Jessica Khoury - „Zakazane życzenie”


Masz do spełnienia trzy życzenia, co wybierzesz? Kto z nas nie zna przygód Alladyna, każdy choć raz poznał tę historię. Opowieść o chłopcu, który znalazł lampę z dżinnem mającym spełnić każde życzenie tego, kto dzierży ów przedmiot. A jakby tak opowiedzieć tę samą historią, znaną od lat w inny sposób? Mało kto z nas lubi odgrzewane raz po raz kotlety, ale czasami można poczuć się zaskoczonym. Pani Jessica Khoury postanowiła przedstawić nam historię Alladyna inaczej, od nowa… Jak zaprezentowało się „Zakazane życzenie” o którym dzisiaj chciałabym opowiedzieć?


„Karą za każde kłamstwo jest prawda, która prędzej czy później zawsze wychodzi na jaw”

„Zakazane życzenie” mocno mnie zaintrygowało, kiedy po raz pierwszy usłyszałam, iż taka powieść pojawi się  na polskim rynku wydawniczym. Od razu zapisałam ją sobie, jako książkę „do przeczytania” i tylko czekałam na okazję. Jaka się okazała, o tym dowiecie się za chwilę. Najpierw co nie co, na temat autorki tejże książki. Jessica Khoury jest bardzo ciekawą osobą, w czasie kiedy nie pisze spędza czas z rodziną lub graniu w gry komputerowe, a swoją pierwszą powieść napisała w wieku…czterech lat! Nie będę ukrywała, że miałam spore oczekiwania wobec „Zakazanego życzenia”, bardzo lubię opowieść o Alladynie, więc z pewnymi obawami sięgnęłam po powieść autorstwa Jessicy Khoury.

Zahra jest dżinnem, zniewolonym w lampę. Musi w niej przebywać tak długo, dopóty nie trafi na osobę, która wyzwoli ją z lampy, wtedy musi spełnić trzy życzenia, jakie wypowie jej pan. Po czym znowu trafia do naczynia i czeka na swojego nowego władcę. Kiedy Alladyn znajduje lampę, ta leży zapomniana od prawie 500 lat. Zahra bardzo pragnie wyzwolić się z więzienia jakim dla niej jest lampa i wieść życie wolnego dżina. Niespodziewanie dla niej, jak i samego Alladyna, wytwarza się więź, która może okazać się zgubna w skutkach.

Całą historię poznajemy z punktu widzenia dżina, co sprawia, że cała historia nabiera bardziej magicznego aspektu. Od pierwszych stron jesteśmy wciągnięci w fabułę i ciężko oderwać się od lektury, to wynik narracji pierwszoosobowej, która pozwala nam niemal od początku utożsamić się z główną bohaterką. Choć miałam spore oczekiwania wobec „Zakazanego życzenia” obawiałam się, iż całość mocno mnie rozczaruje. W efekcie, ani się nie zawiodłam, ale też w trakcie lektury nie zauważyłam jakiegoś wielkiego efektu wow. Jednakże „Zakazane życzenie” to powieść, która wciąga, która pozwala na całkowite wciągniecie się w akcje książki. Nieoczekiwane zwroty akcji i powoli rozwiązująca się tajemnica Zahry. Zakończenie zaś sprawia, że czujemy pewien niedosyt i chcielibyśmy poznać dalsze losy dżina z lampy.

Postacie w „Zakazanym życzeniu” są niezwykle barwne i kryją za sobą wiele twarzy, które poznajemy w trakcie lektury. Każdy z bohaterów jest inny, każdy w sobie wiadomy sposób intryguje. Osobiście mam mocno mieszane uczucia zarówno co do Alladyna, jak i Zahry. Nie mogę jednoznacznie opowiedzieć się, czy ich polubiłam czy nie. Postacią, która szczególnie mnie zaintrygowała była księżniczka Kaspida, która jak osobę urodzoną w królewskiej rodzinie przejawiała ciekawe zainteresowania.

Czytając „Zakazane życzenie” odniosłam wrażenie, że to książka dla nieco młodszego czytelnika, ale ja absolutnie w trakcie lektury się nie nudziłam. Warto było sięgnąć po coś, co kwalifikuje się bardziej jako literatura młodzieżowa i poczuć się trochę młodziej, niż w rzeczywistości. Przyznaję się bez bicia, że z ogromną przyjemnością poznałabym dalsze losy Zahry i Alladyna, gdyż całość bardzo mi się podobała. Lubię baśniowe opowieści, które przynoszą czytelnika w inny, zupełnie magiczny świat. To czasami wspaniała odskocznia od normalności i obowiązków życia codziennego.


Podsumowując „Zakazane życzenie” to co prawda powieść przeznaczona dla młodszego odbiorcy, ale i starszy czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie. Baśniowa opowieść, która porwie nie jednego, nowa wersja znanej wszystkim historii. Warto sięgnąć po książkę Jessicy Khoury, gdyż niesamowita fabuła i pomysłowość to coś, co ją wyróżnia i na pewno nie pozwala o niej tak szybko zapomnieć. 

Kilka ciekawostek na mój temat

Pomiędzy recenzjami postanowiłam przedstawić Wam po raz kolejny kilka ciekawostek na temat mojej osoby. Poprzedni tego wpis pojawił się 13 października 2015 roku, a od tego czasu sporo ciekawego można dodać. Zmieniło się sporo, a taki offtopowy post czasami się przyda. W poprzedniej odsłonie mówiłam m.in. o mojej miłości do kotów, czy kolekcji biletów i torebek, a także o tym, ze nie oglądam telewizji. Tym razem powiem Wam o...


Fakt #1 Mam zapędy do szycia, szydełkowania itp. czynności, ale mam słomiany zapał i nie potrafię zabrać się za naukę tych wymienionych czynności.

Fakt #2 Choć zaczęłam kurs na prawo jazdy cztery lata temu, dalej nie posiadam tego dokumentu. Tak się kończy, kiedy brakuje czas na zapisanie się na egzamin praktyczny... jeździć umiem, ale cóż dokumentu brak.

Fakt #3 W październiku 2016 roku wzięłam ślub, jeszcze do niedawna (no dobra 3,5 roku temu, zresztą nawet i po zaręczynach nie było to takie wiadome) wydawało mi się, że tak szybko to nie nastąpi.

Fakt #4 Niedługo na świecie pojawi się nowy człowiek, już się pojawił, ale jeszcze nie zdążył ujrzeć naszego świata. Niespodziewanie, ale bardzo chciany młody człowiek. Nie mogę się doczekać! Wiem, że moje życie mocno się zmieni i odbije się to również na blogu, ale zamierzam połączyć macierzyństwo z blogowaniem. Lubię czytać książki i pisać tego bloga, więc jeszcze nie zamierzam go opuszczać.

Fakt #5 Mam bzika na punkcie zegarków na rękę i to stosunkowo nowy bzik, jeden to dla mnie za mało. Trzeba sobie urozmaicać.

Fakt #6 Nie posiadam prawa jazdy, ale jestem właścicielem samochodu! I wiecie nie współwłaścicielem, ale głównym właścicielem. Mam nadzieję, iż kiedyś usiądę w cudownym W124 za kierownicą.

Fakt #7 Zaczęłam słuchać rapu i bardzo rzadko sięgam po muzyką rockową, o metalowej nie wspominając. Dawne ulubione zespoły poza RHCP i 30 Seconds To Mars (które wciąż dosyć często słychać w moich głośnikach), są praktycznie przez mnie nie słuchane. W moich głośnikach gości rap chrześcijański, niedawno opowiadałam Wam o albumie Atomistyka, pisząc ten post przesłuchuje nową płytę Tau - On.

Fakt #8 Powoli staję się planszówkoholikiem, uwielbiam grać w gry planszowe. Powoli zbieram(y) kolekcję.

Fakt #9 Masowo wywołuje zdjęcia, nie lubię oglądać zdjęć na komputerze, ale właśnie w wersji papierowej, namacalnej. Zawsze zbieram sobie większą ilością i potem je wywołuje, robię to ze względów praktycznych, żeby nie biegać z kilkoma zdjęciami do wywołania.

Fakt #10 Zbieram stare aparaty, te działające i nie. Niektóre pełnią funkcję wyłącznie dekoracyjną, inne są czasami używane. Poluję na aparat dwuobiektywowy, ostatnio widziałam taki na giełdzie staroci, ale nie miałam przy sobie gotówki.

Ostatnim razem było 20 faktów, tym razem zebrałam dla Was 10, żeby się powtarzać. Coś Was z tego zaskoczyło?




Edgar Allan Poe - „Opowieści tajemnicze i szalone”


Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z twórczością Edgara Allana Poe wpadłam po uszy. Mroczne opowieści, które wciągają bez reszty i czytamy je ze ściśniętym w gardle serce i jeżącymi się włosami na rękach. Panem Poe i jego dziełami zafascynowałam się w wczesnych studenckich latach. Kiedy dowiedziałam się, iż za pośrednictwem Wydawnictwa Nasza Księgarnia ukaże się zbiór kilku jego opowiadań, wiedziałam, że to obowiązkowa pozycja na mojej półce. Dziś właśnie opowiem Wam o „Opowieściach tajemniczych i szalonych”.

Wydanie opowieści Edgara Allana Poe jakie otrzymujemy od Wydawnictwa Nasza Księgarnia jest warte uwagi, bowiem zawarte tutaj opowiadania (dokładnie cztery, ale każde wprawiające nasze serce w szybsze bicie) opatrzone są niesamowitymi ilustracjami autorstwa Gris Grimly. Postaci Edgara Allana Poe przybliżać nie będę, gdyż jest to pisarz o którym każdy choć raz usłyszał. Jak dowiadujemy się z informacji na książce oryginalne wersje zostały tu nieznacznie zmodyfikowane.

W „Opowieściach tajemniczych i szalonych” jak już wspomniałam wcześniej znajdziemy cztery opowiadania spod pióra E.A. Poe, a dokładniej mówiąc są to: „Czarny kot”, „Maska czerwonej śmierci”, „Żaboskoczek” oraz „Upadek domu Usherów”. Z zawartych tutaj opowiadań przeczytałam to pierwsze, które jak pamiętam wywarło na mnie przerażające wrażenie. Z ogromnym zapałem podeszłam do lektury tych czterech opowiastek. Wiedziałam czego spodziewać się po twórczości pana Poe, dlatego nie obawiałam się rozczarowania. Bałam się tego, iż po lekturze opowiadań nie będę mogła zmrużyć oka.

Wszystkie opowiadania czyta się naprawdę szybko, ale lekturę bez wątpienia umilają i czynią ja bardziej atrakcyjną. Rysunki autorstwa Grisa Grimly potrafią także niesamowicie wystarszyć. Piorunujące wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie pod tytułem „Maska czerwonej śmierci”, którego wcześniej nie poznałam. „Żaboskoczek” naprawdę mnie przeraził, pod względem tego jak okrutna może być zemsta za ciągłe zniewagi i szyderstwa. „Czarnego kota” znałam już wcześniej, ale ponownie wywarł na mnie podobne wrażenie jak przed trzema laty (link). „Upadek domu Usherów” skojarzył mi się z pewnym filmem, który kiedyś fragmentarycznie widziałam, jednak samo opowiadanie napełniło mnie strachem i grozą.


Opowiadania Edgara Allana Poe to idealna rozrywka na wieczór. Gwarantuję, że opowieści które znajdują się w zbiorze sprawiają, że ciężko się od nich oderwać, kiedy już rozpocznie się lekturę. Historie amerykańskiego pisarza nie przypadną jednak wszystkim do gustu, jeżeli nie lubicie opowieści mrocznych, przytłaczających i jednocześnie odrobinę brutalnych ta pozycja wam się nie spodoba. Jest to też jednak z drugiej strony klasyka literatury, którą w jakimś małym stopniu warto poznać. Ze swojej strony mogę serdecznie polecić „Opowieści tajemnicze i szalone”, gdyż są to opowiadania, które przyśpieszają bicie serca, a najnowsze wydanie od wydawnictwa Nasza Księgarnia jest naprawdę obłędne. 

Sophie Daull „Camille. Moja ptaszyna”


Życie pisze nam takie scenariusze, którą mogą zmrozić krew w żyłach, czasami w jednym momencie wali się cały nasz świat. Śmierć bliskiej osoby może całkowicie zburzyć to co poukładane. Dzisiejszą książkę napisało samo życie, chciałabym opowiedzieć wam o „Camille. Moja ptaszyna”.


Zanim opowiem Wam o tej wzruszającej książce to przybliżę nieco postać autorki. Sophie Daull jest francuską aktorką teatralną. „Camille. Moja ptaszyna” to jej debiut literacki, w swojej kolejnej książce („La suture” - „Szew”) napisała o swojej tragicznie zmarłej matce. Ta, którą miałam okazję przeczytać opowiada o największej tragedii jaka spotkać może rodzica – śmierci dziecka.

W życiu autorki doszło do ogromnej tragedii, niespodziewanie zmarła jej szesnastoletnia córka. Nic nie wskazywało, że życie młodej dziewczyny może skończyć w ułamku chwili. Zniknęła po czterodniowej gorączce, która pojawiła się znienacka i dokonała w organizmie takich zniszczeń, iż doszło do najgorszego. Książka, którą możemy przeczytać to wspomnienia z ostatnich dni życia Camille, to prawdziwe wyznanie matki, która zmaga się z śmiercią jedynego dziecka.  

Temat jaki porusza autorka nie należy do najłatwiejszych, niejednokrotnie nie chcemy myśleć o śmierci. Kiedy niespodziewanie pojawia się w naszym życiu i zabiera kogoś najbliższego, przypominamy sobie o kruchości ludzkiego życia. W książce „Camille. Moja ptaszyna” nie znajdziemy lamentu matki nad stratą ukochanego dziecka. Sophie Daull przeplata w swoich wspomnieniach wątki humorystyczne z towarzyszącym jej smutkiem. Jak dowiadujemy się z informacji zawartej na okładce autorka pisała, aby nie zapomnieć Camille.

Czytając „Camille. Moja ptaszyna” poznajemy relację matka – córka jaka łączyła autorkę z Camille. To niezwykle poruszająca i wzruszająca opowieść.  Choć temat śmierci nie jest tematem łatwym to jednak Sophie Daull napisała swoją książkę w taki sposób, że czyta się ją bardzo szybko. Niespodziewanie dotarłam do końca, choć myślałam, że ze względu na zawarty temat czytanie zajmie mi nieco więcej czasu. Nie można jednak powiedzieć, że książkę czyta się lekko, niejednokrotnie w trakcie lektury trzeba było się zatrzymać, zastanowić. To co wydawać się może wstrząsające to fakt, iż wszyscy lekarze do których dzwonili rodzice Camille zdawali się bagatelizować objawy dziewczyny. Czytając tę książkę nie sposób zastanowić się nad tym jak kruche jest nasze życie i jak szybko może zgasnąć. To głębokie wyznanie matki, jej sposoby poradzenia sobie z pustką jaka pozostała, to coś z czym boryka się każdy z nas po niespodziewanej śmierci bliskiej osoby.

„Camille. Moja ptaszyna” to na pewno książka, po którą warto sięgnąć. Opowieści, które wydarzyły się naprawdę zawsze wzmagają we mnie silniejsze uczucia, czytając powieść autorstwa Sophie Daull dałam się ponieść jej historii, emocjom, które towarzyszyły jej w tych trudnych dla niej chwilach. „Camille. Moja ptaszyna”, to książka, która zapada w pamięci, która nie pozwala o sobie zapomnieć. Jeśli lubicie historie oparte na prawdziwych wydarzeniach, ta pozycja może wam przypaść do gustu.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego i możliwość przeczytania bardzo serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca


Co mi w duszy gra: Anatom "Atomistyka"


Dzisiaj nie będzie o książce, nie będzie to też typowa recenzja, bo od premiery minęło już niemalże pół roku. O albumach muzycznych piszę rzadko, więc wybaczcie mi wszystkie możliwe niedociągnięcia. 


W moim przypadku rap był gatunkiem, który wybrzmiewał w moich głośnikach poprzez konkretne utwory, nigdy nie był tym wiodącym. Zaczęło zmieniać się to w 2015 roku za sprawą mojego męża, który początkiem owego roku przechodził przez najtrudniejszą cześć swojego nawrócenia, trafił wtedy na kilka utworów Tau, które podesłał mi. Nie od razu zamieniłam rock na rap w głośnikach. Na początku tylko gościł, a potem zajmował coraz większą cześć. Dzisiaj rap chrześcijański to mój ulubiony gatunek muzyczny. Długo nie miałam w tej sferze ulubionego wykonawcy, cały czas jako tego ukochanego artystę wymieniałam Johna Frusciante (znanego z Red Hot Chili Peppers), wraz z premierą albumu Młodych Wilków 2016 ktoś inny zajął miejsce pana Frusciante, który trzymał się na nim od roku 2007, czyli aż 10 lat! Tym wykonawcą jest Anatom, a ja dzisiaj opowiem Wam o jego albumie Atomistyka.

Anatom, polski raper, który zadebiutował w piętnastu lat jako B.A.K.U., to był rok 2007. Osiem lat później daje się poznać jako Anatom (więcej). W 2016 roku Kuba, bo tak naprawdę nazywa się nasz artysta, debiutuje w Bozon Records swoim albumem Atomistyka. To nie rodzaj muzyki, który może nie przypaść do gustu każdemu, ale myślę, że warto dać mu szansę.

Już kiedy wyszedł pierwszy singiel promujący Atomistykę, "Pośpieszny" wiedziałam, że cała płyta może nieźle pozamiatać. Nie myliłam się. Po pierwszym odsłuchu albumu byłam w ogromnym muzycznym szoku. Trzyma on poziom od pierwszego utworu (to właśnie wspominany już "Pośpieszny") do ostatniego, a jest ich czternaście. Niektóre z nich mogłam usłyszeć na żywo na pół roku przed wydaniem płyty podczas koncertu Tau w bielskim Rude Boyu (o jednym spotaniczym wyjeździe pisałam wam kiedyś tutaj). W tamtym momencie w pamięć zapadła mi piosenka pod tytułem "Zakręceni", która do dzisiaj bardzo mi się podoba. Nie potrafię jednak wyszczególnić tego jednego utworu, który najbardziej do mnie trafia. 
Album zamawialiśmy w preorderze i otrzymaliśmy krążek z autografem.

Tracklista:
  1. Pośpieszny
  2. Telegram
  3. Niebo jest tam
  4. Miesiąc miodowy
  5. Walcz
  6. Alarm
  7. Zakręceni
  8. Sam
  9. Jesteś, który jesteś
  10. Nie zadręczaj się
  11. Talitha Kum
  12. Świątynia
  13. Uwielbiam uwielbiać
  14. Gdzie Ty byłeś
Cała Atomistyka niesamowicie ładuje mi baterie, gdyż zawarte na trackach teksty potrafią zmotywować. Zmuszają także do zatrzymania się i przemyślenia niektórych spraw. Przede wszystkim nikt nikogo nie próbuje na siłę nawracać w tekstach. Od zawsze (z małymi przerwami) lubiłam teksty, po których chce się żyć, które napędzają nas w bolączkach życia. To wszystko znajduje w tym albumie

Ostatnimi czasy słucham utworów wyrywkowo przecinając je innymi. Nie dawno premierę miał nowy utwór Anatoma - "Dreamliner", który trzyma poziom zaprezentowany na Atomistyce. Mówiąc o Anatomie nie można zapomnieć o jego "występie" w Młodych Wilkach 2016, gdzie na utworze wspólnym ("Dla Nas") zaprezentował się jako jeden z lepszych, a jego utwór indywidualny jest naprawdę dopracowany i dobry, choć trzeba się w niego słuchać, aby go docenić ("Przepis na sukces").

Nigdy nie sądziłam, że mój muzyczny świat przejdzie taką metamorfozę, że znajdzie się artysta, który zepchnie mojego Fru na drugie miejsce. Niestety to co teraz tworzy John nie jest tym, co mnie zachwyca, więc to może była kwestia czasu? Zachęcam Was do zapoznania się z twórczością Anatoma, wszystkie utwory podlinkowałam. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła pojechać na jego koncert, póki co to niemożliwe. 

Adrian Grzegorzewski - Czas burzy


Ile może przetrwać miłość? Czy światowa wojenna zawierucha może zgasić prawdziwą miłość? Uczucie do drugiej osoby nie bardzo idzie w parze z wojną, jednak czasem świadomość tego, iż istnieje ktoś, kto nas kocha może dodać skrzydeł w działaniu. Dziś chciałabym opowiedzieć o książce, w której miłość i wojna wzajemnie się ze sobą splatają, czyli o „Czasie burzy” autorstwa Adriana Grzegorzewskiego.


„Życie składa się z chwil, a pamięć człowieka jest jak pełna regałów biblioteka. Można do niej wejść i sięgnąć po obrazy i filmy, na których te chwile zostały uchwycone. Niektóre z nich wywołują uśmiech, inne salwy śmiechu, a przy kolejnych po raz setny czuje się ból i smak łez. O szczęściu człowieka zadecyduje zaś to, czy na tych półkach więcej będzie kolorów, czy szarości.”

„Czas burzy” to drugi tom losów bohaterów, który poznać mogliśmy w „Czasie tęsknoty”. Osobiście nie wypowiem się na temat pierwszego tomu, gdyż po prostu go nie czytałam. Brak znajomości wcześniejszych losów bohaterów nie sprawił, że trudniej czytało mi się „Czas burzy” . Autor obu powieści – Adrian Grzegorzewski – mieszka w Londynie, gdzie pracuje, a obie książki powstały z jego fascynacji rodzinnymi opowieściami i historią. Nie ukrywam, że po informacji na okładce miałam nie małe oczekiwania wobec tejże lektury, czy zostały spełnione?

Warszawa 1944 rok. Piotr działa w warszawskiej konspiracji. Pewnego dnia w trakcie jednej z akcji zauważa swoją ukochaną Swiete, Ukrainkę z którą wcześniej rozdzieliły go niespokojne czasy na polskich kresach wschodnich. Udało im się odnaleźć po 5 latach rozłąki, czy tym razem ich miłość przetrwa czekające na nich wydarzenia?

Jak już wspomniałam książka mocno mnie zaintrygowała. Oczekiwałam wobec niej, iż będę miała do czynienia z niesamowitym romansem z historią w tle. Jak zaprezentowała się powieść już po lekturze? Nie będę ukrywała, że kilkadziesiąt pierwszych stron mocno mnie zmęczyło i miałam ochotę zabrać się za inną książkę. Później akcja nieco nabrała tempa i czytało się ją dużo lepiej. Niestety mnie fabuła „Czasu burzy” nie porwała tak, jak tego oczekiwałam, nie mogę też jednak powiedzieć, że zawiodłam się na tej książce, czytałam o stokroć gorsze tytuły, które do dzisiaj wspominam jako swoje czytelnicze koszmarki. To czego powieści Adriana Grzegorzewskiego nie można odmówić to wartkiej akcji, która sprawia, że nie rzucamy książki w kąt, ale czytamy dalej ciekawi tego co znajdziemy na kolejnej stronie. Także i bohaterowie nie są postaciami płytkimi, mają oni swoją historię, która wybrzmiewa na kartach powieści, żaden z nich jednak nie wyróżnia się na tle innych. Wszyscy są jednakowo, poprawnie stworzeni, stąd też myślę żaden nie zapadł mi w pamięci i nie zyskał mojej szczególnej sympatii.

„Czas burzy” to dobra pozycja właśnie na długi weekend, to niezbyt wymagająca pozycja, która w finale może nas jednak lekko zaskoczyć. Zakończenie wprawiło mnie w lekkie osłupienie i to ono przyczyniło się do tego, iż nie uznałam książki za kiepską, ale właśnie taką powyżej przeciętnej, jednak wciąż nie dobrą. Nie czytało się jej źle, fabuła nie nudziła. To pozycja, która bardziej przypadnie do gustu kobietom, ze względu na pojawiający się tutaj, istotny wątek miłosny, mężczyzn zaś może zainteresować tło jakim jest II wojna światowa, gdyż pojawiające się w książce opisy wydarzeń są pełne szczegółów i sprawiają, że historia nabiera barw, trochę w odcieniach szarości, jednak nie jest to nudna historia.

Czasu poświęconego na „Czas burzy” nie mogę uznać za zmarnowany. Nie spełniła moich oczekiwań, ale równocześnie nie zawiodłam się na niej. Jak już wspomniałam to idealna pozycja na weekendowe czytanie.


Za udostępnienie i możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova (Między Słowami)

Panie Kwietniu panu już podziękujemy, zapraszamy Maj!

Ten kwiecień wcale taki dobry nie był jakby się wydawało. Nie chcemy go już, więc pora go podsumować. Jak wypadły moje plany? I jakie są na nowy miesiąc? Tego oczywiście dowiecie się z lektury tego oto postu. To jak ciekawi jak wypadł u mnie kwiecień?

Kwietniowe podsumowanie:

Choć czytelniczy wynik jest mniejszy, niż ostatnich dwóch miesięcy to jednak wciąż nie mogę narzekać. Przeczytałam pięć książek, co daje mi już w tym roku dziewiętnaście książek. Nie mogę zdecydować się, co Doskonała pomyłka, która nie zapowiadała się na książkę jaką się okazała. Z drugiej Złota godzina i Spódniczka ze starej podszewki. To był naprawdę udany pod względem doboru lektur miesiąc. W kwietniu nie znajdę swojego numeru jeden, gdyż wszystkie trzy wymienione przez mnie książki mnie oczarowały. Oprócz nich był jeszcze Czas burzy, który ani mnie nie zawiódł, ani nie zachwycił, ale o tym opowiem Wam w najbliższych dniach. I numer pięć to audiobook, który słuchałam sobie w domowych obowiązkach, czyli Niesamowite przygody 10 skarpetek. Pozycja tak ciekawa i pełna humoru, że na pewno coś Wam o niej opowiem.

Mogliście przeczytać o moich czytelniczych nawykach, ale nie pojawił się wpis z serii Obiektywnie i nie wiem, kiedy uraczę Was nowym tego typu. Nie zrealizowałam pełni swoich planów, ale ogólnie jestem zadowolona z tego, co pojawiło się na blogu w tym miesiącu. Spotkała mnie jednak w kwietniu smutna niespodzianka, końcem marca zmieniłam wygląd bloga, z którego jestem bardzo zadowolona. Od dwóch lat korzystałam z systemu komentarzy Disqus, po zmianie szablonu zniknęły mi wszystkie dotychczasowe komentarze, nie tylko te napisane poprzez platformę, ale także standardowy system komentowania Bloggera. Próbuje to naprawić, ale do tej pory wybrałam mniejsze zło i na bloga wrócił standardowy system komentowania (i chyba taki zostanie). Och! Był też konkurs, jednak nie cieszył się on dużym powodzeniem, a osoba, która jako jedyna się zgłosiła swój udział, nie odpowiedziała na moją wiadomość.

Co w maju:


W Maju, o ile wszystkie moje plany się udadzą, w końcu pokaże Wam moje książkowe półki. Jeśli nie to opowiem Wam o czymś innym w ramach wpisów z serii Czytelniczy kącik. W kwietniu się jakoś nie złożyło, ale niebawem chciałabym napisać coś nieco na temat albumu mojego ulubionego wykonawcy ostatnich miesięcy Anatoma, kto śledzi świat hip - hopowy mógł coś usłyszeć na temat tego rapera, gdyż robi on niezły "bałagan" w tym gatunku. W szkicach czeka już post na temat gry komputerowej, w którą gram naprawdę dużo, a mianowicie The Sims 4, więc już za jakiś czas będziecie mogli trochę na temat poczytać. Co jeszcze się szykuje? Tego nawet sama nie wiem. W kwestii do przeczytania mam na pewno trzy książki, o których mówiłam Wam tutaj. Mam ochotę przeczytać jeszcze Zakazane życzenie. Zobaczymy co z tego będzie.

A jak Wasz kwiecień, jesteście zadowoleni? I jak prezentują się Wasze plany?