkursu jest autorka bloga Ukryta za kartami książek.
  2. Nagrodą jest pakiet niespodzianka (książka+film).
  3. Konkurs trwa od 09.04.2017 r. do 16.04.2017 r. (godzi.23:59)
  4. Za wypełnienie zadania konkursowego przyjmuje się napisanie w komentarzu na blogu własnej odpowiedzi z podanym adresem e-mail.
  5. Zwycięzca zostanie wyłowiony drogą losowania.
  6. Ogłoszenie wyników nastąpi do 7 dni od data zakończenia konkursu na łamach bloga. Wyniki zostaną również ogłoszone na facebookowym fanpage'u.
  7. Wygrany zostanie poinformowany drogą mailową (lub poprzez wiadomość na facebooku) po rozstrzygnięciu konkursu. W przypadku braku odpowiedzi do 3 dni od wysłania maila nagroda zostaje przekazana komuś innemu.
  8. Adres do wysyłki musi znajdować się na terenie Polski.

Katie Agnew - Doskonała pomyłka


„Życie bywa niekiedy bardzo dziwne. Okazuje się, że o wszystkim i tak decyduje los.”*

Rodzinne niesnaski i tajemnice. Prawdziwe syreny. Trudne wybory i błędy przeszłości. Niesamowite i silne kobiety. Teraźniejszość, która nie jest taka, jak widziano ją w marzeniach. Pomyłki, które są odpowiedzią na wszystko. Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o książce autorstwa Katie Agnew pod tytułem „Doskonała pomyłka”.


Pozycja, o której dzisiaj opowiem, mocno mnie zaintrygowała. Tajemniczym tytułem, piękną okładką, ale przede wszystkim treścią, która zwiastowała coś niesamowitego, ze sporą dozą niespodziewanych wydarzeń. Zanim jednak przejdziemy do moich wrażeń z lektury „Doskonałej pomyłki” przyjrzyjmy się nieco samej książce.

Sophia jest wnuczką znanej niegdyś aktorki Tilli Beaumont. Sophia niestety nie osiągnęła w swoim życiu takiego sukcesu jak jej babcia. Bez perspektyw, bez własnego mieszkania, odrzucona przez rodzinę. Pewnego jednak dnia zaczyna dostawać listy od swojej babci, postanawia udać się do niej i dowiedzieć nieco więcej. Tilly bardzo pragnie przed swoją śmiercią zobaczyć raz jeszcze swoje perły, które otrzymała na osiemnaste urodziny od ukochanego ojca. Gdzie zniknęły? Jaka niesamowita historia kryje się za nimi? Tego oczywiście dowiecie się z „Doskonałej pomyłki”.

Nie będę tego dłużej przed Wami ukrywać, książka autorstwa Katie Agnew wciągnęła mnie bez reszty. „Doskonała pomyłka” miała to wszystko, co ja doceniam w powieściach. Niebanalnych i różnorodnych bohaterów, wątki z przeszłości, które idealnie uzupełniają wydarzenia teraźniejsze i wartką akcje, która nie pozwala oderwać się od lektury. Choć główna bohaterka mocno mnie drażniła i miałam ochotę wstrząsnąć ją, żeby się ogarnęła, to jednak muszę powiedzieć, że gdyby była inna książka byłaby mdła i bez polotu. Najbardziej zafascynowały mnie opisy „łowienia” pereł z dna oceanu przez japońskie amy, w moich oczach niemalże stanęły łzy, kiedy czytałam te fragmenty.

Napomknęłam już, że nie polubiłam się z Sophią, pozostali bohaterowie także nie wzbudzili mojej sympatii, w każdym mi coś nie pasowało, co jednak nie odbija się na odbiorze przez mnie książki. Fakt, iż bohaterowie byli tacy sprawia, że fabuła książki jest niepowtarzalna i niezwykle wciągająca. Czas w trakcie czytania „Doskonałej pomyłki” niemal zwalnia do zera. Nie sposób oderwać się od lektury, a finał powieści potrafi zaskoczyć. W pewnym momencie domyśliłam się jednak, jak mogły potoczyć się losy pereł, ale mimo to autorka sprawiła, że odrobinę się zdziwiłam.

Nie mogłabym być sobą, żeby nie powiedzieć nie co słów na temat tej cudownej minimalistycznej okładki, która zachęca do sięgnięcia po to co znajduje się w środku. Choć książka wydaje się być kierowana do kobiet (okładka w pudrowym różu, może odstraszyć niejednego mężczyznę) to wcale nie znaczy, iż mężczyźni nie znajdą czegoś dla siebie. „Doskonała pomyłka” to książka o sile marzeń, dążeniu do swoich celów, ale przede wszystkim o tym, że kobiece więzi są potężniejsze, niż mogłoby się wydawać. Ta książka wprowadza w nas różne odmienne od siebie społeczeństwa. Poznajemy w niej losy brytyjskiej przedwojennej arystokracji, życie japońskich poławiaczek pereł, a także współczesnego społeczeństwa.

Cóż mogę więcej powiedzieć Katie Agnew napisała książkę, która porusza i wciąga od pierwszego zdania i trzyma w napięciu niemalże do końca. To powieść na którą warto poświęcić swój czas, bowiem każdy odnajdzie w niej coś dla siebie. „Doskonała pomyłka” na długo pozostanie w mojej pamięci.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki bardzo serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.


* „Doskonała pomyłka” str.333

Joanne Kathleen Rowling - Baśnie barda Beedle'a

Każdy z nas lubi baśnie, chyba już kiedyś pisałam podobne słowa. Każdy z nas, przynajmniej słyszał o Harry’m Potterze, a kto nie słyszał niech żałuję. W moim przypadku to seria, która mocno ukształtowała mnie czytelniczo, ale wcale nie była tą, dzięki której teraz czytam. Ciekawa zawsze byłam jakie inne baśnie kryją się w „Baśniach Barda Beedle’a”, której jedną poznać mogliśmy w trakcie czytania „Insygniów śmierci”. Nadszedł czas, kiedy mogłam się o tym przekonać.


Pojawienie się pierwszego wydania najzwyczajniej w świecie przespałam. Kiedy zorientowałam się, że jakiekolwiek książki związane bezpośrednio z tematyką Harry’ego Pottera wyszły, ich ceny sięgały już często 100 zł za egzemplarz, może i jestem książkoholikiem, ale umiem znaleźć umiar, więc po prostu po cichu liczyłam, że kiedyś jeszcze wyjdzie wznowienie. Ku mojej wielkiej radości doczekałam się. Zamówiłam „Baśnie Barda Beedle’a” i z ogromną przyjemnością rozpoczęłam lekturę (no rozpoczęliśmy).

W książce znajdziemy 5 baśni prosto ze świata czarodziejów, całość poprzedzona jest wstępem autorki, czyli J.K. Rowling, gdzie opowiada nam nieco więcej na temat zbioru baśni. Czytając „Baśnie barda Beedle’a” przenosimy się do innego, magicznego świata, poznajemy opowieści, które tak jak i te znane nam z dzieciństwa są pełne niesamowitych zdarzeń, ale zasadniczo nie kończą się tak jak te „nasze baśnie”, nie kończą się słynnym „…i żyli długo i szczęśliwe”. Jak to w baśniach bywa, i tutaj najmłodsi mają się czegoś nauczyć, stąd też „Baśnie barda Beedle’a” pełne są przestróg dla młodych czarodziei.

Czytając, ów zbiór nie można oprzeć się wrażeniu, iż owe baśnie są podobne do nam znanych (np. braci Grimm) z tym wyjątkiem, że ich głównymi bohaterami są czarodzieje i magia nie jest czymś fantastycznym, a całkiem normalnym. Nie można jednak ukryć tego, iż „Baśnie barda Beedle’a” czyta się z ogromną przyjemnością. Niezwykle przyjemnie było poznać zbiór opowiastek, który w ostatniej części Harry’ego Pottera odegrał nie małą rolę (jedna z baśni). Z baśni możemy się bardzo dużo nauczyć, a dokładniej nie my dorośli, tylko nasi najmłodsi. Najbardziej zaskoczyła i przeraziła baśń o „Włochatym sercu czarodzieja”, które okazało się nie tylko okrutne, ale przede wszystkim niesamowicie smutne. To co jeszcze wyróżnia „Baśnie barda Beedle’a” od „naszych” baśni to niesamowite okrucieństwo, które niejednokrotnie w nam znanych opowiastkach jest nieco łagodzone.


Zmierzając ku końcowi trzeba przyznać, że warto sięgnąć po „Baśnie barda Beedle’a”, choć to oczywiście nie jest książka, która zachwyci każdego. Ktoś kto zupełnie nie miał styczności z serią o Harry’m Potterze (jest ktoś taki w ogóle?) może być rozczarowany albo wręcz zaskoczony treścią znajdującą się w owym zbiorze. Z drugiej jednak strony „Baśnie barda Beedle’a” mogą być też dobrą alternatywą do czytania dzieciom zamiast „Kopciuszka” czy innej baśni. Mnie czytało się „Baśnie barda Beedle’a” bardzo przyjemnie i z całą pewnością niejednokrotnie jeszcze do nich powrócę. Zaletą takich krótkich form jest to, iż zawsze możemy powracać do ulubionego opowiadania wiele razy. Cóż, to pozycja, którą warto mieć na półce, pozycja ciekawa i niezwykle pouczająca.

Żegnamy marzec i witamy kwiecień

Czas pędzi. Rok temu 1 kwietnia przypominał mi, że to nie żart do mojego ślubu pozostało 6 miesięcy, a tu już po ślubie jestem pół roku! Tak trochę prywaty, a co z moimi blogowymi marcowymi planami i ich realizacją? Zobaczcie sami, ja jestem zadowolona!

Marcowe podsumowanie:

Mogę być zadowolona z ilości przeczytanych książek, nie mam tendencji spadkowej. Przeczytałam ponownie 6 książek, a byłoby 7 tylko brakło mi jeszcze jednego dnia. Jak planowałam rozpoczęłam lekturę po angielsku, ale do tego potrzebuję dużo skupienia, więc czytam powoli, zaczęłam także Emmę Jane Austen, lecz po początkowym zachwycie, teraz utknęłam w martwym punkcie, może w kwietniu skończę? Marzec to także miesiąc spotkania po latach! Spotkałam się z Klaudią z Herbatka z książką, z którą chodziłam do liceum, to było naprawdę miłe spotkanie. Zaniosłam do biblioteki książki do których już nie wrócę.

Czytałam bardzo różne lektury, ale moim numerem jeden chyba stała się Dziewczyna z daleka, ale po piętach depcze jej Jak cię zabić kochanie. Nie mogę także zapomnieć o wspaniałym Słowiku, który przeniósł mnie do nieco mroczniejszych czasów. Zapoznałam się również z Baśniami barda Beedle'a, o których już niebawem Wam opowiem, próbowałam również dowiedzieć się co się stało z detektywem Pozytywką w najnowszej książce autorstwa Grzegorza Kasdepke. Szukałam również swojej drogi do kreatywności z Mindfulness. Droga do kreatywności

Poza czytaniem oczywiście było granie, w planszówki i The Sims 4, zastanawiałam się nad powrotem do świata Wiedźmina, ale zaniechałam pomysłu, ale kto wie, co przyniesie kwiecień? Na blogu oprócz recenzji mogliście przeczytać o moich dwóch miesiącach z abonamentem Legimi, a także standardowo dzieliłam się z Wami moim światem widzianym za obiektywem. Ładna pogoda zachęcała mnie do wyjść na zewnątrz, stąd też wpisów na blogu pojawiło się mniej. Zapomniałabym o wpisie o planszówkach, gdzie dzieliłam się tym co mamy i w co gramy.

Co na kwiecień:


Wpis o abonamencie Legimi był pierwszym z serii Czytelniczy kącik, gdzie będę Wam chciała pokazać trochę mojego czytelniczego światka. Wpis o planszówkach także nie był jednorazowym wybrykiem, analogicznie pojawi się moja opowieść o grach komputerowych i nie tylko! Chodzi mi po głowie parę słów na temat moich muzycznych upodobań, a także bardzo chciałam Wam opowiedzieć co nie co na temat Atomistyki, więc może właśnie w kwietniu to nastąpi? Będzie też konkurs z niespodzianką. Oczywiście to wszystko plany, a jak będzie okaże się w kwietniu!

A Wam kochani jak minął marzec?